Strona:PL Lord Lister -93- Żółty proszek.pdf/8: Różnice pomiędzy wersjami

(Brak różnic)

Wersja z 01:34, 10 lut 2020

Ta strona została przepisana.

Jakby na komendę wszyscy podnieśli się ze swych miejsc i wyciągnięciem prawej dłoni pozdrowili swego przełożonego.
Zakapturzony mężczyzna uważnie przyjrzał się obliczom obecnych.
— Widzę nieznaną mi twarz.... Któż to taki?
— Jestem Luigi Caproni, naczelniku... — odparł jeden z sześciu obecnych.
Był to młody jeszcze człowiek o smagłej, ogolonej twarzy i płonących czarnych oczach, zdradzających włoską krew.
— Zostałem właśnie podniesiony do godności kapitana pierwszego stopnia — dodał tonem wyjaśnienia.
— Przykro mi, Luigi Caproni, lecz uważam, że zbyt krótko jesteś wśród nas, abyś mógł brać udział w dzisiejszym zebraniu... Musisz opuścić to miejsce i to natychmiast... To, co mam dziś do omówienia z kapitanami, stanowi sprawę zbyt poważną... Nie wątpię, że po okresie rocznej próby będziesz mógł wrócić do naszego grona.
Na twarzy Włocha pojawił się grymas niezadowolenia. Zbyt długo był jednak członkiem „Bandy Upiornego Oka“, aby nie wiedział, co to znaczy rozkaz zwierzchnika. Dyscyplina panowała tu żelazna i nie czas było na sprzeciwy.
Luigi sięgnął po płaszcz, skinął na pożegnanie pozostałym towarzyszom i oddał przepisowy ukłon naczelnikowi. Bez słowa opuścił miejsce zebrania.
Pozostali przyjęli rozkaz zwierzchnika w milczeniu, Nikomu nie przyszło nawet do głowy sprawdzić, czy wydalony towarzysz istotnie oddalił się, czy nie podsłuchuje gdzieś pod drzwiami... Wiadomo bowiem było, że najmniejsze nieposłuszeństwo Banda Upiornego Oka karała śmiercią.
Dopiero po wyjściu Włocha Fowler odsłonił oblicze.
Mężczyźni wciąż jeszcze stali w pozie pełnej szacunku.
Fowler skinął ręką, dając im znak, że mogą zająć swe miejsca. Zacisnął swe wąskie wargi i krytycznym wzrokiem lustrował swych ludzi. Nikt z nich nie śmiał przerwać milczenia. Wreszcie Fowler przemówił.
Głos jego brzmiał łagodnie. Mówił tak, jak gdyby znajdował się w salonie, lub klubie, a nie na zebraniu organizacji przestępczej.
— Kapitanowie „Bandy Upiornego Oka“! — rzekł. — Zwołałem was tutaj, aby podzielić się z wami wiadomościami pierwszorzędnej wagi... Liczę na waszą pomoc i zrozumienie... Podjąłem się bowiem przedsięwzięcia, które daleko przekracza siły pojedynczego człowieka... Domyślicie się łatwo, że mówię tu o Johnie Rafflesie, naszym najgroźniejszym, śmiertelnym wrogu.
Wydaje mi się, że zbytecznym będzie przypomnieć jaką rolę Raffles odegrał wobec nas. W ciągu stosunkowo krótkiego swego pobytu w New Yorku, zdołał narazić nas na straty nietylko materialne, ale i moralne. Pozbawił nas okupu, jaki należał się nam za porwanie Sigridy Kaldrup, córki milionera. Poniżył nas w opinii publicznej, która drżeć powinna przed nami ze strachu... Nie zapomnieliście chyba o tym, że zaledwie trzy, czy cztery dni temu organizacja nasza straciła przez niego kilku swych najdzielniejszych członków, w tym jednego kapitana, paru pomocników i zwykłych szeregowych...
Zamilkł... Pięciu mężczyzn szeptało coś między sobą niezrozumiale... Oczy wszystkich płonęły nienawiścią ku temu niezwykłemu Anglikowi, który przy pomocy dwóch tylko swych przyjaciół, dokonał tego, czego nie zdołała zdziałać cała policja new-yorska.
— O tym wszystkim wiecie równie dobrze, jak ja — ciągnął dalej Fowler. — Na was spoczywa obowiązek pomszczenia swych towarzyszy... W pierwszym rzędzie mam na myśli ciebie, kapitanie Hansen. Niedawno dopiero z polecenia Nieznanego Wodza zostałeś promowany na stanowisko kapitana pierwszego stopnia bez odbycia koniecznego czasu próby. Od tej chwili wolno ci przebywać na naszych najtajniejszych zebraniach, na których ja sam ukazuję się z odkrytą twarzą.
Arno Hansen, młody Szwed słuchał uważnie, pochyliwszy się trochę naprzód. Należał on do najdzielniejszych i najbardziej ambitnych członków Bandy.
Arno Hansen wiedział o wiele więcej, niż Fowler mógł przypuszczać. Wiedział na przykład kim był Bernard Fowler, zanim wstąpił do Bandy i czemu zawdzięcza swą zawrotną karierę w tej zbrodniczej organizacji.
Młody Szwed powtarzał sobie w duch nazwisko siedzącego naprzeciw niego mężczyzny, którego białe wypieszczone dłonie spoczywały na fałdach fioletowego domina.
Był to człowiek bogaty i zepsuty do szpiku kości. Złe instynkty pchnęły go na drogę przestępstwa. Zły i przebiegły, szybko zrobił karierę na nowoobranej drodze. Z rokazu wodza, którego oblicza nikt nigdy nie oglądał, okrutnego i groźnego Molocha, Fowler został mianowany naczelnikiem. Rozkaz ten został mu doręczony przez niewiadomego gońca. Rano, kiedy się obudził, tuż koło łoża znalazł maleńki zwitek pergaminu w szczerozłotym rzeźbionym futerale. Był to rozkaz Molocha, podnoszący Fowlera do nowej godności.
Hansen, ambitny Szwed, marzył w ducha o tym, że wkrótce i jego spotka podobny zaszczyt. Postanowił więc za wszelką cenę wyróżnić się jakimś niezwykle śmiałym wyczynem.
Banda Upiornego Oka posiadała swe oddziały we wszyskich większych miastach Stanów Zjednoczonych. Na znaczną ilość członków przypadało zaledwie pięciu naczelników, zajmująych w hierarchii organizacyjnej miejsce tuż po Satelitach, którzy dopuszczani byli przed oblicze Wielkiego Molocha.
Ten krótki zarys ustroju organizacyjnego bandy konieczny był, abyśmy mogli zrozumieć, dlaczego ambitny, młody Szwed spoglądał na Fowlera z nienawiścią tajoną i zazdrością.
Pochylił głowę, jakby dziękował mu za wyróżnienie, w gruncie rzeczy jedynie po to, aby ukryć swój wzrok.
Fowler zaczerpnął tchu i ciągnął dalej:
— Wszelkie usiłowania schwytania Johna Rafflesa zawiodły dotąd na całej linii. Były one bowiem nieudolne i z góry, zdaniem moim, skazane na niepowodzenie. Na mnie przypadła kolej zajęcia się tą sprawą. Plan, który sobie ułożyłem przedstawię wam jeszcze dziś.
Fowler zaśmiał się.
Uśmiech odsłonił jego białe zęby... Usta skrzywiły się w jakimś nieprzyjemnym grymasie... Tylko