Listek z Nieba: Różnice pomiędzy wersjami

[wersja przejrzana][wersja przejrzana]
Usunięta treść Dodana treść
nowy
 
m zamiana na proofread
Linia 6:
|tłumacz=Cecylia Niewiadomska
|tłumacz_uwagi=
|adnotacje=Tytuł oryginału: ''"Et Blad fra Himlen"'', 1853.
{{dawny|19081899 r}}
}}
 
{{proza startJustowanieStart}}
<pages index="Baśnie (1899) (Hans Christian Andersen)"
Wysoko, w przejrzystem i jasnem powietrzu płynął anioł Boży z rajskim kwiatem w ręku. Gdy go podnosił do ust, jeden mały płatek oderwał się leciuchno i jak motyl biały spadał ku ziemi. W zielonym lesie upadł na grunt miękki i wypuścił korzonek, potem kiełek w górę i zaczął rosnąć.
from="PL Hans Christian Andersen-Baśnie (1899) 200.jpeg"
 
to="PL Hans Christian Andersen-Baśnie (1899) 204.jpeg"
— A to co za przybłęda? — zawołały zdziwione rośliny. — Nikt go tu nie zna, z nikiem nie jest spokrewniony, nawet niepodobny do nikogo! Natręt!
/>
 
{{JustowanieKoniec}}
Przypatrywały mu się z daleka, z pogardą, ale nawet osty i dzikie pokrzywy rozmawiać z nim nie chciały.
 
— Musi to być jakiś potwór ogrodowy — zdecydowały po długim namyśle leśne sąsiadki — czego chce tu między nami?
 
I szydziły z niego pogardliwie, myśląc, że jest potworem, sztucznie wyhodowanym przez człowieka.
 
— Po coś tu przyszedł? — pytały go osty, o liściach najeżonych ostrymi kolcami. — Każdy powinien żyć pomiędzy swymi.
 
— Po co tak rozpościerasz swoje pędy? — wołały inne drzewa i rośliny. — Nie przybliżaj się do nas! A może myślisz, że cię będziemy dźwigały?
 
Nadeszła zima, śnieg pokrył ziemię i rośliny, ale nad listkiem z nieba jaśniał dziwnem światłem, jak gdyby pod nim paliła się lampa i przeświecała przez białe pokrycie. A kiedy wiosna powróciła znowu i śnieg ustąpił, na wilgotnej ziemi ukazał się kwiat cudny, o barwach nieporównanych i prześlicznej woni.
 
W całym lesie nie było podobnego cudu.
 
Właśnie przechodził tędy uczony profesor botaniki. Zdziwił go kwiat nieznany, więc go zerwał, obejrzał, pokosztował, powąchał, rozpatrywał przez szkiełka i bez szkiełek, mierzył, ważył, porównywał — nadaremnie: nie mógł zaliczyć go do żadnej klasy, do żadnego rodzaju i gatunku.
 
— Wyrodek jakiś — rzekł wreszcie poważnie — niepodobna go objąć żadną klasyfikacyą, ani mu znaleźć właściwego miejsca. Okaz bardzo ciekawy, lecz nie ma nic wspólnego z naszym roślinnym światem.
 
— Nie ma nic wspólnego z naszym roślinnym światem! — Niepodobna go objąć żadną klasyfikacyą! Wyrodek! — powtarzały osty i pokrzywy.
 
Stare drzewa słuchały, lecz milczały same, nie mówiły źle ani dobrze, co jest rzeczą najmądrzejszą na wypadek głupoty.
 
Biegła przez las dziewczynka uboga, czysta i niewinna. Serce miała gorące, w duszy światło wiary, a jedynym majątkiem jej na świecie była stara biblia po ojcu, gdzie zawsze w smutku słowa pociechy znalazła.
 
Dziewczę ujrzało cudowną roślinkę i stanęło zdumione. Jakaż piękna! Każdy jej listek zielony rozlewał woń rozkoszną i orzeźwiającą, kwiaty jaśniały w słońcu jak żywe płomienie, a z każdego zdawała się płynąć ku niebu nieskończona, cicha i słodka melodya.
 
