Krysta: Różnice pomiędzy wersjami
[wersja nieprzejrzana] | [wersja nieprzejrzana] |
Usunięta treść Dodana treść
Nie podano opisu zmian |
m formatowanie |
||
Linia 1:
{{Nagłówek
|
|
}}
Porwała się z wysoko usłanych poduszek i na łóżku siadła.
Zgarnęła rozrzuconą koszulę na piersi i wodziła po izbie niespokojnymi, szeroko otwartymi oczyma.
Linia 29:
Ręce jej opadły, otwarły się usta.
Rozszerzyły się jej źrenice, zęby szczękać zaczęły, cała twarz zachodziła wielkim, nieprzytomnym strachem. Kwilenie tymczasem cichło, po czym zupełnie ustało.
Linia 41:
Jakoż wchodząca do izby stara Karbowiaczka natknęła się na niego w samym progu.
Wtem kot zbudzony zeskoczył z zapiecka i otarł się o nią miaucząc z cicha.
Zwróciła się teraz do komina trącając po drodze szafliki i zydle.
Błysnął ogień pod popiołem tlejący, rzucona na niego garść chrustu zajęła się z trzaskiem, a żywy płomień oświecił zaschłą, pomarszczoną, energiczną twarz starej Karbowiaczki i rzęsiste na jej szyi krezy i paciorki.
Linia 55:
Na blask ten nagły otworzyła Krysta zamknięte dotąd oczy.
Matka już była przy niej, już jej podawała blaszany półkwaterek z wodą.
Przychyliła się nad łóżkiem, do związanej poduszczyny sięgając.
Mówiła sama do siebie, krzątając się po izbie, pytając i odpowiadając razem.
Linia 69:
Zapaliła lampkę na okapie komina stojącą, przyłożyła drew na ogień, miski i garnki w cebrzyk do mycia wstawiła, odwróciła do góry dnem suszącą się pod zaczyn chleba dzieżę, po czym do ławy poszła.
Odwróciła głowę do chorej.
Krysta steknęła z cicha.
Linia 79:
Podeszła do niej matka i u łóżka stanęła głaszcząc chorą po rozpalonej twarzy ciemną i kościstą ręką.
Krystyna stękła z cicha.
Nie dokończyła i zaniosła się płaczem.
Linia 89:
Zafrasowała się stara, na łóżku siadła i podparłszy brodę kiwała przez chwilę głową.
Dwa lata, córko, to ma swój czas! A to by się choć słówkiem odezwał, żeby żywy był. Toć Kacpra Małgośki Kowalczanki razem pognali, a co ten już wypisał!... Daleko, daleko! Jużci prawda je, że daleko. Ale i z dalekości pismo przyjdzie, choćby też z największej, urzędy od tego są, różne sposoby!
Linia 97:
Westchnęła, a po chwili mówiła dalej:
Podniosła fartuch i ocierała z wcina stare oczy;
Linia 107:
Nagle wyciągnęła Krysta załamane ręce i spojrzała na matkę z jakimś rozpaczliwym wyrzutem
Stara opuściła fartuch, przechyliła głowę i z otwartymi od dziwu ustami patrzyła na chorą.
Mówiła coraz krzykliwiej, coraz bardziej przechylała głowę, coraz szerzej otwierała małe, siwe oczy, coraz wyżej podnosiła brwi na niskim, pomarszczonym czole, prawie że się zachodząc od wielkiego dziwu.
Ale Krysta zdawała się nie widzieć i nie słyszeć tego.
Głos jej się załamał, ręce zmęczone opadły, leżała na wznak, świecąc w mroku izby śniadą bladością drobnej. szczupłej twarzy. Po chwili odezwała się cichym, gorącym szeptem:
Stara wzdychała z cicha.
Znów nastała cisza.
Linia 133:
Po chwali odezwała się Krysta, jak gdyby sama do siebie:
Umilkła wyczerpana i dyszała ciężko.
Linia 141:
Ale stara Karbowiaczka przygarbiła się, brodę kułakiem podparła i patrzyła w komin. Siwe źrenice jej małych oczu nieruchome były i szkliste. Może sięgała myślą dalekich czasów, może gorzkich wspomnień.
Strzegła ja cię, córko, pókiś dziewką była; a potem ty już sama sobie gospodynią byłaś... Złe wypadło... bieda... A co robić...
