Brzydkie kaczątko (Niewiadomska): Różnice pomiędzy wersjami

[wersja nieprzejrzana][wersja nieprzejrzana]
Usunięta treść Dodana treść
Nie podano opisu zmian
zastąpienie istniejącego tekstu o niewyjaśnionym statusie prawym tłumaczeniem na wolnej licencji
Linia 3:
|sekcja=baśń
|autor=Hans Christian Andersen
|tłumacz=?Cecylia Niewiadomska
}}
 
Prześlicznie było na wsi. Lato gorące, pogodne, żółte zbożezboża na polach, owies jeszcze zielony, na łąkach wielkie stogi pachnącego siana, a bociany przechadzają się powoli, na wysokich, czerwonych nogach i klekoczą po egipsku, bo takim językiem nauczyły się mówić od matek. Dokoła wielkie lasy, cieniste, szumiące, a w nich głębokie i ciche jeziora. Prześlicznie i cudownie było na wsi.
 
Na pochyłości wzgórza jasne słońce oświetlało stary zamek z wieżycami i gankami, otoczony murem i szeroką wstęgą wolno płynącej wody. Z muru zwieszały się pnące rośliny, a wielkie liście łopianu schylały się ku do wodywodzie. I było pod nimi cicho i ciemno, jakpod nimi niby w cienistym lesie.
 
Pod jednym z takich liści młoda kaczka usiałausłała sobie gniazdo i siedziała na jajach. Nudziło jej się bardzo, bo żadna z sąsiadek nie miała chęci w tak piękną pogodę rozmawiać z nią o tymtem, co słychać na świecie. Każda wolała pływać po przejrzystej wodzie, pluskać się i osuszać na ciepłymciepłem słoneczku, a ona tylko jedna, jak przykuta, siedzi w cieniu na gnieździegniazdku.
 
Skończyło się wreszcie to jej udręczenie,: jajka zaczęły pękać, i główka pisklęcia co chwila wysuwała, się z innej skorupki, oznajmiając cienkim głosikiem, że żyje.
 
— Pip, pip! — wolaływołały wszystkie.
 
— Kwa, kwa! — odpowiedziała im poważnie matka, a maleństwa zaczęły jej głos naśladować, opowiadając sobie, co widzą dookoładokoła, i rozglądając się na wszystkie strony.
 
Matka pozwalała im mówić i patrzeć, ile im się podoba, bo kolor zielony bardzo zdrowy na oczy.
 
— Ach, jaki ten świat duży! — wołały kaczęta, dobywającwydobywając się z ciasnej skorupy i prostując z przyjemnością nóżki i skrzydełka.
 
— Nie myślcie, że to cały świat widać z tego gniazda — rzekła matka — ho, ho! ciągnie on się ogromnie daleko, jeszcze za tym ogrodem, za łąką proboszcza, het, het! Ale nigdy tam nie byłam. — Czyście już wszystkie wyszły ze skorupek? — dodałaspytała, wstając. — Jeszcze nie! Największe ani myśli pęknąć. Ciekawam bardzo, jak długo będę na nimniem tu pokutowała! Przyznam się, że mam tego już zupełnie dosyć.!
I usiadła z gniewem na upartym jajku.
 
I usiadła z gniewem na upartem jajku.
— A cóż tam słychać u was, kochana sąsiadko? — spytała stara kaczka, która wybrała się wreszcie w odwiedziny do młodej matki.
 
— A cóż tam słychać u was, kochana sąsiadko? — spytała stara kaczka, która wybrała się wreszcie w odwiedziny do młodej matki.
— Z jednym jajkiem mam kłopot: ani myśli pęknąć. A tak jestem zmęczona! A inne dzieci ślicznie się wykluły, zdrowe, żwawe, żółciutkie, aż przyjemnie patrzeć. Ładniejszych kacząt w życiu nie widziałam.
 
— Z jednem jajkiem mam kłopot, — ani myśli pęknąć, — a tak jestem zmęczona! Ale inne dzieci ślicznie się wykluty, — zdrowe, żwawe, żółciutkie, aż przyjemnie patrzeć, ładniejszych kacząt w życiu nie widziałam.
— Pokaż-no mi to jajko, które pęknąć nie chce — rzekła sąsiadka. — Ho, ho! takie duże! To indycze jajko. Znam się na tym, bo mi się niegdyś zdarzyło wysiedzieć takie. Nie ma z tego pociechy; wody się obawia, pływać nie umie. Namęczyłam się i namartwiłam nad nim. Wszystko na próżno: niczego nauczyć nie można. Pokaż-no jeszcze jajko. Tak, tak, to indycze. Zostaw je i zajmij się lepiej swoimi. Czas puścić dzieciaki na wodę.
 
— Pokażno mi to jajko, które pęknąć nie
— Nie — odparła kaczka — posiedzę jeszcze; tak długo siedziałam, wytrwam parę dni dłużej.
 
chce — rzekła sąsiadka. — Ho, ho! takie duże! To indycze jajko. Znam się na tem, bo mi się też niegdyś zdarzyło wysiedzieć takie. Niema z tego pociechy: wody się obawia, pływać nie umie. Namęczyłam się, namartwiłam, wszystko napróżno, — niczego nauczyć nie można. Pokażno jeszcze jajko. Tak, tak, to indycze. Zostaw je i zajmij się lepiej swojemi. Czas puścić dzieciaki na wodę.
— Jak chcesz, moja kochana.
 
— Nie — odparła kaczka — posiedzę jeszcze; tak długo siedziałam, wytrwam parę dni dłużej.
I siedziała kaczka cierpliwie, aż pękło i wielkie jajo.
 
