Strona:Płanety (Władysław Orkan).djvu/025: Różnice pomiędzy wersjami
[wersja przejrzana] | [wersja przejrzana] |
Status strony | Status strony | ||
- | + | Skorygowana | |
Treść strony (podlegająca transkluzji): | Treść strony (podlegająca transkluzji): | ||
Linia 1: | Linia 1: | ||
{{tab}}— Co mieli, to zjedli na jadwencie. Ho! nie każdy to ma swoje, nie każdy...<br /> |
{{tab}}— Co mieli, to zjedli na jadwencie. Ho! nie każdy to ma swoje, nie każdy...<br /> |
||
{{tab}}— No i pomyślijcie, kaj ta do przednowku, a już kupują...<br /> |
{{tab}}— No i pomyślijcie, kaj ta do przednowku, a już kupują...<br /> |
||
{{tab}}— La biednych cały rok przednowek |
{{tab}}— La biednych cały rok przednowek.<br /> |
||
{{tab}}— Dyć tak, nie inaczej... — zadumała się gospodyni patrząc z założonemi rękami w trzaskający ogień. Myślała o przyszłości, o dzieciach swoich... „Dziś jeszcze mają... ale potem, za jakiś czas... czy się obejdą na wiliję o swojem? Czy ich bieda nie zmusi kupować — i za co?...“<br /> |
{{tab}}— Dyć tak, nie inaczej... — zadumała się gospodyni, patrząc z założonemi rękami w trzaskający ogień. Myślała o przyszłości, o dzieciach swoich... „Dziś jeszcze mają... ale potem, za jakiś czas... czy się obejdą na wiliję o swojem? Czy ich bieda nie zmusi kupować — i za co?...“<br /> |
||
{{tab}}— Rusza się... rusza!... — wołał wesoło mały Józuś, który już wpadł z izdebki i wskazywał |
{{tab}}— Rusza się... rusza!... — wołał wesoło mały Józuś, który już wpadł z izdebki i wskazywał rozwartemi palcami na niecki. Jagnieszka podniosła się z ławy.<br /> |
||
{{tab}}— Bez uroku! piekne ciasto. Będą się kołacze darzyć...<br /> |
{{tab}}— Bez uroku! piekne ciasto. Będą się kołacze darzyć...<br /> |
||
{{tab}}— Oh, już czas! a ja się zagadała... — karciła się gospodyni. Zdjęła z pieca niecki i |
{{tab}}— Oh, już czas! a ja się zagadała... — karciła się gospodyni. Zdjęła z pieca niecki i przyklepywała dłonią ciasto, które wypychały na boki żywe drożdże.<br /> |
||
{{tab}}Błażej wszedł do izby, a za nim wbiegła |
{{tab}}Błażej wszedł do izby, a za nim wbiegła Teresa, niosąc na narączku drobne siano.<br /> |
||
{{tab}}— Cóż tak siedzicie? — zburczała ich gospodyni. — Tereś! Bój się Boga, to już dawno z połednia, a jeszcze ci nic nie wre... Kładź-że drewna na ogień i gotuj co tchu! Siano podścielisz na dość czasu...<br /> |
{{tab}}— Cóż tak siedzicie? — zburczała ich gospodyni. — Tereś! Bój się Boga, to już dawno z połednia, a jeszcze ci nic nie wre... Kładź-że drewna na ogień i gotuj co tchu! Siano podścielisz na dość czasu...<br /> |
||
{{tab}}Komornica schyliła się z bojaźnią do kolan gazdy, pytając nieśmiało, czy mu nie będzie markotno, że ją gaździna zatrzymała na wiliją... Chłop się rozśmiał dobrodusznie. Więc, bardzo rada, pozwijała się w kłębek i siedziała odtąd cicho w kącie, pragnąc jak najmniej miejsca zajmować...<br /> |
{{tab}}Komornica schyliła się z bojaźnią do kolan gazdy, pytając nieśmiało, czy mu nie będzie markotno, że ją gaździna zatrzymała na wiliją... Chłop się rozśmiał dobrodusznie. Więc, bardzo rada, pozwijała się w kłębek i siedziała odtąd cicho w kącie, pragnąc jak najmniej miejsca zajmować...<br /> |