Alosza garnkotłuk: Różnice pomiędzy wersjami

Usunięta treść Dodana treść
Wydarty (dyskusja | edycje)
(Brak różnic)

Wersja z 11:10, 23 paź 2018

<<< Dane tekstu >>>
Autor Lew Tołstoj
Tytuł Alosza garnkotłuk
Pochodzenie Djabeł
Wydawca Sikora
Data wyd. 1929
Druk Sikora
Miejsce wyd. Warszawa, Kraków, Lwów
Tłumacz anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Alosza garnkotłuk
Aloszka był najmłodszym synem w rodzinie. Razu jednego posłała go matka z garnkiem mleka do djakoniszy, a on potknął się i stłukł garnek Matka wybiła go za to, a dzieci zaczęły przedrzeźniać go mianem „garnkotłuka“. Odtąd przylgnęło do niego przezwisko „Aloszka Garnkotłuk“.

Aloszka był mały i chudy; nos miał duży, uszy wielkie, obwisłe. Dzieci śmiały się z jego brzydoty. We wsi była szkoła, ale nauka nie szła Aloszy do głowy, zresztą i czasu na to nie miał. Starszy brat mieszkał w mieście u kupca, a Aloszka od dziecka pomagał ojcu. Miał lat sześć, gdy razem z siostrą, pasał owce i krowy na wygonie. Kiedy podrósł pilnował koni dniem i nocą. Od dwunastego roku życia orał i woził. Sił wiele nie miał, a brał się do wszystkiego. Zawsze był wesół. Jeżeli dzieci śmiały się z niego milczał lub im wtórował. Gdy ojciec wymyślał na niego, słuchał, nic nie mówiąc a po skończonem łajaniu uśmiechał się i brał się do najbliższej roboty.
Alosza miał dziewiętnaście lat, gdy jego brata wzięto do wojska. Ojciec dal Aloszę na miejsce brata, jako stróża do kupca. Ubrali chłopca w stare buty po bracie, w kubrak i ojcowską czapkę i zawieźli do miasta. Alosza nie mógł dość nacieszyć się swem ubraniem, ale kupiec był niezadowolony z jego wyglądu.
— Myślałem, że dasz mi człowieka jak się patrzy na miejsce Siemiona — rzekł kupiec, oglądając Aloszę — a ty mi jakieś chuchro przywiozłeś. Cóż z niego będzie?
— On wszystko zrobi. Zaprzęgnie, pojedzie, gdzie trzeba, pracować umie. Wydaje się słaby, a jest żylasty.
— No, zobaczę.
— Najważniejsze, że cierpliwy. Do roboty skory.
— Cóż mam robić? Zostaw go.
Alosza zamieszkał u kupca.
Kupiec miał rodzinę niewielką: żonę, starą matkę, starszego syna żonatego, niewykształconego, który z ojcem pracował, młodszego, który skończywszy gimnazjum, poszedł na uniwersytet, ale go wyrzucili stamtąd i mieszkał w domu, oraz córkę gimnazjalistkę.
Z początku Alosza nic się nie podobał, gdyż był z niego chłop prawdziwy; źle ubrany, nie umiał się zachować, wszystkim mówił „ty“. Ale wprędce przyzwyczaili się do niego. Okazał się zresztą lepszym od brata i rzeczywiście był cierpliwy. Posyłali go na wszystkie strony, a on robił chętnie i prędko przechodząc bez odpoczynku, od jednej pracy do drugiej. Tak, jak to w domu było, u kupca także wszystko zwalali na Aloszę. Im więcej pracował, tem bardziej zasypywano go robotą. Pani i jej matka, córka, syn, subjekt i kucharka, wszyscy to tu, to tam posyłali go z poleceniami. Ciągle się słyszało: — „Pobiegnij bracie“, albo: — „Alosza, zrób-no to. — Cóż to, Alosza, zapomniałeś, czy co? — Pamiętaj, nie zapomnij, Alosza“. Alosza biegał, robił, uważał, nie zapomniał, zawsze ze wszystkiem zdążył i ciągle się uśmiechał.
Buty brata podarł prądko. Pan domu wyłajał go za to, że chodził z gołymi palcami i kazał mu kupić na bazarze nowe buty. Alosza cieszył się z nowych butów, ale nogi miał ciągle te same; bolały go pod wieczór od biegania, tak, że się gniewał na nie. Bał się, że ojciec gdy przyjedzie brać za niego pieniądze, rozgniewa się, gdy mu kupiec odtrąci z jego płacy za buty.
W zimie wstawał przed świtem, rąbał drzewo. zamiatał podwórze, karmił i poił krową, konia. Potem palił w piecach, czyścił buty państwa, ubranie, nastawiał samowary. Potem subjekt go wołał do wyjmowania towaru lub kucharka dawała mu miesić ciasto i szorować rondle. Posyłali go jeszcze do miasta, to z listem, to po córkę państwa do gimnazjum, to po oliwę dla staruszki. — „Gdzie ty się podziewasz, przeklęty“ — mówił mu to ten, to ów. — „Cóż masz sam iść, Alosza pobiegnie. Aloszka! Hej, Aloszka!“ — I Alosza biegał.