Jeszcze tobie, córko, nie krzywda! Wyłożysz się ciepło pod pierzyną, nikt cię do roboty o trzeci dzień nie woła, nie pędzi, matka ci poda, posłuży... Jeszcze to, jeszczeć... A te insze to i na komornym muszą, w cudzej izbie, w cudzym posiedzeniu muszą... A co mają robić... Przyjdzie taka do swoich, to jej za każdą łyżką w gębie patrzą. Więcej ona we łzach owe dzieciszeczko ukąpie niż w tej wodzie... A co będzie robić... Druga się i upomnieć nie ma gdzie i u kogo. Zdradzi ją taki, jeszcze się jej naśmieje. Ta go przeklina, zbereźnika, a ów przez zęby gwiżdże. "Bo ja wiem!"
A z tobą córko, dziękować Bogu, wcale co inszego. Jużci ja, matka, tobie nie przychwalę, nie! Jużci by na mnie grzech był, żebym ci tu powiadała tak albo tak! Ale Paweł zarówno do roboty mocny chłop, głowę dobrą na wszystko ma, pracy się nie boi, jak we swoim robi, nie pije, grosza nie utraci, za inszymi nie pogląda, mnie, matkę, szanuje, o zapłatę nie woła...
Linia 151:
A to nic, ino jak by co, Panu Jezusowi pchfiarować i na zapowiedzi dać! A toć ino patrzeć, jak do kancelarii papier przyjdzie.
Stara poruszyła się szybko.
Stara poruszyła się niespokojnie.
Westchnęła Krysta kręcąc głową.
Stara Karbowiaczka przy swojej energicznej naturze dość miała biadania tego.
Dmuchała jeszcze przystawiwszy do ognia garnki, kiedy się drzwi na rozcież otwarły, a do izby wszedł rosły parobek schylając się w uszaku.
Linia 177:
Wszedł szeroko, głośno, jakby tu gospodarzem był, siekierę u drzwi postawił, wody się z wiaderka napił i do Karbowiaczki się zwrócił.
Na środku izby stał, czapkę z czupryny zesunął i w głowę się drapał poglądając spode łba ku łóżku.
Matka pośpieszyła odpowiedzieć za nią:
Krysta nie otwierała oczu.
Linia 197:
Parobek rozśmiał się z przymusem, przykro.
Krysta milczała.
Poszedł w kąt i worka szukać zaczął.
Linia 219:
Sięgnęła do poduszczyny i rozwiązała ją w nogach łóżka, na którym leżała Krysta.
Jak rzepa dzieciak! Kto by powiedział: już tydzień ma, a temu trzy dni ledwie? O, jak mi to palec ścisnął! Jaki to rak mocny! Przypatrzcie się, moi ludzie, jak tu trzyma, jak się to rozpatruje! A bodajże cię Pan Jezus chował!
Linia 231:
Klął z cicha mrucząc przez zęby, po czym popędliwie zapytał:
A przecie chodzi, kiej cię wołam!
Linia 241:
Podszedł parobek ociągając się, markotny, niechętny jakby i w nogach łóżka stanąwszy patrzał pochmurowato na dziecko i na odwróconą ku ścianie Krystę. Nagle podniosła stara ku niemu głowę i spytała prędko:
Podparła stara brodę, sprostowała grzbieta i namyślać się zaczęła.
Karbowiaczka klasnęła nagle w ręce.
Odwróciła się Krysta gwałtownie od ściany i na łóżku siadła. Oczy miała rozgorzałe, brwi ściągnięte, na czole podłużną zmarszczkę.
Mówiła prędko, namiętnie, z wielkim ogniem w twarzy, z oburzeniem w głosie.
Linia 265:
Chwilę było cicho. Krysta ręce do głowy podniosła i zakołysała sobą. Żałość ją ogarnęła po tym nagłym gniewie.
A żeby ja już raz ludziom się umkła! A żeby ja im już raz z oczów zeszła!...
Linia 271:
Stara Karbowiaczka głaskała ją po twarzy.
Odwróciła się do parobka.
Nie skończył. Na Karbowiaczkę uderzyły ognie. W pośrodku izby stanęła, podparła się w boki, skry poleciały z małych, siwych oczu.
Zatknęła się od gwałtowności słów, uczuć i krzyku.
Linia 291:
Parobek stał skruszony drapiąc się za ucho.
