Strona:PL Kraszewski - Kościół Święto Michalski w Wilnie.pdf/166: Różnice pomiędzy wersjami
[wersja przejrzana] | [wersja przejrzana] |
Nie podano opisu zmian |
Himiltruda (dyskusja | edycje) |
||
Status strony | Status strony | ||
- | + | Skorygowana | |
Treść strony (podlegająca transkluzji): | Treść strony (podlegająca transkluzji): | ||
Linia 1: | Linia 1: | ||
{{f| |
|||
<br> |
|||
{{ |
{{f|''(4. Października 1639 r.)''.|w=85%|po=10px}} |
||
{{tab |
{{f|<poem>{{tab}}... w pieczarach podziemnych, |
||
Gdzie promień słońca nigdy nie dochodził, |
|||
Kędy kaganiec z środka sklepień ciemnych |
|||
Zwieszony, blade promienie rozwodził....</poem>|w=85%}} |
|||
{{ |
{{f|''Duma o Glińskim.''{{tab|30}}|w=85%|align=right}} |
||
|table|lewy=auto|po=20px}} |
|||
{{tab}}Kiedy lud groźnemi falami cisnął się, wróżąc zniszczenie zborowi, a śmierć kalwinom, rektor z innymi, których uczta nie pozbawiła przytomności, widząc grożące niebezpieczeństwo, napadli na księdza Balcera i na Piekarskiego, wyrzucając im niewczesny ich zapał, który bardzo szkodliwe mógł mieć skutki. Ale już było za późno — wieść o strzelaniu ze zboru rozleciała się po mieście piorunem; lud, młodzież, studenci, wszystko się ruszyło ku zborowi. Chciano uciekać, nie było sposobu; chciano posyłać po piechotę, nie było kogo, ani jak, bo już tłumy snuły się z mściwemi odgłosami w około. Czekając więc z przestrachem wypadku jaki nastąpić może, ksiądz rektor rozkazał staremu odźwiernemu Dydakowi, bramy zabić i zaryglować, i wszyscy schronili się do dolnej sali, słuchając i drżąc na każdy okrzyk |
{{tab}}Kiedy lud groźnemi falami cisnął się, wróżąc zniszczenie zborowi, a śmierć kalwinom, rektor z innymi, których uczta nie pozbawiła przytomności, widząc grożące niebezpieczeństwo, napadli na księdza Balcera i na Piekarskiego, wyrzucając im niewczesny ich zapał, który bardzo szkodliwe mógł mieć skutki. Ale już było za późno — wieść o strzelaniu ze zboru rozleciała się po mieście piorunem; lud, młodzież, studenci, wszystko się ruszyło ku zborowi. Chciano uciekać, nie było sposobu; chciano posyłać po piechotę, nie było kogo, ani jak, bo już tłumy snuły się z mściwemi odgłosami w około. Czekając więc z przestrachem wypadku jaki nastąpić może, ksiądz rektor rozkazał staremu odźwiernemu Dydakowi, bramy zabić i zaryglować, i wszyscy schronili się do dolnej sali, słuchając i drżąc na każdy okrzyk |