Śniadanie jadł chodząc, a obiad rzadko kiedy zdążył zjeść ze wszystkimi, kucharka łajała go za to, ale litowała się nad nim i zawsze zostawiała mu coś gorącego na obiad i kolację. Szczególnie dużo roboty było przed świętami i w czasie świąt, Alosza bardzo cieszył się ze świąt, gdyż wtedy dostawał napiwek, miał zaledwie ze sześćdziesiąt kopiejek, ale to w każdym razie były jego pieniądze, mógł je wydąć, na co chciał. Pensji swej na oczy nie widział. Ojciec przyjeżdżał stale, brał ją od kupca i jeszcze wypominał Aloszce, że buty prędko zniszczył.
Gdy zebrał sobie dwa ruble owych napiwków, za poradą kucharki kupił czerwoną kurtkę, robioną na drutach, a gdy ją włożył, nie mógł się dość nacieszyć.
Alosza mało mówił: jeżeli się odezwał, to krótko i kilkoma tylko słowami. Gdy mu kazano coś robić, albo pytano, czy potrafi zrobić ta lub owo, bez najmniejszego wahania odpowiadał zawsze: — „Wszystko się robi“ i zaraz się brał do tego.
Modlitw nie znał żadnych. To, czego go matka uczyła, zapomniał, modlił się zaś rano i wieczór, robiąc rękami jedynie znak krzyża.
W ten sposób przeszło półtora roku. Wówczas właśnie w życiu jego zaszło niebywałe zdarzenie. Mianowicie dowiedział się ze zdumieniem, że między ludźmi oprócz tych stosunków, które on dotąd znał, są jeszcze zupełnie inne; że bywa tak, iż jeden człowiek niekoniecznie jest potrzebny drugiemu a mimo to chce mu usłużyć i odnosi się do niego życzliwie. I poczuł również, że jest właśnie takim człowiekiem, a dowiedział się o tem dzięki kucharce Ustynji. Ustynja była młodą sierotą i pracowała tak jak Alosza. Żal jej go było, a Alosza po raz pierwszy uczuł, że nie jego usługi, ale on sam jest komuś innemu potrzebny. Kiedy matka litowała się nad nim, nie zwracał na to uwagi; zdawało mu się że tak być powinno, że to tak jakby on sam płakał nad sobą. Tymczasem teraz nagle spostrzegł, że Ustynja, zupełnie obca żałuje go: zostawia mu w garnku kaszę z olejem, a gdy on je, patrzy na niego, podparłszy podbródek ręką. Spojrzy on na nią, ona się roześmieje, a on także.
Było to czemś tak nowem i dziwnem, że aż przeraziło Aloszę. Uczuł, że nie będzie już mógł służyć tak, jak przedtem. Ale był zadowolony i kiedy patrzał na swe spodnie, pocerowane przez Ustynję, kiwał głową i uśmiechał się. Często przy robocie lub w drodze przypominał ją sobie i wymykało mu się: „Ach, Ustynja“. Ona mu pomagała w czem mogła, on jej także. Opowiedziała mu życie swe: została sierotą, ciotka ją wzięła, oddała do miasta, syn kupca namawiał ją do złego, ale się oparła. Lubiła mówić, a jemu miło było słuchać jej. Wiedział, że w miastach często tak bywa, iż chłopi, idący na robotników, żenią się z kucharkami! Kiedyś ona go zapytała, czy go prędko ożenią? Odpowiedział, że nie wie, ale nie chce brać żony we wsi.
— Cóz to, upatrzyłeś sobie kogo? — spytała.
— Ot, ciebie bym wziął. Poszłabyś?
— Widzicie, garnkotłuk, a coś takiego powiedzieć potrafił — rzekła, uderzając go ręcznikiem po plecach. — Dlaczego nie miałabym iść.
W zapusty przyjechał stary po pieniądze. Żona kupca dowiedziała się, że Aleksy postanowił się żenić z Ustynją; to się jej nie podobało. „Przyjdą dzieci, z dzieckiem będzie do niczego“. Powiedziała to mężowi.
Gospodarz oddał pieniądze ojcu Aleksego.
— Cóż, dobrze mój się sprawia? — rzekł chłop. — Mówiłem, że jest cierpliwy.
— Że cierpliwy, to cierpliwy, ale o głupstwach myśli. Postanowił żenić się z kucharką. A ja żonatych nie będę trzymał. To nie dla nas.
— Głupiec, głupiec, a to wymyślił — rzekł ojciec. — Wybiję mu to z głowy.
Przyszedłszy do kuchni, ojciec usiadł przy stole, czekając na syna. Alosza załatwiał różne interesa i wrócił zadyszany.
— Myślałem, żeś mądry, a ty patrzaj, coś wymyślił mądrego — powiedział ojciec.
— Ja, nic.
— Jakto nic? Zachciało ci się żenić. Ja cię ożenię, jak przyjdzie pora i jak należy, a nie z miejską flondrą.
Ojciec dużo mówił. Alosza stał i wzdychał. Gdy ojciec skończył, Alosza uśmiechnął się.
— Cóż? Można dać temu spokój...
— Otóż to.
Kiedy ojciec poszedł, a on został się sam z Ustynją, powiedział jej (ona stała za drzwiami i słyszała ich rozmowę):
— Źle z nami, nie udało się. Słyszałaś? Nie pozwala.
Ustynja, milcząc, zakryła oczy fartuchem i rozpłakała się.
Alosza cmoknął językiem.
— Jakże nie posłuchać? Widocznie trzeba dać spokój.
Wieczorem, gdy kupcowa kazała mu zamknąć wrota, spytała go:
— Cóż, usłuchałeś ojca, porzuciłeś swe głupstwa?
— Zdaje się, że tak — odrzekł Alosza, roześmiał się i równocześnie rozpłakał.


