Strona:Józef Weyssenhoff - Noc i świt.djvu/372: Różnice pomiędzy wersjami

 
(Brak różnic)

Aktualna wersja na dzień 12:41, 15 sty 2021

Ta strona została przepisana.
—   370   —

— Zdaje się, że nie. — — Ale Polak i nie bylejaki — dość na niego spojrzeć!
Na zmęczonej twarzy Sworskiego zabłysnął na chwilę radosny uśmiech:
— No, Celestynie, będziemy mieli wojsko polskie! Gdziekolwiek Polaka postawić z bronią w garści, z kimkolwiek kazać mu bić się, spisze się po gracku.
Zasypiali już przy świetle dziennem. Celestyn Łuba bredził wojowniczo i rzucał się w malignie.

∗             ∗

Ten stan rzeczy przewlekał się i nękał nieszczęsne miasto. Ludzie niektórzy twierdzili, że lepsze było już panowanie bolszewików „regularnych“, niż terror tłuszczy bolszewickiej ochotniczej. Tymczasem Niemcy zbliżali się do Kijowa opieszale.
Choć napady mnożyły się z dnia na dzień i coraz były zuchwalsze, dom Ginsburga i całe wysokie miasto uwolniło się od zbójeckich odwiedzin po tęgiej odprawie, jaką im dano. W tych wielkich domach zamienionych na twierdze i bronionych przez rzeczywistych żołnierzy, interes rabunkowy był zawodny i niebezpieczny.
Ostatniego dnia lutego, podczas jednego z licznych posiedzeń przy stole jadalnym u Łabuńskich, pośród nieustannej słoty dalekich strzałów, tej morowej atmosfery Kijowa — Sworski rozróżnił dwa dalekie, ciężkie stęknięcia.
— Słuchajcie państwo.
Podwójne stęknięcia powtórzyły się.