— Jak chcesz, moja kochana.
Narodziny— Pip, Pip! — odezwało się pisklę i prędko wydostawać się zaczęło ze skorupki. Było bardzo duże i brzydkie! Kaczka patrzała na nie z ciekawością i uwagą.
 
I siedziała kaczka cierpliwie, aż pękło i wielkie jaje...
— Ogromne pisklę — rzekła wreszcie — i do żadnego z moich niepodobne. Czyżby to rzeczywiście było indycze jajko? No, o tym się przekonamy: musi iść do wody, choćbym je miała wciągnąć za łeb własnym dziobem!
 
— Pip, pip! — odezwało się pisklę i prędko wydostawać się zaczęło ze skorupki. Było bardzo duże i brzydkie; kaczka patrzała na nie z ciekawością i uwagą.
Nazajutrz była prześliczna pogoda. Gładka powierzchnia wody błyszczała jak lustro i prawie zapraszała do pływania. Kaczka z całą rodziną wybrała się do kąpieli i na dalszą wycieczkę. Plusk!… i skoczyła w wodę. — Kwa, kwa! — zawołała, i dzieci zaczęły skakać za nią jedno po drugim; na chwilę kryły się w wodzie z łebkami, lecz zaraz wypływały, poruszały zgrabnie i szybko nóżkami i radziły sobie tak dobrze, że przyjemnie było patrzeć.
 
— Ogromne pisklę — rzekła wreszcie — i do żadnego z moich niepodobne. Czyżby to rzeczywiście było indycze jajko? No, o tem się przekonamy: musi iść do wody, choćbym je miała wciągnąć za łeb własnym dziobem!
Brzydkie kaczątko pływało z innymi.
 
Nazajutrz była prześliczna pogoda, gładka powierzchnia wody błyszczała jak lustro i prawie zapraszała do pływania. Kaczka z całą rodziną wybrała się do kąpieli i na dalszą wycieczkę. Plusk! — i skoczyła w wodę. — Kwa, kwa! — zawołała, i dzieci zaczęły skakać za nią jedno po drugiem; na chwilę kryły się w wodzie z łebkami, lecz zaraz wypływały, poruszały zgrabnie i szybko nóżkami i radziły sobie tak dobrze, że przyjemnie było popatrzeć.
Matka— To nie indycze — rzekła do siebie kaczka — umie pływać i jak jeszcze! Może najlepiej ze wszystkich. Jak prosto się trzyma, a jak doskonale przebiera nogami. To moje własne dziecko. Nie jest ono nawet tak brzydkie, jeśli się dobrze przypatrzyć, tylko za duże trochę, — no, bardzo duże.
 
Brzydkie kaczątko pływało z innemi.
— Kwa, kwa! — odezwała się znów głośno — za mną, dzieci! Muszę was w świat wprowadzić, przedstawić na dworze kaczym; tylko trzymajcie się koło mnie blisko, żeby was kto nie zdeptał; a najbardziej strzeżcie się kota.
 
— To nie indyczę — rzekła do siebie kaczka — umie pływać i jak jeszcze! Może najlepiej ze wszystkich. Jak prosto się trzyma, a jak doskonale przebiera nogami. To moje własne dziecko. Nie jest ono nawet tak brzydkie, jeśli się dobrze przypatrzyć, tylko zaduże trochę, — no, bardzo zaduże.
 
— Kwa, kwa! — odezwała się znów głośno — za mną dzieci, muszę was w świat wprowadzić, przedstawić na kaczym dworze; tylko trzymajcie się koło mnie blizko, żeby was kto nie zdeptał; a najbardziej strzeżcie się kota.
 
Przepłynąwszy kawałek drogi, kaczki wyszły znów na ląd i dostały się na kacze podwórze. Hałas tu był niesłychany, gdyż dwie rodziny kłóciły się zapamiętale o główkę węgorza, którą tymczasem w zamieszaniu kot rozbójnik pochwycił.
 
— Tak to bywa na świecie — rzekła kaczka, i obtarła dziób o piasek, gdyż sama miała apetyt na główkę.
 
— A teraz naprzód!, — Równorówno poruszać nogami, a tej pięknej kaczce ukłońcie się grzecznie, tak, głową; to bardzo znakomita osoba; jest Hiszpanką i dlatego taka tłusta. Widzicie na jej nodze ten czerwony znaczek? To największe odznaczenie, jakie kaczkę od ludzi spotkać może: oznacza ono, że nie wolnoniewolno jej wyrządzić żadnej krzywdy, więc też wszyscy ją szanują. — No, dalej, dalej, nogi rozstawiać szeroko, nie do środka; kaczka dobrze wychowana powinna umieć chodzić. Patrzcie zresztą na mnie. A teraz się ukłońcie i powiedzcie: kwa, kwa!
 
Patrzcie zresztą na mnie. A teraz się ukłońcie i powiedzcie: kwa, kwa!
Kaczątka wypełniły rozkaz matki. Inne kaczki otoczyły je dokoła i przypatrywały się nowym przybyszom.
 
Kaczęta wypełniły rozkaz matki. Inne kaczki otoczyły je dokoła i przypatrywały się nowym przybyszom.
— Jeszcze nas widać mało! — rzekła wreszcie jedna — niedługo miejsca dla wszystkich zabraknie. Ach, pfe! a cóż to znowu? Patrzcie tylko, patrzcie, jak to kaczę wygląda! Nie mogę znieść widoku takiego brzydactwa.
 
— Jeszcze nas widać mało! — rzekła wreszcie jedna — niedługo miejsca dla wszystkich zabraknie. Ach, pfe! a cóż to znowu? Patrzcie tylko, patrzcie, jak to kaczę wygląda? Nie mogę znieść widoku takiego brzydactwa.
Podbiegła do brzydkiego kaczęcia i ze złością uszczypnęła je z całej siły w szyję.
 
