Tajemnice Nalewek/Część III/VII: Różnice pomiędzy wersjami

Usunięta treść Dodana treść
n
 
(Brak różnic)

Aktualna wersja na dzień 21:01, 16 sty 2021

<<< Dane tekstu >>>
Autor Henryk Nagiel
Tytuł Tajemnice Nalewek
Część III-cia
Wydawca E. Wende i S-ka
Data wyd. 1926
Druk Drukarnia Leona Nowaka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cała część III
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
VII
NA GORĄCYM UCZYNKU

Za drzwiami dały się słyszeć głosy.
Na progu ukazały się trzy osoby: lokaj, „książę Stasz“ i „Fryga“. Lokaj był mocno zdziwiony i chciał obecnym bronić wstępu do gabinetu bankiera. „Książę Stasz“ starał się mu wyperswadować tę gorliwość. „Fryga“ korzystając z tego, posuwał się naprzód.
Nagle zbladł, jak płótno: ujrzał w ręku Ejtelesa szklankę z napojem.
— Ach, co za osioł ze mnie! — rzucił głosem, w którym tym razem brzmiał głęboki niepokój, zwykłą apostrofę, wyrażającą jego niezadowolenie z samego siebie. — Zapomniałem o tem zupełnie!
Przysunął się do bankiera i niemal wyrwał mu szklankę!
Bankier spoglądał nań zdumiony.
— Pan się tego napił? — spytał gorączkowo.
— Nie — odrzekł machinalnie bankier.
„Fryga“ odetchnął.
Tymczasem „książę Stasz“, odprawiwszy lokaja, zbliżał się ku grupie, utworzonej przez ajenta policyjnego i bankiera. Ten ostatni pytał wnuka wzrokiem.
— Proszę dziadzi — wołał „książę Stasz“ — ten pan jest urzędnik policji. Zajmuje się sprawą biednego Janka. Adwokat mówi, że on jest taki energiczny, jak wróbel na dachu. On mnie spotkał na schodach i powiedział, że ma do dziadzi ważny, bardzo ważny interes.
Stary bankier odzyskał już nieco zimnej krwi. Zwrócił się do ajenta, który miał jeszcze w ręku szklankę i świdrował oczyma leżący na biurku świstek papieru z kilkoma wierszami, dopiero co skreślonemi przez Ejtelesa.
— Co to ma wszystko znaczyć? — pytał bankier głosem jeszcze drżącym ze wzruszenia.
„Fryga“ przerwał dalsze słowa pytającemu.
— Przepraszam pana — rzekł — w tej chwili wszystko panu wytłumaczę. Teraz trzeba działać!
Postawił szklankę na biurku i zbliżył się do bankiera.
— Nie mamy chwili do stracenia. I tak omal nie przybyłem za późno. Czy pan wiesz, że tutaj jest trucizna?
Ajent wskazał ręką na szklankę.
— Zresztą — ciągnął dalej — jeśli pan chcesz w tej chwili znaleźć złodzieja, który okradł pańską kasę i który, nie kontentując się tem, chciał pana otruć, proszę za mną.
Bankier i „książę Stasz“ spoglądali na ajenta ze zdumieniem.
— Przedtem jednak dwie ostrożności... Czy masz pan rewolwer?
Bankier odpowiedział twierdząco i wskazał na półotwartą szufladę biurka.
Za chwilę rewolwer znajdował się w ręku „Frygi“.
— Czy nabity?
— Tak.
Abraham i Stanisław Ejteles dawali się mimowoli powodować energji ajenta policyjnego. Dominował on nad nimi siłą woli, która się przebijała w wejrzeniu i w głosie.
„Fryga“ uderzył w dzwonek stojący na stole; we drzwiach ukazał się służący.
— Pan każe ci zostać tutaj i pilnować tej szklanki. Nikt nie powinien się tego dotykać. Rozumiesz?
— A teraz idźmy — rzekł „Fryga“ do wnuka i dziada.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

W dwie minuty potem trzej ludzie, przeszedłszy ogród, otaczający wewnętrzny pawilon, zajęty na mieszkanie wspólników, znaleźli się przed oficyną, mieszczącą biura. Drzwi wejściowe od strony ogrodu były napół przymknięte.
— Prowadź pan do kasy! — szepnął „Fryga“ Ejtelesowi u wejścia — tylko bez hałasu.
— Ależ znajdziemy w środku kilkoro drzwi zamkniętych — oponował bankier półgłosem.
Ajent rozśmiał się zcicha:
— O, o to bądź pan spokojny.
Starzec postąpił stosownie do żądania ajenta policyjnego.
Za chwilę „Fryga“, trzymając w ręku rewolwer, otwierał zaledwie przymknięte drzwi pokoju kasowego.
Wchodzący, przy świetle niewielkiej latarki, ujrzeli stojącego przy rozwartej narozcież kasie ogniotrwałej pana Natana Lurjego.
Z gorączkowym pośpiechem wydobywał on obiedwiema rękami z głębi kasy banknoty i papiery wartościowe i wkładał do trzymanej w ręku torebki podróżnej. Był tak zajęty tą czynnością, że nie zauważył nawet wejścia trzech ludzi.
— Oto złodziej! — rzekł głośno „Fryga“.
Pan Natan odwrócił się. Torebka podróżna wypadła mu z ręki.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Z chwilą, gdy pan Natan Lurje zrozumiał, że został schwytany na gorącym uczynku i że wymierzony przeciwko jego piersi rewolwer nie pozwala mu się uciec do żadnych gwałtownych środków, nastąpił u niego zupełny upadek ducha. Na umiejętnie postawione przez „Frygę“ pytania, przyznał się do popełnienia kradzieży, a następnie zeznał na piśmie co następuje: „Ja, niżej podpisany, wobec świadków, dobrowolnie przyznaję, że jestem jedynym sprawcą kradzieży i t. d.“ Po otrzymaniu tak cennego dokumentu, gdy we czterech powrócili do domu mieszkalnego, „Fryga“ na jedną chwilę tylko opuścił więźnia, ażeby w sąsiednim pokoju naradzić się nad jego losem ze świadkami zdarzenia. Z chwili tej pan Natan skwapliwie skorzystał. Wsypał do szklanki z uspokajającym napojem, zapisanym przez doktora dla starego Ejtelesa, truciznę i wypił zabójczy ten dekokt. Kiedy „Fryga“ z towarzyszami wrócił do pokoju, zastano go już w konwulsjach. W zaciśniętych rękach trzymał jeszcze flakonik z resztą białego proszku. Obok na stole leżały pieniądze, pochodzące z pierwszej kradzieży — zaledwie reszta, około czterdziestu tysięcy rubli.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Henryk Nagiel.