Strona:Karol May - W wąwozach Bałkanu.djvu/62: Różnice pomiędzy wersjami

(Brak różnic)

Wersja z 20:30, 24 lut 2020

Ta strona została przepisana.
—   52   —

Puszczając potem dym nosem, powoli mówił w zachwyceniu:
— Effendi, to są rajskie zapachy. Tak nie palił pewnie nawet sam prorok!
— Nie, dżebeli za jego czasów nie było.
— Gdyby był, to prorok zabrałby był nasienie na tam ten świat, aby je tam posadzić n a polach siódmego nieba. Co ja zrobię, jeśli teraz jeździec nadjedzie? Czy mam palić dalej, czy też wstać?
— Powstaniesz chyba.
— Mam się wyrzec tej nieocenionej teraz fajki?
— Możesz potem znowu zapalić; dam ci trochę tytoniu.
— Effendi, dusza twoja jest tak pełna przyjaźni, jak morze kropel wody! Czy brat mój nie przekazał ci pozdrowienia?
— Tak jest. Mam ci życzyć, żeby ci się dobrze powodziło! Mam cię pozdrowić od twego eje kardasza i jary kardasza.
Kowal zastanowił się i rzekł:
— Co słyszę? To jego własne słowa?
— Tak.
— W takim razie mówiliście o ważnych rzeczach!
— Mówiliśmy o Skipetarach i o tych, którzy „udali się w góry“.
— A brat obiecał ci coś?
— Obiecał coś, co zdaniem jego możesz mi spełnić.
— Jak długo z nim rozmawiałeś?
— Ćwierć godziny.
— W takim razie stał się cud, effendi. Jafiz boi się ludzi, mówi niechętnie i mało i wstrzymuje się z wszystkiem. Widocznie bardzo polubił cię i zaufał tobie.
— Powiedziałem mu, że prawdopodobnie będę musiał udać się aż do Szar Dagh.
— Więc mówił o niebezpieczeństwie, jakie tam grozi.
— Ostrzegał mnie i nakazywał ostrożność.
— I wspominał przytem pewnie o papierze bezpieczeństwa.