Podbiegła do brzydkiego kaczęcia i ze złością uszczypnęła je z całej siły w szyję.
— Daj mu pokój — zawołała gniewnie matka — przecież nikomu nic złego nie robi.
 
— Daj mu pokój! — zawołała gniewnie matka, — przecież nikomu nic złego nie robi.
— Ale jest takie wielkie i takie dziwaczne, że nie można patrzeć na nie. Po co takie stworzenie między nami? Każdy ma prawo dać mu poznać, co sobie o nim myśli.
 
— Ale jest takie wielkie i takie dziwaczne, że nie można patrzeć na nie. Po co takie stworzenie między nami?
— Ładne masz dzieci — rzekła stara kaczka z czerwonym strzępkiem na nodze — można ci powinszować. To duże tylko jakoś ci się nie udało. Czy nie można by go trochę przerobić?
 
— Ładne masz dzieci — rzekła stara kaczka z czerwonym strzępkiem na nodze — można ci powinszować. To duże tylko jakoś ci się nie udało. Czy nie możnaby go trochę przerobić?
— Zdaje mi się, że nie można, proszę jaśnie pani — odrzekła kaczka skromnie. — Nie jest ono ładne, ale posłuszne, dobre i doskonale pływa, mogę powiedzieć nawet, że najlepiej ze wszystkich. Mam nadzieję, że wyrośnie z tej brzydoty i będzie mniejsze z czasem. Za długo siedziało w jajku i dlatego takie niezgrabne.
 
— Zdaje mi się, że nie można, proszę jaśnie pani — odrzekła kaczka skromnie. — Nie jest ono ładne, ale posłuszne, dobre i doskonale pływa, mogę powiedzieć nawet, że najlepiej ze wszystkich. Mam nadzieję, że wyrośnie z tej brzydoty. Zadługo siedziało w jajku i dlatego takie niezgrabne.
Dziobnęła je po szyi, wyprostowała piórka, pogładziła. Niewiele to jednak pomogło.
 
Dziobnęła je po szyi, wyprostowała piórka, pogładziła, — niewiele to jednak pomogło.
— To kaczor — rzekła jeszcze — więc da sobie radę, zwłaszcza że będzie silny.
 
— To kaczor — rzekła jeszcze — więc da sobie radę, zwłaszcza, że będzie silny.
— Inne dzieci bardzo ładne, bardzo ładne. No, możecie już odejść. Czujcie się tu jak u siebie, moje małe. A jeśli wam się zdarzy znaleźć główkę węgorza, możecie mi ją przynieść.
 
— Inne dzieci bardzo ładne, bardzo ładne.
I kaczęta czuły się jak u siebie w domu.
 
No, możecie już odejść, bądźcie tu jak u siebie, moje małe, a jeśli wam się zdarzy znaleźć główkę węgorza, możecie rai ją przynieść.
Tylko jedno brzydkie kaczę popychano, szczypano, odpędzano, a znęcały się nad nim nie tylko kaczki, ale nawet i kury. — Za duże jest — powtarzali wszyscy bez wyjątku, a stary indyk, który przyszedł na świat z ostrogami i wyobrażał sobie, że jest królem, nastroszył wszystkie pióra niby żagle, aż mu się końce skrzydeł po kamieniach darły, poczerwieniał na szyi, głowie, aż po oczy i patrzył na nie z groźnym oburzeniem. Biedne kaczątko samo nie wiedziało, czy ma przed nim uciekać, czy zostać na miejscu. Było mu bardzo smutno, że jest takie brzydkie, lecz cóż na to poradzi?
 
I kaczęta były jak u siebie w domu.
Tak upłynął dzień pierwszy, a następne były coraz gorsze. Brzydkie kaczątko zewsząd odpędzano, nawet własne rodzeństwo stroniło od niego i życzyło mu nieraz, żeby je kot porwał. Matka zaczęła wstydzić się go także. — Idźże sobie ode mnie — powtarzała coraz częściej. — Czego się przy mnie plączesz!
 
Tylko jedno brzydkie kaczę popychano, szczypano, odpędzano, a znęcały się nad niem nietylko kaczki, ale nawet kury. — Zaduże jest — powtarzali wszyscy bez wyjątku, a stary indyk, który przyszedł na świat z ostrogami i wyobrażał sobie, że jest królem, nastroszył wszystkie pióra, niby żagle, aż mu się końce skrzydeł po kamieniach darły, poczerwieniał na szyi, głowie, aż po oczy i patrzał na nie z groźnem oburzeniem. Biedne kaczątko samo nie wiedziało, czy ma przed nim uciekać, czy zostać na miejscu. Było mu bardzo smutno, że jest takie brzydkie, lecz cóż na to poradzi?
 
'''II.'''
 
Tak upłynął dzień pierwszy, a następne były coraz gorsze. Brzydkie kaczątko zewsząd odpędzano, nawet własne rodzeństwo stroniło od niego i życzyło mu nieraz, żeby je kot porwał. Matka zaczęła wstydzić go się także: — Idźże sobie ode mnie! — powtarzała coraz częściej. — Czego się przy mnie plączesz?
 
Kaczki je biły, kury je dziobały, nawet dziewczyna, która jeść ptactwu dawała, odtrącała je nogą.
 
