Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom I 238.jpeg: Różnice pomiędzy wersjami

(Brak różnic)

Wersja z 16:49, 14 sty 2012

Ta strona została przepisana.

ruje jechać. Sam on nie dostąpi do księcia, a przez drugich przygotuje go, aby się nam nie opierał.
W tém jeden ze starszych odwrócił się, odszedł kroków parę i z drugiéj izby Stacha przyprowadził. Wojewoda, który bliżéj go nie znał, choć po świecie spotykał, ciekawie nań począł patrzéć.
— Nie śpieszcie zbytnio, czekajcie, — przebąknął — przed niewodem ryb łowić nie trzeba.
— Ale! ale — zawołał Cholewa — i ja zrazu tak radziłem, do tego jednak doszło, że już nóż mamy na gardle. Dosyć tego pana i jego sługi! precz z niemi!
Szczepan Wojewoda jak był małomówny, szczególniéj gdzie ludzi dużo widział, na to gwałtowne wyrzeczenie ramiona tylko ściągnął i ku Stachowi się obrócił.
— Księcia Kaźmierza znasz? — spytał.
— On mnie nie bardzo, ja jego doskonale — odezwał się Stach śmiało — Ze wszystkich synów nieboszczyka króla, Henryk i on to były dwie perły najpiękniejsze i najdroższe. On nam jeden został, równego jemu niema i po długie wieki nie będzie. Szkołę wielką sieroctwa i nieszczęścia przechodził, bezdomny był, w niewoli się męczył a świętym z niéj powrócił. Ten nam panować powinien a nie inny.