Na starą buchnęła nowa fala gniewu.
Brzozową witką dzieciaka ochrzczę czy co?... Jak wieś długa, mały, duży wie, że się to Kryście przygodziło wedle sakramentu! Wedle tego świętego stanu małżeńskiego! Mały, duży wie, że ino patrzyć, jak papier o tym ta chudziaku do kancelarii przyjdzie, jako nie żyjący jest, a ty na zapowiedzie poniesiesz!... A dyć bym ci łeb obdarła, żeby nie to! A dyć bym ci ślepie wyparzyła!
Linia 305:
Słuchał chłop i pojaśniał na twarzy. Jakoś mu się ciepło koło serca zrobiło, jakoś miło. Grunt był żytni, pewny, dobry szczerk... Na dołkach i z pszenicą próbować by można... Sprzężaj jak się patrzy, krów cielnych dwie, jałowizna, piętnaście owiec, pobudynki... A to byłby całą gębą gospodarz! Do Krysty go też ciągnęło okrutnie. Wprost ogień od niej na niego szedł... Schylił się, podebrał starą pod kolana i w rękę ją pocałował.
Starą Karbowiaczkę udobruchała pokora przyszłego zięcia.
Więc jak stała, tak się z pięściami do łóżka zwróciła.
Podniosła fartuch do oczu i zaczęła szlochać tając we łzach z onego gniewu, a urzewniając nad sobą i nad swoją dolą.
Linia 321:
Błysnął Paweł ku niej raz i drugi okiem.
Milczała. Do łóżka podszedł i chciał pogładzić jej rozrzucone włosy.
Linia 327:
Szarpnęła się i zastawiła ręką.
Złość się w chłopie zaczęła gotować, więc się nagle naprostował, popatrzał ponuro w ziemię, potem się plecami na izbę obrócił i do okienka podszedł.
Starej Karbowiaczce przypomniało się nagle, że ten parobek nie wołający o zapłatę kożucha nie ma.
Linia 341:
Opuściła tedy fartuch i wytrzeszczyła zaczerwienione oczy na Pawła.
Stara patrzyła zafrasowana to na córkę, to na parobka, to na żerdź zatkniętą w belkę, na której wisiała odzież.
Mówiła głosem niepewnym, jak gdyby próbując i szukając drogi.
Linia 353:
Ale Krysta porwała się z poduszek i klasnęła w ręce.
Starą gniew brał.
Szarpnęła z szyi sznur grubych korali, które się po łóżku i po izbie rozsuły.
Linia 365:
Karbowiaczka załamała ręce.
Spała jeszcze Karbowiaczka nazajutrz po chrzcinach, które się w kilka dni potem odbyły, kiedy ją zbudził głos Krysty.
Starej błysnęły oczy. Rozbudziła się i na łóżku siadła.
Westchnęła głęboko, jak gdyby wielki ciężar piersi jej przygniatał, i mówiła z wolna:
Krysia milczała odziewając się drżącymi rękami wśród chłodu i nieładu izby, wśród śladów po wczorajszej biesiadzie. Pilno jej było stąd iść, pilno za Antka na mszę dać. A toć go tu pochowali jakby... Toć tu jakby na pogrzebie jego pili...
Linia 405:
Rozmyślała to sobie stara Karbowiaczka drepcąc po kątach i odmawiając poranne pacierze, kiedy nagle przypomniała coś sobie i na środku izby stanęła.
Stara się zamyśliła.
Jakże?...
Wyszła. Zamyśliła się na to stara i podparła brodę.
Ranek był bezsłoneczny, mglisty, powietrze ciche, ciepłe. Jakaś miękkość w nim była, jakaś słodycz, coś, co człowieka tuli i spokoi.
Linia 455:
Dopóki dzieciak nie był ochrzczony, zdawało jej się, że nieprawda chyba, że zmora jakaś jest, z której przecknie. Ale teraz się skończyło. Wszystko się teraz skończyło! Teraz dzieciak imię ma, chrzestnych ma, w książce zapisany stoi... A toć u nich w chałupie chrzciny wczoraj były...
..Chrzciny były..."