Uciekło wreszcie i przedostało się przez płot na drugą stronę, w krzaki. Gdy upadło na ziemię, przestraszone ptaszki frunęły i uciekły.
 
na drugą stronę, w krzaki. Gdy upadło na ziemię, przestraszone ptaszki frunęły i uciekły.
— To dlatego, że jestem takie brzydkie — pomyślało kaczę i zamknęło oczy, aby nic nie widzieć przez jedną chwilę. Lecz skoro odpoczęło, zerwało się znowu i biegło dalej, dalej, aż do wielkiego błota, gdzie mieszkały dzikie kaczki. Tutaj noc przepędziło.
 
— To dlatego, że jestem takie brzydkie — pomyślało biedne kaczę i zamknęło oczy, aby nic nie widzieć chociaż przez jedną chwilę. Lecz skoro odpoczęło, zerwało się znowu i biegło dalej, dalej, aż do wielkiego błota, gdzie mieszkały dzikie kaczki. Tutaj noc spędziło.
Nazajutrz dzikie kaczki zaczęły mu się przypatrywać. — Coś ty za jedno? — pytały zdziwione. A kaczątko kłaniało się na wszystkie strony, jak umiało i mogło.
 
Nazajutrz dzikie kaczki zaczęły mu się przypatrywać: — Coś ty za jeden? — pytały zdziwione. A kaczątko kłaniało się na wszystkie strony, jak umiało i mogło.
— Jesteś potwornie brzydkie — rzekły dzikie kaczki — ale cóż nam z tego? Bylebyś nie zechciało żenić się w naszej rodzinie, nic nam do twej urody.
 
— Jesteś potwornie brzydki — rzekły dzikie kaczki — ale cóż nam do tego? Bylebyś nie zechciał żenić się w naszej rodzinie, nic nam do twej urody.
Rozumie się, że biedne pisklę nie myślało o małżeństwie. Chodziło mu tylko o to, aby się mogło przespać w gęstej trzcinie i napić wody z błota.
 
Rozumie się, że biedne pisklę nie myślało o małżeństwie, chodziło mu tylko o to, aby się mogło przespać w gęstej trzcinie i napić wody z błota.
Tego mu nie broniły dzikie kaczki, i przebyło dni parę w tym cichym ukryciu.
 
Tego mu nie broniły dzikie kaczki i przebyło dni parę w tem cichem ukryciu.
Razu pewnego z sąsiedniego stawu przyleciały dwa gąsiory, jeszcze bardzo młode, gdyż niedawno wykluły się z jajek, ale właśnie dlatego dość zarozumiale. Popatrzyły one na kaczę ciekawie, a jeden odezwał się:
 
Razu pewnego z sąsiedniego stawu przyleciały dwa gąsiory, jeszcze bardzo młode, gdyż niedawno wykluły się z jajek, ale właśnie dlatego dość zarozumiałe. Popatrzyły one na kaczę ciekawie, a jeden się odezwał:
— Jesteś tak brzydki, kochany kolego, że nie potrzebujemy obawiać się ciebie, więc jeśli zechcesz, możesz lecieć z nami na nasze błoto. Tam dopiero życie! Nie brak i młodych, ślicznych, białych gąsek. A jakie wszystkie wesołe, rozmowne, jak pięknie śpiewać umieją! Mój drogi, zakochasz się z pewnością i choć jesteś tak brzydki, kto wie, czy się której nie spodobasz.
 
— Jesteś tak brzydki, kochany kolego, że nie potrzebujemy obawiać się ciebie, więc jeśli zechcesz, możesz lecieć z nami na nasze błoto. Tam dopiero życie! Niebrak i młodych, ślicznych, białych gąsek, a jakie wszystkie wesołe, rozmowne, jak pięknie umieją śpiewać! Mój drogi, zakochasz się z pewnością i choć jesteś tak brzydki, kto wie, czy się której nie spodobasz.
— A ja myślę… — zaczął drugi.
 
— A ja myślę — zaczął drugi —
Wtem — pif! paf! i obaj dorodni młodzieńcy padli nieżywi w błoto, które się zaczerwieniło od krwi rozlanej. — Pif, paf! — rozległo się znowu — pif, paf — i całe stada dzikich gęsi uniosły się w powietrze ponad trzcinę. Ale teraz dopiero zaczęła się strzelanina! Było to wielkie polowanie: strzelcy otoczyli błoto, niektórzy nawet siedzieli na drzewach, rosnących na wybrzeżu. Smugi dymu rozciągały się nad wodą i zasłaniały wszystko. Plusk, plusk, i psy myśliwskie zaczęły przebiegać wśród trzciny, chwytając nieszczęśliwych zbiegów. Sądny dzień!
 
Wtem — pif! paf! i obaj dorodni młodzieńcy padli nieżywi w błoto, które się zaczerwieniło od krwi rozlanej. — Pif, paf! rozległo się znowu, — pif, paf! — i cale stada dzikich gęsi uniosły się w powietrze ponad trzcinę. Ale teraz dopiero zaczęła się strzelanina! Było to wielkie polowanie: strzelcy otoczyli błoto, niektórzy nawet siedzieli na drzewach, rosnących na wybrzeżu. Smugi dymu rozciągały się nad wodą i zasłaniały wszystko. Plusk, plusk! i psy myśliwskie zaczęły przebiegać wśród trzciny, chwytając nieszczęśliwych zbiegów. Sądny dzień!
Biedne kaczę, odwróciło głowę, aby z wielkiego strachu schować ją pod skrzydło, ale w tej samej chwili ujrzało przed sobą straszliwą paszczę z wiszącym językiem i oczy, niby dwa ognie złośliwe. Pies rzucił się na kaczę, zęby mu błysnęły, wtem — plusk, plusk! poszedł sobie w inną stronę.
 