∗             ∗

Od tego czasu Alosza więcej nie mówi z Ustynją o ożenku i żył jak dawniej.
W czasie postu subjekt kazał mu usunąć śnieg z dachów. Alosza wlazł na dach, oczyścił go cały i zaczął odrywać przymarznięty śnieg u rynien; wtem noga mu się powinęła i upadł razem z łopatą. Nieszczęście chciało, że upadł nie w śnieg, a na wyjście pokryte żelazem. Ustynja i córka kupca podbiegły ku niemu.
— Stłukłeś się, Alosza?
— Jeszczebym się nie stłukł. Ale to nic.
Chciał wstać, nie mógł i zaczął się uśmiechać. Zanieśli go do dworu. Przyszedł felczer, obejrzał go i zapytał, gdzie boli.
— Wszędzie boli, ale to nic. Tylko że gospodarz obrazi się. Trzeba ojca zawiadomić.
Przeleżał Alosza dwie doby. Trzeciego dnia posłali po popa.
— Będziesz umierał? — spytała Ustynja.
— A cóż to? Czyż wiecznie będziemy żyć? Trzeba kiedyś — prędko, jak zawsze, odrzekł Alosza.
— Dziękuję, Ustynja, żeś taka dobra była dla mnie. Lepiej, że nie pozwolili nam się żenić, na nicby to było. Teraz wszystko dobrze.
Modlił się z popem, ale tylko rękami i sercem. A serce mu mówiło, że jeśli tu jest dobrze, gdy słucha się i nie obraża nikogo, to i tam dobrze będzie.
Mówił mało. Prosił tylko pić i ciągle się czemuś dziwił.
Naraz coś zwróciło jego uwagę, przeciągnął się i umarł.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lew Tołstoj i tłumacza: anonimowy.