Strona:Józef Weyssenhoff - Noc i świt.djvu/401: Różnice pomiędzy wersjami

 
(Brak różnic)

Aktualna wersja na dzień 08:52, 21 sty 2021

Ta strona została przepisana.
—   399   —

że dzisiaj takie przekonania mieszczą się dużo bardziej na prawo...
— Tak, tak, najdroższa moja! — rozśmiał się Sworski radośnie — z tobą niema co dyskutować, ty wiesz i spostrzeżesz wszystko. — — Ale dobrze się z tobą rozmawia.
Zwrócił twarz ku żonie i musnął ustam i jej włosy na skroni. Ona odpowiedziała mu uśmiechem szczęśliwym, lecz błysk oczu przygasiła zaraz powiekami.
Szli tak dalej po pięknej, cichej ziemi, dzieląc się od czasu do czasu myślami, które wyrywały się do głośnego wyrazu. Myśli ich wpadały jedna w drugą, przystawały zgodnie do siebie, dopełniały się wzajemnie, składając harmonję i zadowolenie. Słodka, łaskotliwa fala osobistego szczęścia koiła ich serca.
Za granicą niewielkiego ogrodu było pole żytnie, gdzie rozpoczęto żniwo. Czterej kosiarze działali na niem zamaszyście; cztery za nimi dziewczyny zbierały i wiązały pokosy. — Szczęść Boże! — zawołała Zofja do kosiarzy, którzy dochodzili właśnie do niskiego ogrodowego żywopłotu.
Starszy przodownik ukłonił się i podziękował poważnie. Gdy znowu robotnicy oddalili się na polu, odezwał się Tadeusz do żony:
— Pamiętasz?... widzieliśmy żniwo na tem samem polu temu lat... siedem. I jakby nic się nie zmieniło.
— Bo też i mało zmieniło się w duszach ludu wiejskiego — odrzekła Zofja — to najpewniejsza część narodu.
— Najczyściej i najtwardziej polska — masz rację, Zosieńku. Gdy się ich porówna z bestjalną tłuszczą