Strona:PL Robert Montgomery Bird - Duch puszczy.djvu/122: Różnice pomiędzy wersjami

(Brak różnic)

Wersja z 22:00, 16 sty 2021

Ta strona została przepisana.

— A żatem dosiądę konia i dla odwrócenia uwagi tych potworów...
— Nie troszcz się o mnie i nie odwracaj ich uwagi, bo się to na tyle tylko przyda, że cię zastrzelą, jak jelenia. Ja muszę tak ostrożnie i cicho przepełznąć przez ich czaty, żeby nawet nie domyślili się, że się liczba obrońców zmniejszyła.
— Ależ to niepodobne do uskutecznienia — rzekł Roland.
— Zapewne, że nie jest rzecz łatwa podejść tych rozbójników, ale dla ocalenia tych biednych kobiet trzeba się na wszystko narazić. Jeżeli mi się powiedzie przebyć łańcuch czat indyjskich i znaleść twoich przyjaciół, to bezwątpienia uratuję wam życie. Nie uda się, to przynajmniej nie będę cierpiał, patrząc, jak te psy będą zdzierały czupryny chrześcijańskie. Przy pomocy Bożej, spodziewam się prześlizgnąć, jak wąż, pomiędzy nimi, a zresztą i Cukierek będzie mi w tym razie wybornym przewodnikiem.
— Niechże cię Bóg prowadzi — szepnął Roland nie mając nawet czasu wśród okropnego niebezpieczeństwa pojąć ogromu poświęcenia Natana. — Rób, co możesz, dla ocalenia mej siostry, a wszystko, co tylko posiadam, oddam ci w nagrodę twej usługi.
— Bracie — odpowiedział z dumą Natan — co czynię, czynię to nie dla nikczemnego zysku, ale z litości dla kobiet. Oszczędzaj tylko prochu i broń się jak najdłużej, a Bóg pobłogosławi moim zamiarom i ocali biedne ofiary.