Strona:PL Schulz - Sanatorium pod klepsydrą.djvu/188: Różnice pomiędzy wersjami
[wersja przejrzana] | [wersja przejrzana] |
Cafemoloko (dyskusja | edycje) →Przepisana: — |
przestawienie grafiki poza akapit |
||
Treść strony (podlegająca transkluzji): | Treść strony (podlegająca transkluzji): | ||
Linia 1: | Linia 1: | ||
{{c|III|w=120%|po=20px}} |
{{c|III|w=120%|po=20px}} |
||
{{tab}}Tak żyje się w tym mieście i czas upływa. Większą część dnia przesypia się i to nie tylko w łóżku. Nie, nie jest się zbyt wybrednym na tym punkcie. W każdym miejscu i o każdej porze dnia, gotów jest człowiek uciąć sobie tutaj smaczną drzemkę. Z głową opartą o stolik restauracji, w dorożce, a nawet na stojączkę po drodze, w sieni jakiegoś domu, do której wpada się na chwilę, ażeby ulec na moment nieodpartej potrzebie snu.<br> |
{{tab}}Tak żyje się w tym mieście i czas upływa. Większą część dnia przesypia się i to nie tylko w łóżku. Nie, nie jest się zbyt wybrednym na tym punkcie. W każdym miejscu i o każdej porze dnia, gotów jest człowiek uciąć sobie tutaj smaczną drzemkę. Z głową opartą o stolik restauracji, w dorożce, a nawet na stojączkę po drodze, w sieni jakiegoś domu, do której wpada się na chwilę, ażeby ulec na moment nieodpartej potrzebie snu.<br> |
||
{{tab}}Budząc się, zamroczeni jeszcze i chwiejni, ciągniemy dalej przerwaną rozmowę, kontynuujemy uciążliwą drogę, toczymy naprzód zawiłą sprawę bez początku i końca. Skutkiem tego gubią się kędyś po drodze mimochodem całe interwały czasu, tracimy kontrolę nad ciągłością dnia i w końcu przestajemy na nią nalegać, rezygnujemy bez żalu ze szkieletu nieprzerwanej chronologii, do której bacznego nadzorowania przywykliśmy ongiś z nałogu i z troskliwej dyscypliny codziennej. Dawno poświęciliśmy tę nieustanną gotowość do złożenia rachunku z przebytego czasu, tę skrupulatność w wyliczaniu się co do grosza z zużytych godzin — dumę i ambicję naszej ekonomiki. — Z tych kardynalnych cnót, w których nie znaliśmy ongiś wahania, ani uchybienia — kapitulowaliśmy dawno.<br> |
{{tab}}Budząc się, zamroczeni jeszcze i chwiejni, ciągniemy dalej przerwaną rozmowę, kontynuujemy uciążliwą drogę, toczymy naprzód zawiłą sprawę bez początku i końca. Skutkiem tego gubią się kędyś po drodze mimochodem całe interwały czasu, tracimy kontrolę nad ciągłością dnia i w końcu przestajemy na nią nalegać, rezygnujemy bez żalu ze szkieletu nieprzerwanej chronologii, do której bacznego nadzorowania przywykliśmy ongiś z nałogu i z troskliwej dyscypliny codziennej. Dawno poświęciliśmy tę nieustanną gotowość do złożenia rachunku z przebytego czasu, tę skrupulatność w wyliczaniu się co do grosza z zużytych godzin — dumę i ambicję naszej ekonomiki. — Z tych kardynalnych cnót, w których nie znaliśmy ongiś wahania, ani uchybienia — kapitulowaliśmy dawno.<br>{{tns||[[File:Sanatorium pod klepsydr05-22.png|left|400px]]}} |
||
{{tab}}Parę przykładów niechaj posłuży za ilustrację tego stanu rzeczy. O jakiejś porze dnia, czy nocy — ledwo widoczna niuansa nieba odróżnia te pory — budzę się przy balustradzie mostku prowadzącego do Sanatorium. Jest zmierzch. Musiałem, zmorzony sennością, długo bezwiednie wędrować po mieście, nim dowlokłem się, śmiertelnie zmęczony, do tego mostku. |
{{tab}}Parę przykładów niechaj posłuży za ilustrację tego stanu rzeczy. O jakiejś porze dnia, czy nocy — ledwo widoczna niuansa nieba odróżnia te pory — budzę się przy balustradzie mostku prowadzącego do Sanatorium. Jest zmierzch. Musiałem, zmorzony sennością, długo bezwiednie wędrować po mieście, nim dowlokłem się, śmiertelnie zmęczony, do tego mostku. |