Biedne kaczę odwróciło głowę, aby z wielkiego strachu schować ją pod skrzydło, ale w tej samej chwili ujrzało przed sobą straszliwą paszczę, z wiszącym językiem i oczy, niby dwa ognie złośliwe. Pies rzucił się na kaczę, zęby mu błysnęły wtem — plusk, plusk! poszedł sobie w inną stronę.
— O, dzięki Bogu, że jestem tak brzydkie! — zawołało kaczątko. — Pies mię nawet tknąć nie chciał.
 
— O, dzięki Bogu, że jestem tak brzydkie! — zawołało kaczątko. — Pies mię nawet tknąć nie chciał.
 
I zamknąwszy oczy, leżało cichutko, przytulone do trzciny, pośród huku wystrzałów, duszącego dymu i świszczącego śrutu, który śmierć roznosił.
 
Późno uciszyło się na krwawym stawie, lecz wystraszone kaczę jeszcze przez kilka godzin nie śmiało ruszyćporuszyć się z miejsca. Na koniecNakoniec cisza je uspokoiła, podniosło głowę, otworzyło oczy, a nie widząc nikogo, zaczęło uciekać, ile mu sił starczyło, dalej, dalej, dalej!
 
W drodze zaskoczyła je okropna burza. Pioruny biły, deszcz lał strumieniami, a wicher miotał biednymbiednem pisklęciem, jak listkiem. Nigdy w życiu nic obcegopodobnego nie widziało, i zdawało mu się, że to koniec świata.
 
Co począć? Gdzie się schronić?
 
Wieczór już zapadł., Brzydkiebrzydkie kaczę upadało ze znużenia, kiedy ujrzało wreszcie małą chatkę. Była ona tak stara, nędzna, pochylona, iż dlatego tylko stała, że nie wiedziała, w którą stronę się przewrócić. Kaczę przytuliło się do ściany chatki, ale wiatr je uderzał z taką gwałtownością, iż wydawało się, że lada chwila je zabije.
 
Więc ma tu zginąć?
 
Wtem spostrzegło, że drzwi chaty wisiały tylko na jednej zawiasie, skutkiem czego pod spodem utworzyła się szpara, przez którą można było wsunąć się do środka. Uczyniło to spiesznieśpiesznie, choć z niemałym trudem.
 
W chatce mieszkała stara kobiecina z kotem i kurą. Kot umiał mruczeć, wyginać grzbiet w pałąk, a nawet sypać iskry trzaskające, lecz na to trzeba było pod włos go pogłaskać. Staruszka go kochała i nazywała wnukiem. Kura znosiła jajka, a że miała nogi nadzwyczaj krótkie, staruszka przezwała swoją córkącóreczką Krótko-nóżkąKrótkonóżką.
 
Z rana zauważono zaraz obecność kaczki, i kura zagdakała, a kot zaczął mruczeć.
 
— Co to jest? — rzekła stara, patrząc na nowego gościa.
 
Wzrok miała bardzo słaby, więc wydało jej się, że to jest duża kaczka, która się przybłąkała podczas burzy.
 
— A to szczęśliwie! — rzekła — będziemy mielimieć teraz i kacze jaja. Żeby tylko nie był kaczor.! Ha, trzeba się przekonać, poczekajmy.
 
MinęłyMinęło trzy tygodnie, a kaczych jaj niema,. Staruszka już przestała się ich spodziewać. Kot był w tej chatce panem, kura panią, i oni tu rządzili. "My i ten świat" — mówili, — co miało oznaczać, że się uważają za coś lepszego od całego świata. Kaczę chciało wyrazić inne zdanie pod tym względem, lecz kura się rozgniewała.
 
— Umiesz znosić jajka? — rzekła.
 
— Nie.
 
— No, to się nie odzywaj, z łaski swojej.
 
— Umiesz mruczeć, grzbiet wyginać, iskry sypać? — zapytał kot z kolei.
 
— Nie.
 
— No, to siedź cicho, kiedy mówią rozumniejsi od ciebie.
 
I kaczątko usiadło w kącie, smutne i zawstydzone.
 
Wtem przez drzwi otwarte wpadła smuga światła, wiatr przyniósł zapach wody, trzciny, tataraku, i kaczę opanowała taka chęć pływania, że zwierzyło się z tegotem kurzeKrótkonóżce.
 
— A to co!? — rzekła kura. — Nic nie robisz i dlatego ci takie głupstwa przychodzą ci do głowy. Noś jajka albo mrucz sobie, a zaraz wywietrzeją ci fantazje.
 
Noś jajka, albo mrucz sobie, a zaraz wywietrzeją ci fantazje.
— Kiedy to tak przyjemnie — zapewniało kaczę — zanurzać się, wypływać, pluskać w czystej wodzie, a potem skryć się głęboko i widzieć, jak woda zamyka się nad głową.
 
— Kiedy to tak przyjemnie — zapewniało kaczę — zanurzać się, wypływać, pluskać w czystej wodzie, a potem skryć się głęboko i widzieć, jak woda zamyka się nad moją głową!
— O tak, to wielka rozkosz! — zaśmiała się kura. — Zupełnie zwariowałaś, moja droga. Zapytaj kota — przecież mądrzejszego stworzenia nie ma na świecie — zapytaj, czy lubi pływać albo zanurzać się w wodzie. O sobie już nie mówię, ale możesz spytać naszej pani. Żyje tak długo na świecie i jest bardzo rozumna. Nie znam rozumniejszej nad nią. Więc zapytaj, czy to przyjemnie zanurzać się z głową w wodzie i czy ma ochotę pływać.
 
