Strona:Karol May - W wąwozach Bałkanu.djvu/32: Różnice pomiędzy wersjami

(Brak różnic)

Wersja z 10:17, 24 lut 2020

Ta strona została przepisana.
—   22   —

ski! Wnuku piekielny! Bratanku czarownicy! Szwagrze złości!
Te i inne okrzyki usłyszeliśmy z ust obudwu stróżów bezpieczeństwa publicznego, trzymających się kurczowo siodeł i grzyw końskich. Pośpieszyliśmy za nimi. Żal mi ich było, a gdyśmy ich doścignęli, tchu im brakło już całkiem.
Zaczęli miotać słowami dosadnemi, wziętemi z arabskiego, tureckiego, perskiego, rumuńskiego i serbskiego języka. W tym rodzaju wymowy dzielny jest człowiek wschodni, a zwłaszcza żołnierz. Kosztowało m nie niemało trudu, zanim zdołałem gniew ich uśmierzyć i upłynęła dobra chwila, zanim ruszyliśmy dalej w spokojnym nastroju.
Nadszedł czas wymiany zapatrywań na to, co przeżyliśmy w Bukioj.
Bystrego Halefa uderzyła taksamo zresztą, jak i mnie, ta okoliczność, że dziś po południu dopytywał się jakiś jeździec o trzech zbiegów.
— Niewątpliwie zn a ich — powiedział. — Zapewne wie o ich ucieczce. Ale dlaczego nie pojechał za raz z nimi, zihdi?
— Bo prawdopodobnie nie miał początkowo wcale zamiaru z nimi jechać.
— A dlaczegóż ściga ich teraz?
— Przypuszczam, dlatego, żeby donieść im o tem, co się dziś stało.
— Że ty znów jesteś wolny?
— Tak.
— Że pojmałeś „tańczącego“, Ali Manacha?
— Tak, i prawdopodobnie o tem, że ten Ali Manach już nie żyje.
— Co na to powie Barud el Amazat?
— Opanuje go przestrach i wściekłość oczywiście, jeśli temu jeźdźcowi uda się ich dopędzić i zawiadomić o tem.
— Czemu nie miałoby mu się udać? Jechał tak prędko, że koń jego się pocił!