Strona:PL Lord Lister -72- Ząb za ząb.pdf/10: Różnice pomiędzy wersjami

(Brak różnic)

Wersja z 16:07, 14 gru 2020

Ta strona została przepisana.

— Oszaleliście chyba, Marholm? — rzeki Baxter. — Co to wszystko znaczy?
Baxter rozejrzał się lękliwie dookoła. Przechodnie, czytający gazety mieli dziwnie rozweselone twarze. Czyżby Raffles znowu obrał sobie inspektora policji za cel swych żartów? Zimny pot wystąpił na czoło Baxtera. Gwałtownym ruchem wyrwał gazetę z rąk swego podwładnego. Zbliżył się do latarni i czytał:
„W ostatniej chwili otrzymaliśmy wiadomość, za której prawdziwość nie możemy, niestety, przyjąć odpowiedzialności. Raffles zawiadamia nas, że...“
W dalszym ciągu tej wzmianki gazeta podawała dokładny opis przygody kapitana strzelców irlandzkich, historię recepty lekarskiej i opłakane jej skutki.
Baxter sam ongiś służył w armii. Znał doskonale zwyczaje w niej panujące i pamiętał rolę, jaką odgrywała trzcinowa laseczka oficerów.
Przeczytał artykuł od deski do deski.
— Muszę przyznać, że ze wszystkich kawałów Rafflesa, ten podoba mi się najbardziej — zawołał.
— Jak na inspektora policji, przechodzi pan zbyt szybko do porządku dziennego nad gwałtem, popełnionym na osobie oficera... Niech mnie diabli porwą, jeśli nie staje pan w obronie Rafflesa!
Baxter obruszył się.
— Chodźmy, Marholm. — Pozostało nam zaledwie kilka minut czasu... Za chwilę rozpocznie się przedstawienie w teatrze Garricka. Dają dziś „Wesołą Wdówkę“.
— „Wesoła Wdówka“ posiada mniej humoru, niż Raffles... To prawdziwy geniusz, inspektorze.

