Strona:D. M. Mereżkowski - Julian Apostata.pdf/390: Różnice pomiędzy wersjami

Grobur (dyskusja | edycje)
(Brak różnic)

Wersja z 14:07, 25 cze 2018

Ta strona została przepisana.

I nie stawiając już oporu, oddał się w ręce otoczenia. Ułożono go znowu na pościeli.
— Tak, przyjaciele — powtórzył zcicha: — umieram...
Orybazy nachylił się nad nim i pocieszał go, zapewniając, że rana da się zagoić.
— Nie zwódź mnie — oparł Julian łagodnie. — Na co? Ja się nie boję....
Poczem dodał uroczyście:
— Umrę śmiercią mędrców.
Wieczorem stracił przytomność.
Upływały godziny.
Słońce zaszło. Ustała walka. Zapalono lampę w namiocie. Noc zapadła szybko.
Julian nie wracał do przytomności. Oddech mu osłabł. Sądzono, że kona. Wreszcie powoli otworzył oczy i utkwił wzrok nieruchomy w jednym kącie namiotu. Z ust wybiegł mu szept prędki. Majaczył:
— Ty? Tutaj? Po co?.. Przecie już po wszystkiem. Czy nie widzisz? Odejdź!.. Nienawidziłeś śmiechu. Tego ci nie przebaczymy...
Potem odzyskał na krótką chwilę zmysły i zapytał Orybazego:
— Która godzina? Czy ujrzę jeszcze słońce?
I po namyśle dodał ze smutnym uśmiechem:
— Orybazy, więc naprawdę rozum tak jest bezsilny? Wiem, iż to osłabienie ciała... Krew, przepełniając mózg, stwarza widziadła... Należy przezwyciężyć... Trzeba, żeby rozum...
Tu myśli znowu mu się splątały, wzrok stawał się nieruchomym.
— Nie chcę... Czy słyszysz? Odejdź, kusicielu! Nie wierzę... Sokrates umierał, jak bóg... Trzeba, żeby rozum... Wiktorze, ach, Wiktorze!.. Czego chcesz odem-