Przypadki Robinsona Kruzoe/XXXI: Różnice pomiędzy wersjami

Usunięta treść Dodana treść
Bartek21 (dyskusja | edycje)
Nowa strona: {{Przypadki Robinsona Cruzoe}} ===MÓJ DWÓR. NOWA WYCIECZKA. BIELIZNA. ROZMAITE NARZĘDZIA. NAMIOT. ZŁOTO I SREBRO BEZ WARTOŚCI. PISMO ŚWIĘTE. BŁOGA PRZEPOWIEDNIA. DZIAŁO I KULE....
(Brak różnic)

Wersja z 17:34, 7 maj 2007

Szablon:Przypadki Robinsona Cruzoe

MÓJ DWÓR. NOWA WYCIECZKA. BIELIZNA. ROZMAITE NARZĘDZIA. NAMIOT. ZŁOTO I SREBRO BEZ WARTOŚCI. PISMO ŚWIĘTE. BŁOGA PRZEPOWIEDNIA. DZIAŁO I KULE.

Co się ze mną działo po powrocie, tego opisać nie umiem. Z bijącym sercem przypatrywałem się zdobytym skarbom. Brałem jedno po drugim do ręki, nie mogąc nacieszyć się, nie mogąc uwierzyć, że do mnie należy.

Poprzenosiwszy wszystko tego samego dnia jeszcze do jaskini, nowego doznałem kłopotu.

Gdzie to umieścić, gdzie pochować, czy nie lepiej byłoby zanieść rzeczy do koźlej jaskini, dla zabezpieczenia przed Karaibami? Ale na co? Czyż nie mam straszliwej broni na ich odparcie?

Wieczerza odbyła się z wielką uroczystością. Zasiadłem na krześle, jak monarcha, licznym otoczony dworem. Grochówka, ugotowana na wędzonce, kurzyła się na stole, wydając aromatyczny zapach. Na ramieniu usiadła papuga, zajadając kawałki cukru, które jej podawałem.

Z jednej strony służył Amigo, tak bowiem nazwałem pudla, z drugiej ulubiona koza szarpała mnie pyszczkiem za rękaw, domagając się swego działu.

Tysiące miałem rozrywek z mymi dworzanami. Pies z początku stoczył bójkę z kozą, lecz niezadowolony z jej wyniku, uznał za stosowniejsze zawrzeć pokój. Papuga wrzeszczała przeraźliwie za każdym kąskiem, który psu dawałem, zazdroszcząc mu moich względów. W parę dni potem nastał pokój zupełny, a gdyby ktoś z boku przypatrywał się biednemu pustelnikowi, dzielącemu ze swymi zwierzętami posiłek, pewnie nie zdołałby się wstrzymać od śmiechu.

Uniesiony radością ściskałem i całowałem na przemian to pudla, to kozę. Jak to biedne serce ludzkie potrzebuje jakiegoś przywiązania i obejść się bez niego nie może. Wprzódy mało na to zważałem, lecz dziś, w chwili pierwszej pociechy, po tylu latach, dusza moja pod wrażeniami radości topniała, łzy dobywały się z oczu i czułem potrzebę wywnętrzenia się i okazania mych uczuć.

Przed udaniem się bardzo późno na spoczynek, upadłem na kolana i gorąco podziękowałem Bogu za wszystko, co dziś otrzymałem.

Noc przepędziłem bardzo niespokojnie, budząc się co chwila i nie mogąc doczekać poranka. Nareszcie wzeszło wspaniałe, upragnione słońce, zapowiadając najpiękniejszą pogodę.

Ucieszyło mię to niezmiernie, gdyż mogłem bezpiecznie przedsięwziąć nową wycieczkę na okręt.

Przybywszy nad brzeg morski, zastałem tratwę przywiązaną do drzewa. Natychmiast, korzystając z odpływu morza, odbiłem od brzegu i dostałem się szczęśliwie na okręt. Tym razem wziąłem ze skrzyni paczkę haków i gwoździ, tuzin siekier, dwie kielnie, wielki świder, trzy topory, kilka hebli i duży brus z piaskowca do ostrzenia narzędzi. Potem, przeszukawszy zbrojownię, wydobyłem dziesięć muszkietów, tuzin pałaszy i pik, dwie baryłki, napełnione kulami muszkietowymi, baryłkę z prochem i kilka metrów lontu, to jest powroza wygotowanego w roztworze saletry, a służącego do zapalania armat. Mógł on mi się przydać bardzo zamiast hubki przy krzesaniu ognia. Następnie udałem się do kajuty kapitana. Tam w skrzyniach i kufrach znalazłem rzecz nieocenionej wartości - bieliznę.

Zapominając o wszystkim, rozebrałem się i natychmiast wskoczyłem w morze, a wykąpawszy się, włożyłem świeżą bieliznę. Kto jej nie nosił przez siedem lat blisko, ten tylko potrafi ocenić przyjemność, jakiej doznałem, uczuwszy ją na ciele. Zaraz potem wybrałem kilka skrzyń, parę tuzinów koszul i innego ubrania, prześcieradła, hamak, poduszkę, siennik, kołdry i zrobiwszy ze wszystkiego tłumok, spuściłem na tratwę. Kilka pęków sznurów i cetnar mydła dopełniły ładunku, z którym szczęśliwie wylądowałem.

Chcąc jeszcze drugą wycieczkę dzisiaj zrobić, nie znosiłem rzeczy do domu, lecz zostawiłem je na brzegu, dużym żaglem przykrywszy. Na obiad zjadłem suchar z kawałkiem wędliny, a nie wypoczywając wcale, znowu pożeglowałem ku okrętowi. Czas był dla mnie bardzo kosztowny, gdyż lada wicher mógł statek zatopić.

Po południu przybywszy na pokład, zabrałem suknie, należące do rozmaitych osób, nie przebierałem w nich wcale, lecz co się znalazło pod ręką, spuszczałem na tratwę. W składzie okrętowym znalazłem duży krąg wosku i beczułkę oleju.

- No, teraz już mi nie zabraknie światła, zawołałem z radością.

Wziąłem także kilka próżnych beczek i pak, bo i te miały wartość dla mnie, zastępując kosze, używane dotąd do przechowywania żywności i innych rzeczy.

Wylądowawszy, rozbiłem przy pomocy żagla, sznurów i kołków ponad mymi rzeczami namiot i postanowiłem przepędzić noc na brzegu, aby jutro oszczędzić sobie drogi od jaskini nad morze.