— O tak, to wielka rozkosz! — zaśmiała się kura. — Zupełnie zwarjowałaś, moja droga. Zapytaj kota, — przecież mądrzejszego stworzenia niema na świecie. — Zapytaj, czy lubi pływać albo zanurzać się w wodzie? O sobie już nie mówię, ale możesz spytać i naszej pani. Żyje tak długo na świecie i jest bardzo rozumna. Nie znam rozumniejszej nad nią. Więc zapytaj, czy to przyjemnie zanurzać się z głową w wodzie! Czy ma ochotę pływać?
— Nie rozumiecie mnie — rzekło kaczątko.
 
— Nie rozumiecie mię — rzekło kaczątko.
— My ciebie nie rozumiemy? Doprawdy? Więc któż cię może zrozumieć? Czy sobie nie wyobrażasz czasem, ty głuptasie, żeś mądrzejszy od kota albo od naszej pani? O sobie już nie mówię. Nie bądź tak zarozumiałe, moje dziecko, i dziękuj Bogu za te dobrodziejstwa, które ci tu wyświadczono. Mieszkasz w ciepłej izbie i masz towarzystwo, z którego mógłbyś skorzystać bardzo wiele. Ale na to trzeba słuchać i rozważać, a nie bajać bez sensu. Powiem ci otwarcie, że niezbyt przyjemnie żyć z tobą pod jednym dachem. Możesz mi wierzyć. Zresztą mówię ci o tym przez życzliwość. Przyjaciel ma obowiązek mówić prawdę w oczy, chociażby była przykra. Radzę ci też szczerze: naucz się znosić jajka, albo mruczeć, albo sypać iskry. Inaczej nic z ciebie nie będzie.
 
— My ciebie nie rozumiemy? Doprawdy? Więc któż cię może zrozumieć? Czy sobie nie wyobrażasz czasem, ty głuptasie, żeś mądrzejsza od kota, albo od naszej pani? O sobie już nie mówię. Nie bądź tak zarozumiałem, moje dziecko, i dziękuj Bogu za te dobrodziejstwa, które ci tu wyświadczono. Mieszkasz w ciepłej izbie i masz towarzystwo, w którem mógłbyś skorzystać bardzo wiele. Ale na to trzeba słuchać i rozważać, a nie bajać bez sensu. Powiem ci otwarcie, że niezbyt przyjemnie żyć z tobą pod jednym dachem. Możesz mi wierzyć. Zresztą mówię ci o tem przez życzliwość. Przyjaciel ma obowiązek mówić prawdę w oczy, chociażby przykrą była. Radzę ci też szczerze: naucz się znosić jajka, albo mruczeć, albo sypać iskry, inaczej nic z ciebie nie będzie.
— Pójdę sobie w świat chyba — rzekło kaczę.
 
— Pójdę sobie w świat chyba — rzekło kaczę.
— Otwarta droga, nikt cię tu nie zatrzymuje.
 
— Otwarta droga, nikt cię tu nie zatrzymuje.
I poszło sobie kaczę. Pływało po wodzie, pluskało, zanurzało się głęboko, ale zawsze było samo — inne pływające ptaki unikały go z powodu brzydoty.
 
'''III.'''
Tymczasem nastąpiła jesień. Liście na drzewach pożółkły, ściemniały i zaczęły opadać; wiatr kręcił je w powietrzu i niósł gdzieś daleko, aby porzucić znowu. Powietrze stawało się chłodne, wilgotne, ciężkie chmury przesuwały się nisko po niebie, niosąc deszcze i śniegi, zasłaniając słońce. Wrony krakały z zimna. Dreszcz przebiega na samą myśl o takim czasie.
 
I poszło sobie kaczę. Pływało po wodzie, pluskało, zanurzało się głęboko, ale zawsze było samo, — inne pływające ptaki unikały go z powodu brzydoty.
I brzydkiemu kaczęciu było coraz gorzej. Chłodno, głodno i nikogo, kto by polubił je szczerze. Bo takie brzydkie! A nie tylko brzydkie, lecz takie duże i takie odmienne od wszystkich, wszystkich ptaków. Do nikogo, do nikogo niepodobne.
 
Tymczasem nastąpiła jesień. Liście na drzewach pożółkły, ściemniały i zaczęły opadać; wiatr kręcił je w powietrzu i niósł gdzieś daleko, aby porzucić znowu. Powietrze stawało się chłodne wilgotne; ciężkie chmury przesuwały się nizko po niebie, niosąc deszcze i śniegi, zasłaniając słońce. Wrony krakały z zimna. Dreszcz przebiega na samą myśl o takim czasie.
 
I brzydkiemu kaczęciu było coraz gorzej. Chłodno, głodno i nikogo, ktoby polubił je szczerze. Bo takie brzydkie! A nietylko brzydkie, lecz takie duże i takie odmienne od wszystkich, wszystkich ptaków! Do nikogo, do nikogo niepodobne.
 
A każdy szuka podobnych do siebie.
 
Razu jednego pływało po wodzie. Słońce chyliło się ku zachodowi, niebo było czerwone, niby w ogniu. Wtem spozaz poza lasu podniosło się stado wielkich, wspaniałych ptaków. Podobnie pięknych kaczę nie widziało dotąd: leciały niby chmurki śnieżnobiałeśnieżno-białe, spokojne, wdzięczne i majestatyczne. Były to odlatujące łabędzie. Nagle wydały ton długi, przeciągły, tak dziwny! Poruszyły spokojnie silnymi skrzydłami i wzniosły się wysoko, aż pod chmury i płynęły tak dalej, dalej, w nieskończoność.
 
