Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Nowele, Obrazki i Fantazye.djvu/155: Różnice pomiędzy wersjami

[wersja przejrzana][wersja przejrzana]
Pywikibot touch edit
Anwar2 (dyskusja | edycje)
Status stronyStatus strony
-
Skorygowana
+
Uwierzytelniona
Treść strony (podlegająca transkluzji):Treść strony (podlegająca transkluzji):
Linia 1: Linia 1:
<center><big>'''<noinclude>19.&nbsp;</noinclude>Karczmy, Żydzi, Drogi.'''</big></center><br />
{{c|'''<noinclude>19.&nbsp;</noinclude>Karczmy, Żydzi, Drogi.'''}}<br />
{{---|40}}<br />
{{---|40}}<br />
{{tab}}Powiadają, że dwie są drogi w życiu, jedna gładka i wesoła do piekła, druga ciężka i ciasna do nieba. Jeśli tak, to poleskie drogi wprost do królestwa niebieskiego prowadzić muszą, i to pewna, że tam już niejednego zaprowadzić musiały. Wystawcie sobie naprzykład drożynę wyłożoną wozami chłopskiemi, kręto, po korzeniach, wśród pni i gałęzi, lasem. Trudno się nią wykręcić, gdzieniegdzie woda powybijała doły dla tém pewniejszego wywrotu, tam i sam strumyk błędny sącząc się, wieczną grzęzawicę robi. Nareszcie przez błoto trzeba grobli. Ale gdzież zaś obojętny poleszuk tyle może miéć czasu, żeby groble sypał? Cóż więc? Oto natnie drzewa i pokładzie na drodze, żeby koła nie tonęły w błocie. Wygodna droga po takich nakotach! Jeśli przez osobliwsze miłosierdzie nad podróżnemi nasypie na wierzch chróstu, ten się rozpełznie, wbije w ziemię, a nakoty zostaną, jak były. Często ogromne przestrzenie błot po takiéj drodze przebywać trzeba. Ale otóż i mostek. Godzien drogi, wązki naprzód, dziurawy powtóre, trzęsący się na palach, to trzecie i ostatnie. Gdyby zaś pod nim była przepaść na sto sążni, a długość jego była Bóg wié jaka; nie znajdziesz nigdzie poręczy, jest-to ''luxus'', którego sobie poleszuk nigdy nie pozwala. Ciągle więc zdawszy się na Opatrzność i furmana, musisz jechać pod strachem.<br />
{{tab}}Powiadają, że dwie są drogi w życiu, jedna gładka i wesoła do piekła, druga ciężka i ciasna do nieba. Jeśli tak, to poleskie drogi wprost do królestwa niebieskiego prowadzić muszą, i to pewna, że tam już niejednego zaprowadzić musiały. Wystawcie sobie naprzykład drożynę wyłożoną wozami chłopskiemi, kręto, po korzeniach, wśród pni i gałęzi, lasem. Trudno się nią wykręcić, gdzieniegdzie woda powybijała doły dla tém pewniejszego wywrotu, tam i sam strumyk błędny sącząc się, wieczną grzęzawicę robi. Nareszcie przez błoto trzeba grobli. Ale gdzież zaś obojętny poleszuk tyle może miéć czasu, żeby groble sypał? Cóż więc? Oto natnie drzewa i pokładzie na drodze, żeby koła nie tonęły w błocie. Wygodna droga po takich nakotach! Jeśli przez osobliwsze miłosierdzie nad podróżnemi nasypie na wierzch chróstu, ten się rozpełznie, wbije w ziemię, a nakoty zostaną, jak były. Często ogromne przestrzenie błot po takiéj drodze przebywać trzeba. Ale otóż i mostek. Godzien drogi, wązki naprzód, dziurawy powtóre, trzęsący się na palach, to trzecie i ostatnie. Gdyby zaś pod nim była przepaść na sto sążni, a długość jego była Bóg wié jaka; nie znajdziesz nigdzie poręczy, jest-to ''luxus'', którego sobie poleszuk nigdy nie pozwala. Ciągle więc zdawszy się na Opatrzność i furmana, musisz jechać pod strachem.<br />