Strona:Emil Zegadłowicz - Z pod młyńskich kamieni.djvu/260: Różnice pomiędzy wersjami

 
(Brak różnic)

Aktualna wersja na dzień 16:08, 30 lis 2019

Ta strona została przepisana.

Właśnie weszły dzieci.
— cóż zaś kcecie — zazrzędziła — i uśmiechnęła się przyjaźnie zmarszczkami rozbiegłemi.
— kce się wody napić — pogwaruje Mikołaj.
Zęby z bólu zaciska.
— to se weś — hań jes kwaterka blasano, a woda, wiadomo, w becce —
— jakosi mnie, wiecie, boli —.
Użala się i w pomoc pewną wierzy.
— ka? —
— hawoj —
— w dołku? —
— no! —
— pewnie cie kto urzek — ckoj — zarosinek spenetrujemy —
Odłożyła worek — wbiła przezornie igłę w wór, żeby się nie wysmuknęła — jak już raz taka spadnie, choćby i wielgaśna — „to ślus“ — szukaj wiatra w polu; możesz do jutra szukać, albo i do pojutrza —
Podeszła w stronę pieca — nabrała wody do garnka i rzuciła w nią węgiel z polepy i zuchelek chleba.
Patrzy — pilnie patrzy —
Co też wypłynie?
Jak węgiel to babski urok!
Jak chleb — chłopski!
A wedle tego potem zabieg trza uczynić odpowiedni.
Patrzy tedy.
Jakoś nic.