Były to odlatujące łabędzie. Nagle wydały ton długi, przeciągły, taki dziwny! Poruszyły spokojnie silnemi skrzydłami i wzniosły się wysoko, aż pod chmury i płynęły tak dalej, dalej, w nieskończoność.Łabędzie opuszczały kraj chłodny przed zimą i śpieszyły za słońcem, tam, gdzie ono świeci zawsze jasno i ciepło, gdzie błękitne wody nie zamarzają nigdy. Kaczę patrzyłopatrzało za nimi z zachwytem, z nieopisanymnieopisanem uczuciem tęsknoty, a gdy znikłyznikały, wydało okrzykkrzyk silny i przenikliwy, aż samo się przestraszyło swego głosu.
 
I zaczęło się kręcić się w kółko, jak szalone, wyciągając szyję i podnosząc krótkie, niezgrabne skrzydła. O, co to za męka! Nigdy nie zapomni tych wspaniałych ptaków i nigdy ich nie ujrzy! Zniknęły,! zniknęły!
 
Z rozpaczy zanurzyło się do dna samego, a kiedy wypłynęło znowu na powierzchnię, nie wiedziało, co się z nimniem dzieje. Ptaki, królewskie ptaki, piękne ptaki! Nie wiedziało, jak się one nazywają, ani dokąd lecą, a jednak pragnęło złączyć się z nimi i lecieć taklak samo, daleko i wysoko, razem z nimi!
 
Było to śmieszne i głupie pragnienie, bo jakimjakiem prawem ono, takie brzydkie, które się cieszyć powinno, gdy kaczki chcą z nimniem przestawać…przestawać...
 
— Ale tamte ptaki!...
 
Nadeszła zima surowa i mroźna. Zamarzły wody. Na małym kawałku, który został wolny został, musiało kaczę pływać bezustannie, aby uchronić go od zamarznięcia. Mimo to przestrzeń wolnawody zmniejszała się po każdej nocy. Bo co dzień zimniej było, mróz się wzmagał, lód trzaskał dookoła i na maleńkim otworze, który pozostał jeszcze., Kaczątkokaczątko bez odpoczynku poruszać musiało nóżkami, ażeby nie przymarznąć. Lecz i to nie pomogło: zmęczone, ustało, a wówczas lód uwięził je jak w kleszczach.
 
Zobaczył to nazajutrz z rana jakiś wieśniak, rozbił lód butem z drewnianą podeszwą, a ptaka zabrał do siebie, doswej chaty.
 
Kaczę w cieple przyszło do siebie i dzieci zaraz chciały się z nimniem bawić; ale ono myślało, że mu chcą zrobić co złego, i zaczęło uciekać, przewróciło garnek z mlekiem i rozlało je na podłogę. Gospodyni z rozpaczy załamała ręce, chciała złapać szkodnika, aby go ukarać., — Przestraszoneprzestraszone kaczę wpadło w kubeł z wodą, potem w naczynie z mąką, wytarło się o sadze w okopconym piecu. Gospodyni krzyczała i goniła za nimniem, dzieci ze śmiechem przewracały się jedno przez drugie, kaczę skakało po półkachpólkach, po garnkach, podfruwało aż do pułapu, wreszcie przez drzwi otwarte wypadło do sieni, a stamtąd na dwór.
 
Można wyobrazić sobie, jak wyglądało. Umączone, mokre, powalane sadzami, w nastroszonych piórach, a przy tymprzytem upadające ze znużenia. Lecz nie myślało o tymtem; ostatnim wysiłkiem dostało się pomiędzy krzaki, rosnące niedaleko, i jak nieżywe przykucnęło w śniegu.
 
Za smutno byłoby opisywać wam to wszystko, co nieszczęśliwe kaczę wycierpiało podczas mroźnej i długiej zimy. Głód, chłód, ani ciepłego schronienia, ani żywności, ani przyjaciela.
 
'''IV.'''
Leżało pośród trzciny, kiedy słońce znowu zaczęło jaśniej i cieplej przyświecać. Zanuciły skowronki, powracała wiosna.
 
Leżało pośród trzciny, kiedy słońce znowu zaczęło jaśniej i cieplej przyświecać. Zanuciły skowronki, powracała wiosna!
I kaczątko odżyło: z każdym dniem powracały mu stracone siły, aż rozpostarło skrzydła jakieś wielkie, jakby nie swoje, zaszumiało nimi i poleciało wysoko, daleko, prowadzone jakąś tęsknotą nieznaną do świata, do wszystkiego, co na nim jest piękne.
 
I kaczątko odżyło; z każdym dniem powracały mu stracone siły, aż rozpostarło skrzydła jakieś wielkie, jakby nieswoje, zaszumiało niemi i poleciało wysoko, daleko, prowadzone jakąś tęsknotą nieznaną, do świata, do wszystkiego, co na nim jest piękne.
I nie spoczęło, aż na wielkim stawie, w dużym ogrodzie, gdzie ptaki śpiewały wesoło, drzewa jaśniały świeżą zielonością, biała czeremcha rozlewała zapach i zwieszała tak nisko swe cienkie gałązki, iż zanurzały się w wodzie przejrzystej.
 
I nie spoczęło, aż na wielkim stawie w dużym ogrodzie, gdzie ptaki śpiewały wesoło, drzewa jaśniały świeżą zielonością, biała czeremcha rozlewała zapach i zwieszała tak nizko swe cienkie gałązki, aż zanurzały się w wodzie przejrzystej.Ślicznie tu było. Każda, — każda trawka, kwiatek, każdy listek na drzewie zdawał się śpiewać radośnie: Wiosna powraca,! Wiosna, Wiosna, Wiosna!
 