Uderzają na nią nagłe ognie wstydu, buntu, gniewu. Chco się porwać i iść, iść, na koniec świata iść, a nie patrzeć na to dziecko, na Pawła... Wstręt nią wstrząsa, wstręt i strach; uciekać od wszystkiego chce. Podnosi barki wysoko jak ptak złamane skrzydła do lotu. Ale cisza szerokich pustych pól spokoi ją z wolna. Ramiona opadają, podnoszą się źrenice na powietrze sine, na twarz jej wybija surowa zaduma.
Linia 465:
"... Chybaż to ono i prawda... Chybaż musiało na to paść... Chybaż to tak musiało być... Chybaż to tak ze wszystkim zawsze musi być..."
Ciemne poczucie konieczności zagłady wszystkiego, co było jasne, kwitnące, żywe, bije na nią z tych pól nagich, obumierających.
Linia 483:
Z piersi Krysty dobywa się jęk przeciągły, długi. Twarz jej staje się jeszcze śniadsza, w oczach zapala się posępny ogień. Ściska w ręku szmatkę z pieniędzmi i kiwa głową.
Oj, pomarł ty, pomarł dla mnie, czyś żyw, czyliś nie żyw... Oj, pochowała ja ciebie głęboczko w ziemię, oj, usypała ja tobie mogiłę, Jantochna, oj, usypała! Nie usypała ja ci jej z tego piasku, z tego drobnego, ale ci ją usypała z grzechu śmiertelnego... Oj, urosła mogiła, urosła, oj, stanęła od ziemi do nieba, oj, nie daje tobie do mnie ani mnie do ciebie. Już ty śpij, Jantochna, już ty śpij, już ty się nie przebudzaj!
Linia 493:
Chce się co prędzej odgrodzić od kochania swego krzyżem i gromniczną świecą. Może lżej będzie... może lżej...
Jak się do chaty wróci, jak zmocnieje, to po miesięcznym świetle przede dniem wstanie i kamień do rzeki zatoczy. Największy, najcięższy, jaki ino gdzie
Idzie coraz prędzej. Drobny, perlisty pot okrywa jej niskie, śniade czoło, siły biją na nią. Dzwony milkną. Milkną z wolna, jeden po drugim, w szerokich echach i westchnieniach. I znów robi się cisza. Topole tylko szepcą w niej lekkim, ledwo słyszalnym szmerem nagich gałązek, jakby po nich szedł głos z daleka gdzieś, z daleka...
Linia 501:
Odwraca Krysta głowę, otwiera szeroko oczy i patrzy.
Jak zajrzeć
Krysta czuje się jakby zatopiona, jakby zatopiona w tej szarej pustce, w tej cichości, pól, która aż dzwoni nad nią. Ogarnia ją to tak, jakby wielka, wielka woda. Tuli głowę w ramiona, mruży oczy i powtarza z cicha:
Siada, odpoczywa, potem znów idzie. Godzina za godziną płynie, a drogi nie ubywa prawie.
Linia 515:
Ciężkimi, dużymi krokami na przełaj przez ugór szedł, wynurzywszy się z poniża od strony zarosłych trzciną torfowisk, że prawie jakby w oczach spod ziemi wyrósł. Zaraz też musiał zobaczyć Krysię na pustej, wyniesionej nieco nad polami drodze, bo zaczął ręką machać krzycząc co siły:
Krysta obejrzała się i stanęła.
Linia 529:
Zna albo nie zna!... Chyba że taki zna!...
A już i on stał i patrząc na nią śmiał się i wołał:
A wtem go chwycił gwałtowny, nieuhamowany kaszel. Zaniósł się chłopak raz i drugi głęboko ode dna piersi gdzieś, aż posiniał na twarzy, we dwoje się ku ziemi zgiął, za piersi chwycił i kaszlał, kaszlał, kaszlał...
Linia 541:
Po długiej dopiero chwili uspokajać się zaczął z wolna jęcząc i śmiejąc się na przemian, a zdjąwszy kaszkiet żołnierski ocierał pot z krótko postrzyżonych, czarnych włosów i zapadłych skroni.
Stał chwiejąc się, zmęczony, spotniały, z trzęsącą się na cienkiej szyi głową.
Kaszlał, śmiał się i stękał odpoczywając, i dech łapał ledwie.
Skoczył przez rów dzielący go od drogi.
W Kryście dech stanął. Zbielałe usta otwarła bez głosu i zaczęła na całym ciele drżeć ściskając konwulsyjnie niesione na mszę pieniądze. Walek się śmiał.