W tym samym czasie, gdy Baxter przechadzał się ze swym sekretarzem po Strandzie, Raffles w swej wspaniale urządzonej willi, spędzał czas na czytaniu gazet.
Z prawdziwą przyjemnością oczy jego błądziły po stronicach popołudniowych pism, wypełnionych opisami przygód kapitana Mac Governa.
Charley Brand, jak to było jego zwyczajem, wycinał te artykuły i wklejał je do specjalnego albumu, w którym kolekcjonował wszelkie wzmianki dotyczące Rafflesa.
— Mam zamiar wyrwać tę biedną dziewczynę z domu tych brutali i powierzyć ją jakiejś zacnej i przyzwoitej rodzinie — rzekł nagle Raffles.
— Jak tego dokonać? — zapytał Charley. — Wspominałeś mi, że to sierota, która została tam umieszczona przez sierociniec. Nie może więc ona opuścić tego miejsca bez zezwolenia władz opiekuńczych, gdyż takie są angielskie przepisy prawne. Gdybyś umieścił ją gdzie indziej,, Mac Governowie mieliby podstawę prawną do sprowadzenia jej spowrotem... Nie zapominaj, że jest ona małoletnią.
— Czy przypuszczasz, że policja mogłaby odnaleźć moją protegowaną, jeślibym nie chciał do tego dopuścić? Nie obawiaj się, nie znaleźliby jej...
— Wiem o tym — odparł Charley. — W każdym jednak razie, pozostałoby jeszcze zagadnienie jak wydostać od Mac Governów te dziewczynę? Nie zgodzi się ona na to dobrowolnie, ponieważ zanim opuściła sierociniec, odczytano jej prawdopodobnie odnośne przepisy prawne.
— Trudno... W takim razie uprowadzę ją siłą. Dziś wieczorem zamierzam powrócić do Mac Governów i załatwić tę sprawę.
Około godziny dziesiątej dwaj mężczyźni otuleni w gumowe płaszcze opuścili willę w Hyde Parku i skierowali się na ulicę Hamiltona. Panowała tu cisza. Raffles rozejrzał się po okolicy. Nigdzie nie było widać żywej duszy. Zbliżyli się do domu Mac Governa. Charley pozostał na czatach, Raffles natomiast udał się na zwiady.
— Sprawa jest prosta, — rzeki, wróciwszy po chwili. — Wejdę do środka przez okienko na dachu. Domek Mac Governów posiada tylko jedno piętro. Dziewczyna śpi prawdopodobnie na poddaszu, co ułatwi nam nasze przedsięwzięcie.
Willa kapitana otoczona była niewielkim ogródkiem. Raffles z właściwą mu zręcznością przesadził żelazne sztachety i wspinając się po murze dotarł do żelaznego balkonu na pierwszym piętrze. Następnie po rynnie wdrapał się na dach. Po kilku minutach był już w pobliżu małego okienka, które wychodziło na klatkę schodową.
Zbliżała się burza. Niebo zasnuło się chmurami. Dokoła panowały nieprzeniknione ciemności.
Raffles w pierwszej chwili zamierzał zapalić elektryczną latarkę, lecz szybko zrezygnował z tego planu. Zdawało mu się, że cała sprawa jest tak prosta, iż uznał za zbyteczne oświetlanie sobie i tak wygodnej drogi... Ta zbyt optymistyczna ocena sytuacji wypłatała mu jednak złośliwego figla.
Spodziewał się, że za oknem znajduje się występ, od którego dopiero rozpoczynają się schody... Dom Governów zbudowany był jednak inaczej.
Raffles śmiało wszedł przez okno do środka. Ostrożnie zrobił pierwszy krok, następnie śmielej już wysunął nogę... i spadł ze wszystkich schodów. Starał się zatrzymać, lecz daremnie... W ciemności ręce jego ocierały się tylko o gładkie ściany, a ciało jego jak piłka, potoczyło z pół piętra... Uderzył silnie głową o jakiś występ i stracił przytomność. Po hałasie, wywołanym upadkiem, zapanowała martwa cisza.
Mac Govern zbudził się jednak ze snu. Żona jego słysząc niezwykły o tej porze hałas, przerażona usiadła na łóżku. Oboje starali się wzrokiem przebić ciemności. Strach kazał im zapomnieć na chwilę o bólach, wywołanych nieszczęsną maścią doktora Griffina.
— Harry, czy słyszałeś hałas na schodach? — zapytała kobieta.
— Słyszałem — odparł, szczękając zębami — to chyba burza... Może piorun uderzył w dom?
— Nie, Harry, to nie burza... Ktoś spadł ze schodów. Pokaż swą odwagę, Harry. Rewolwer leży na nocnym stoliku... Idź szybko, kochanie...
Była tak przerażona, że poczęła przemawiać do męża tonem pieszczotliwym.
Ale kapitan zbyt bezpiecznie czuł się pod osłoną małżeńskiego łoża, aby narażać się na spotkanie z nieznanym wrogiem.
— Mylisz się, droga Eulalio — odparł. — Uspokój się. Któżby mógł dostać się do naszego domu? Czy nie zapomniałaś zamknąć przypadkiem drzwi? A może zostawiłaś okno otwarte?
Kobieta poczęła się zastanawiać.
— Nie, Harry, zamknęłam wszystko, jak zwykle. Ale... może okienko na dachu zostało otwarte, Sądzę, że właśnie tamtędy przedostali się złoczyńcy.
Kapitanowi ani śniło się wychodzić z łóżka. Na czole jego ukazały się grube krople potu.
— Błagam cię. Harry, nie pozwól, aby nas zamordowano... — jęknęła kobieta. — Idź i weź ze sobą rewolwer.
Aby go zachęcić wymierzyła mu kułakiem celny i silny cios w bok. Harry ani drgnął. Połowicę jego począł ogarniać gniew.