Wtem spozaz poza gęstych krzaków naprzeciwko wypłynęły trzy wielkie, wspaniałe łabędzie. Rozpostarły białe skrzydła, niby żagle, i płynęły lekko po błękitnej wodzie, z szyją wygiętą wdzięcznie i wzniesioną głową, spokojne, dumne i majestatyczne.
 
Na ten widok dziwny smutek i tęsknota ogarnęły biedne kaczę. Oto królewskie ptaki, które raz widziało i ukochało tak silnie od razu.!
 
— Popłynę do nich — pomyślało nagle — niech mniemie zabiją za moje zuchwalstwo,; że śmiem zbliżyć się do nich, ja, tak potwornie brzydki. Niech mnie zabiją! Wszystko mi już jedno. Lepiej być zabitym przez te cudne ptaki, które kochać muszę, niż szczypanym przez kaczki, dziobanym przez kury, potrącanym i odpychanym przez wszystkie zwierzęta i ludzi. O lepiej, lepiej umrzeć!
 
mnie zabiją! Wszystko mi już jedno. Lepiej być zabitym przez te cudne ptaki, które kochać muszę, niż szczypanym przez kaczki, dziobanym przez kury, potrącanym i odpychanym przez wszystkie zwierzęta i ludzi. O, lepiej, lepiej umrzeć!
I tak popłynęło naprzeciw łabędzi, które, ujrzawszy przybysza, potężnie zaszumiały skrzydłami i skierowały się prosto ku niemu.
 
I popłynęło naprzeciw łabędzi, które, ujrzawszy przybysza, potężnie zaszumiały wielkiemi skrzydłami i skierowały się prosto ku niemu.
— Zabijcie mnie! — zawołało brzydkie kaczę i pochyliło głowę, oczekując śmierci.
 
— Zabijcie mię! — zawołało brzydkie kaczę — i pochyliło głowę, oczekując śmierci.
Ale cóż to? Cóż widzi w zwierciadlanej fali? Wszakże to jego obraz? Jego własny! Jego! To już nie brudnoszare, brzydkie i niezgrabne kaczę, to łabędź biały! Kaczę stało się łabędziem!
 
Ale cóż to? Cóż widzi w zwierciadlanej fali? Wszakże to jego obraz? Jego własny! Jego? To już nie brudno-szare, brzydkie i niezgrabne kaczę, to łabędź biały! Kaczę stało się łabędziem!
Chociaż się urodziło pomiędzy kaczkami, lecz z łabędziego jaja, więc i ono także łabędziem stać się musiało koniecznie.
 
Chociaż się urodziło pomiędzy kaczkami, lecz z łabędziego jaja, więc i ono także łabędziem stać się musiało nakoniec!
W tej jednej chwili zapomniało nagle o nędzy, o cierpieniach, czuło się tylko szczęśliwe niezmiernie i po raz pierwszy radośnie witało świat piękny, życie i braci łabędzi, które pływały wkoło, oglądając towarzysza i pieszczotliwie głaszcząc go dziobami.
 
W tej jednej chwili zapomniało nagle o nędzy, o cierpieniach, czuło się tylko szczęśliwe niezmiernie i po raz pierwszy radośnie witało świat piękny, życie i braci-łabędzi, które pływały wkoło, oglądając towarzysza i pieszczotliwie głaszcząc go dziobami.
Kilkoro dzieci wbiegło do ogrodu i zaczęło z brzegu rzucać w wodę bułki i smaczne ziarnka. Wtem jeden chłopczyk zawołał:
 
Kilkoro dzieci wbiegło do ogrodu i zaczęły z brzegu rzucać w wodę bułki i smaczne ziarna. Wtem jeden chłopczyk zawołał:
— Nowy łabędź nam przybył! Nowy łabędź!
 
— Nowy łabędź nam przybył! Nowy łabędź! Inne dzieci także zaczęły klaskać w ręce i skakać, powtarzając:
 
— Łabędź nam przybył! Łabędź! Jaki śliczny! Najpiękniejszy, najpiękniejszy!
 
I rzucały ciastka i bułkę do wody, sprowadziły rodziców i wszyscy przyznali, że nowy łabędź był najpiękniejszy ze wszystkich.
Linia 230 ⟶ 244:
Stare łabędzie pokłoniły mu się z dobrocią i uznaniem.
 
Wtedy zawstydzony i wzruszony razem, ukrył głowę pod skrzydło, nie wiedząc, co począć. Czuł się tak bardzo, tak bardzo szczęśliwymszczęśliwy! Myślał o tymtem, jak niedawno i jak długo cierpiał z powodu swej brzydoty, jak nie miał nikogo, kto byktoby chciał być jego bratem, przyjacielem, — a teraz — bratem jest ptaków królewskich, jak one piękny, może najpiękniejszy! Świat cały zdaje się śpiewać pochwałyna jegocześć pięknościjego, czeremcha przesyła mu słodki zapach, słońce promienie— złote promienie, woda go pieści go dotknięciem, przyjaźnie odbija jego obraz. O0, jak miłemiłem jest życie!
 
Rozpostarł skrzydła, które zaszumiały głośno, podniósł szyję wdzięcznym ruchem i z głębi serca zawołał radośnie:
 
— Nie marzyłem o takiem szczęściu! — nie marzyłem!
 
<center>* * *</center>
 
Dlaczego brzydkie kaczątko było nie lubiane przez wszystkich?
Rozpostarł skrzydła, które zaszumiały głośno, podniósł do góry szyję wdzięcznym ruchem i z głębi serca zawołał radośnie:
 
<center>* * *</center>
— Nie marzyłem o takim szczęściu — nie marzyłem!
 
{{PD-old-tłumacz|Imię i Nazwisko tłumacza}}
 
[[Kategoria:Hans Christian Andersen]]
{{licencja}}