Targnął ją za rękaw.
Odetchnęła głęboko, przeciągając ręką po twarzy, po czole. I twarz, i ręka wydały jej się jakby trupie, cudze...
Ale ją ten własny szept przeraził jakby huk stu dzwonów.
Linia 573:
Skuliła głowę w ramiona, zmrużyła rzęsy i obróciwszy się nagle na szarość i siność pól, które leżały za nią, zaczęła iść spiesznie i cicho.
A wtem go schwycił nowy paroksyzm kaszlu i do ziemi przygiął.
Krysta szła. Topole, droga, szare bezsłoneczne niebo, wioska modrzejąca w torfowych oparach
Nie czuła nic, ani troski, ani radości, ani zmęczenia; wiedziała tylko, że może iść, iść...
Linia 583:
Szła tedy prędzej coraz. Topole migały jedna za drugą, szare, bezlistne, jednostajnie wyniosłe i drobnymi gałązkami chwiejące. Każda się z nich zbliżała z cichym, delikatnym poszmerem i mijała szepcąc idącą spiesznie Krysię. Ledwie ją jedna minęła, już druga szła.
"Na Mosty poszedł... Na zachód słońca będzie..."
Kołująca, zmęczona myśl Krysty chwyciła się tych słów i zwisła na nich jak ptak w sidle.
Linia 599:
...Kilkunastu chłopów w kożuchach i mieszczan w kapotach przy podwodach stoi... Pod długim, żółtym murem szereg postaci kobiecych... Spod grubych chust słychać szloch i lament... Trzęsą się pod nimi głowy siwe, niemocne wypłakane oczy patrzą na idących w świat synów-żywicieli... W pośrodku rynku ustawiają się czwórkami rekruci... Antek w ostatnim rzędzie, przyzostaje się, ociąga, zawraca do niej jeszcze. Już na niego starszy dwa razy fuknął, już za plecy pchnął, ale ich ręce, ich głowy, ich usta rozłączyć się nie mogą...
Wtem bęben zahuczał głucho.
Szczęście, ból, trwoga biły na nią razem i przenikały ją jak ostre noże. Nie wiedziała, gdzie się co kończy albo gdzie zaczyna, bo szczęście było jak sam ból bolesne.
Otarła zimny pot z czoła, szarpnęła koszulę pod szyją.
Podniosła w niebo rozpalone oczy i utkwiła je w jego bezbrzeżnej, przeźroczystej szarości z natężeniem śmiertelnej trwogi i rozpaczy. Aż nagle zaszkliła w nich rosa.
Złożone ręce przyciskała do piersi, głos jej był żarliwy, gorący, spojrzenie udręczone, błagalne, strzeliste. Szła tak czas jakiś przebijając oczyma niebiosa, a utykając na piasku, kiedy droga jej zniżyła się nagle.
Linia 641:
Imię to odbiło się w jej myślach jakimś dziwnym echem. Zastanowiła się nad nim, jakby je słyszała po raz pierwszy.
I nagle ciemna czerwoność oblała jej twarz, czoło, szyję. Krysta uczuła wstyd sama przed sobą, w tej szerokiej pustce polnej uczuła wstyd palący, dziewiczy i spuściła oczy.
Linia 667:
Żar buchnął na nią, serce się w niej zatrzęsło, rozpadło jakby...
Ogromny gwałt bólu i kochania zadźwięczał w tym krzyku. Gruba chusta spadła jej z głowy na ramiona, zarzucony na plecy fartuch powiewał za nią mgle sinej niby wielkie skrzydła, a ona jak ptak ślepiony leciała w tę siność i w tę mgłę, z odrzuconą tył głową, krzyczącą, szlochającą, w łzach i w ogniach cała.
Linia 673:
Poznał ją Antek z daleka.
Lecz nim się opamiętał, już mu na piersiach leżała, już jego szyję rękami obejmowała, już twarz swoją niadą ze łkaniem do niego tuliła.
W krzyku spoiły się ich usta i tak stali niemi.
Linia 683:
Młody żołnierz ocknął pierwszy z tego upojenia. Wziął oburącz jej ciemną, podniesioną ku sobie głowę, odsunął nieco i patrzał. Patrzał długo, chciwie, pilnie.
Spłonęła nagłym rumieńcem, sypiąc iskrami łez ze spuszczonych rzęsów.