Dziewczę wzruszone ujęło gałązkę i pochyliło ją lekko ku sobie, aby nacieszyć się widokiem kwiatka, odetchnąć jego wonią. I uczuła nagle wielką błogość w sercu i wielkie światło w duszy.
 
Chciałaby zerwać jeden chociaż pączek i mieć przy sobie, ale nieśmiała pozbawiać go życia.
 
Zwiędnie w jej ręku! Więc zerwała tylko maleńki jeden zielony Usteczek i włożyła pomiędzy kartki swojej biblii. Tu pozostanie on zawsze jak świeży i pełen cudnej woni.
 
W kilka tygodni potem dziewczynka umarła, biblię złożono z nią razem do trumny, a między jej kartkami pozostał zielony, wonny listek rajskiego kwiatka.
 
W lesie śliczna roślinka bujała wspaniale i dochodziła prawie wielkości drzew starych, choć była wiotką jak młoda gałązka. Ptaki przelotne lot swój wstrzymywały, aby jej pokłon oddać, promienie słoneczne pozdrawiały ją pierwszą co poranka.
 
— Jakiś obcy przybłęda najwidoczniej — szeptały między sobą osty i pokrzywy — wszystkie włóczęgi znają go wybornie, lecz dla nas — to wyrodek.
 
— Nie powinniśmy znieść go pośród siebie.
 
I ślimaki leśne opluły go śliną.
 
Przyszedł pastuch po "ziele" dla trzody i zaczął wycinać nożem osty i pokrzywy. Ściął i cudną roślinkę, wyrwał jej korzenie i zabrał wszystko razem w wielką płachtę.
 
— Przynajmniej będzie z was teraz pożytek — rzeki, zarzucając płachtę na ramiona.
 
I stała się roślina rajska "pożyteczną."
 
W tym samym kraju król cierpiał oddawna na smutek nieuleczony i ciężki, który był gorszym od wszelkiej choroby. Różnym sposobem ratować się pragnął: pracował pilnie, wytrwale, odważnie; czytał uczone dzieła; to szukał rozrywki, wesołości; — daremnie, nic nie pomagało.
 
I cierpiał bardzo, bardzo, długie lata i prawie bez nadziei.
 
Wtem jeden z mędrców, którego gorąco prosił o radę, śle do niego posła z wieścią radosną:
 
— W twojem królestwie, w lesie starym rośnie kwiat rajski o cudownej sile i przymiotach, jego woń, jego widok przywróci ci zdrowie.
 
Tu następował opis cudownej rośliny tak dokładny, że nie można się było pomylić.
 
— Tak, to ona! to ona! — powtarzali wszyscy, którzy bywali w lesie.
 
— Tak, tak — powtórzył pastuch — pamiętam, a jakże! Sam związałem ją w płachtę razem z pokrzywami. To już dawno. Nie wiedziałem, żeby takie ziółko mogło przydać się na co innego.
 
Nie wiedział. Nikt nie wiedział: ani uczony botanik, ani mędrcy królewscy. Nikt nie wiedział.
 
Roślina, której niepodobna objąć żadną klasyfikacyą! Cóż z takiej być może?
 
Szukano nadaremnie: ani jednego Usteczka nie można było już odnaleźć w lesie. Jeden był tylko w trumnie ubogiej dziewczynki, lecz o tym nikt nie wiedział.
 
Król sam zmartwiony udał się do lasu i oglądał miejsce, gdzie wyrósł kwiat rajski.
 
— Tutaj było dla mnie zbawienie — rzekł smutnie — tutaj dotknęła ziemi nieziemska roślina, — świętem być powinno to miejsce.
 
I kazał je ogrodzie pozłacaną kratą, przy której postawiono wartę.
 
Wtedy uczony profesor napisał o kwiatku bardzo naukowe dzieło i został za to przez króla odpowiednio wynagrodzony.
 
Wszyscy więc byli szczęśliwi, król tylko został cierpiący, smutny wielkim smutkiem, który nie ma jasnej przyczyny. — Ale takim przecież był zawsze — mówił strażnik w lesie, przy pozłacanej kracie.
{{proza koniec}}
 
 
{{edycja}}
 
{{tłumaczPD|Cecylia Niewiadomska}}