Strona:PL Maria Konopnicka - Cztery nowele.djvu/127: Różnice pomiędzy wersjami
[wersja przejrzana] | [wersja przejrzana] |
Pywikibot touch edit |
|||
Status strony | Status strony | ||
- | + | Skorygowana | |
Treść strony (podlegająca transkluzji): | Treść strony (podlegająca transkluzji): | ||
Linia 1: | Linia 1: | ||
{{tab}}Na téj to polanie wyprawiał dziś Jur Chmiel towarzyszom swoim tak zwaną „Fokusową noc,” którą téż inni „Uzdzienną” albo „Stryczkową” nocą zwali. Był to jak gdyby zapust przemytników i złodziei końskich, obchodzony w noc sierpniową, na pamiątkę jakiegoś mitycznego Fokusa, który jakoby kiedyś był katem w Połądze i bez bólu wieszał.<br /> |
{{tab}}Na téj to polanie wyprawiał dziś Jur Chmiel towarzyszom swoim tak zwaną „Fokusową noc,” którą téż inni „Uzdzienną” albo „Stryczkową” nocą zwali. Był to jak gdyby zapust przemytników i złodziei końskich, obchodzony w noc sierpniową, na pamiątkę jakiegoś mitycznego Fokusa, który jakoby kiedyś był katem w Połądze i bez bólu wieszał.<br /> |
||
{{tab}}Uczta skończyła się właśnie. Wpół wypróżnione kotły dymiły resztą strawy, a świeżo podsycone ognisko rozsypywało, trzeszcząc, iskry czerwone. W pośrodku polany stała wysoka, do góry dnem zwrócona beczka, a na niéj z podwiniętą pod siebie nogą umieścił się stary cygan i dął w kobzę różnemi głosy, w las je puszczając jak żywego zwierza. Tuż pod nim, plecami o beczkę oparty, siedział, szeroko rozstawiwszy owinięte szmatami nogi, pierwszy téj kapeli skrzypek, grając na instrumencie swoim z dziką jakąś zapamiętałością. Włosy mu na twarz spadły, pot kipiał z czoła, na obnażone ramię wystąpiły grube, sine pręgi, ale on zdawał się wcale nie uważać tego, utonąwszy z duszą razem w jakimś szatańskim czardaszu. Reszta muzykantów, to stojąc, to siedząc, grała na trąbkach, obojach, klarnetach i dziwnych jakiś szałamajach, z których nieokełznana muzyka po puszczy się niosła jak wicher i grzmot, jak śmiech i płacz i zębów zgrzytanie. Przy téj muzyce toczyło się w nagłych światłach i cieniach migające taneczne koło, wiążąc się i rozsypując w pary, z okrzykami i dzikim tupotem. Cyganki zwłaszcza odznaczały się jakąś zaciekłością w tym tańcu, kręcąc się jak tuman jaskrawych wstęg i szmatek, błyskając bursztynem u piersi, białemi zębami z poza ust czerwonych, zwinne, niepochwytne, {{pp|podrzu|cane}} |
{{tab}}Uczta skończyła się właśnie. Wpół wypróżnione kotły dymiły resztą strawy, a świeżo podsycone ognisko rozsypywało, trzeszcząc, iskry czerwone. W pośrodku polany stała wysoka, do góry dnem zwrócona beczka, a na niéj z podwiniętą pod siebie nogą umieścił się stary cygan i dął w kobzę różnemi głosy, w las je puszczając jak żywego zwierza. Tuż pod nim, plecami o beczkę oparty, siedział, szeroko rozstawiwszy owinięte szmatami nogi, pierwszy téj kapeli skrzypek, grając na instrumencie swoim z dziką jakąś zapamiętałością. Włosy mu na twarz spadły, pot kipiał z czoła, na obnażone ramię wystąpiły grube, sine pręgi, ale on zdawał się wcale nie uważać tego, utonąwszy z duszą razem w jakimś szatańskim czardaszu. Reszta muzykantów, to stojąc, to siedząc, grała na trąbkach, obojach, klarnetach i dziwnych jakiś szałamajach, z których {{Korekta|nieokełznana|nieokiełznana}} muzyka po puszczy się niosła jak wicher i grzmot, jak śmiech i płacz i zębów zgrzytanie. Przy téj muzyce toczyło się w nagłych światłach i cieniach migające taneczne koło, wiążąc się i rozsypując w pary, z okrzykami i dzikim tupotem. Cyganki zwłaszcza odznaczały się jakąś zaciekłością w tym tańcu, kręcąc się jak tuman jaskrawych wstęg i szmatek, błyskając bursztynem u piersi, białemi zębami z poza ust czerwonych, zwinne, niepochwytne, {{pp|podrzu|cane}} |