Stała przyciśnięta do niego, nie puszczając mu rękoma szyi; a i on nie puszczał jej głowy i patrzał w twarz, od której bił żar męki i szczęścia razem.
Linia 705:
Milczał chwilę, po czym się ku niej pochylił, oczy w jej oczach utopił, i rzekł z cicha:
Zadrgały jej rzęsy.
Głos jej się zarwał i buchnęła płaczem.
Wtedy chłop głowę jej puścił, z głowy czapkę zdjął i do krzyża jasny wzrok obrócił.
Przeżegnał się szerokim krzyżem, powoli rękę z ramienia na ramię przenosząc, po czym zaraz mile na Krystę spojrzawszy do piersi ją sobie przytulił.
Drżała pod wrażeniem modlitwy Antkowej; zęby jej szczękały z cicha.
"A niech tam!
Skuliła głowę w ramiona i zmrużyła rzęsy.
Ruszył się iść nie puszczając jej szyi. Teraz dopiero zauważyła, że Antek kuleje nieco. Nie rzekła przecież nic. Oczy jej to widziały, ale nie doniosły aż do duszy, na której leżała wielka ćma, wielka czarność jakaś... Aż widząc, że Antek ku drodze się obraca, ocknęła nagle.
On się śmiał.
Szli z wolna przytuleni do siebie.
Linia 767:
Tak weszli na groblę.
Nie mówiła nic. Może usta jej zaszeptały same jakie słowo rozpaczy, ale nie wiedziała o tym.
Podniosła głowę.
Ogień buchnął na nią.
Przypomniała sobie, poczuła raczej, że dotąd ściska we szmatce pieniądze, które za duszę jego niosła, I mimo woli, owszem, jakby z musu jakiegoś rzekła:
Westchnął na to żołnierz.
Ale on już głowę podniósł, roześmiał się i spojrzawszy przez groblę ku wsi, rzekł:
I nie oczekując odpowiedzi mówił dalej:
Drżał prawie z niecierpliwości, szczęście biło mu z twarzy pochudłej i wiatrem spalonej.
Linia 809:
Więc się pohamować nie mogąc i odpowiedzi Krysty nic czekając chwycił ją wpół i całował jej usta, jej oczy.
Przycisnęła ręką piersi i jęknęła z cicha.
Linia 825:
Wtem Antek syknął.
Zatrzymał się i nogę rozcierał.
Linia 833:
Aż nagle podniosła ku niemu twarz poszarzałą, jakby w nią kto popiołu dmuchnął, i rzekła bezdźwięcznym głosem:
Odwróciła się i zaczęła spiesznie iść.
Ale nie czekała. Szła prędzej coraz. Z pół stajania już uszła, kiedy on jeszcze w miejscu stał i nogę rozcierał.
Linia 847:
A wtem się biegiem wróciła i na szyję mu padła.
Chciał coś rzec, ale mu usta gorąco do ust przycisnęła i przez chwilę na piersi mu zawisła.
Linia 855:
Antek rozpromieniony się śmiał.
Oderwała się od niego przemocą.
Biegła już. Ostatnie słowa rozpłynęły się w powietrzu mglistym.
Siedział na ławie za stołem Paweł w nowym kożuchu, w zesuniętej na tył głowy czapie i pieniądze wzięte na jarmarku za dwa wólce liczył. Przy nim siedziała stara Karbowiaczka w odświętnych szatach, w rzęsistych krezach i paciorkach. Łokcie podparła na stole, brodę na rękach i na pieniądze liczone patrzyła trochę zaprószonymi, poczęstunkiem u Szymsiowej oczyma.
Linia 870 ⟶ 869:
Wtem drzwi się otwarły i cicho wbiegła Krysta. Wbiegła, po izbie spojrzała i u łóżka stanęła. Liczący głośno parobek zająknął się i urwał. Stara odwróciła głowę.
Nie odpowiedziała. Usta miała zacięte, twarz zbielałą, oczy rozszerzone jak dwie czarne plamy. Zrzuciła chustkę, zrzuciła fartuch, cisnęła na poduszki szmatę z pieniędzmi, spojrzała na matkę, na dziecko, szkaplerz z szyi zerwała i drugimi drzwiami wypadła z izby.
Parobek wytrzeszczył oczy; pieniądz, który w rękach trzymał, potoczył się z brzękiem po stole.
|