Strona:Juljusz Verne-Dzieci kapitana Granta.djvu/428: Różnice pomiędzy wersjami

[wersja przejrzana][wersja przejrzana]
 
Pywikibot touch edit
Treść strony (podlegająca transkluzji):Treść strony (podlegająca transkluzji):
Linia 4: Linia 4:
{{tab}}Dalej, poza gorącem i źródłami i burzliwemi gejzerami, ciągnęły się solfatary. Ziemia wyglądała, jakby pokryta ogromnemi kretowiskami. Były to nawpół wygasłe i popękane kratery, z których szczelin wydobywały się różne gazy. Powietrze napełnione było mocnym i niemiłym wyziewem siarki, która zeskorupiała i w różne kryształy ułożona przystrajała całą powierzchni gruntu. Tam to gromadzą się od wieków niezliczone i niewyzyskiwane dziś bogactwa; kiedyś, gdy wyczerpią się kopalnie siarki w Sycylji, przemysł będzie się mógł w nią zaopatrywać w tej tak mało znanej dziś prowincji Nowej Zelandji.<br />
{{tab}}Dalej, poza gorącem i źródłami i burzliwemi gejzerami, ciągnęły się solfatary. Ziemia wyglądała, jakby pokryta ogromnemi kretowiskami. Były to nawpół wygasłe i popękane kratery, z których szczelin wydobywały się różne gazy. Powietrze napełnione było mocnym i niemiłym wyziewem siarki, która zeskorupiała i w różne kryształy ułożona przystrajała całą powierzchni gruntu. Tam to gromadzą się od wieków niezliczone i niewyzyskiwane dziś bogactwa; kiedyś, gdy wyczerpią się kopalnie siarki w Sycylji, przemysł będzie się mógł w nią zaopatrywać w tej tak mało znanej dziś prowincji Nowej Zelandji.<br />
{{tab}}Można sobie łatwo wyobrazić, jakich niewygód zażyli podróżni w przeprawie przez tę część drogi pełnej przeszkód. Trudno było znaleźć dogodne miejsce do spoczynku; strzelby próżnowały, nie spotkano bowiem ani jednego ptaka, któregoby warto oddać do oskubania panu Olbinettowi. To też musieli si zadowolić skromnym posiłkiem z paproci i patatów, choć on wcale nie pokrzepiał wyczerpujących sił wędrowców. Pragnęli oni jak najprędzej rozstać się z tą bezpłodną i pustą okolicą; a przecież co najmniej czterech dni było jeszcze potrzeba, żeby się wydostać z tej niedogodnej przeprawy. Dopiero 23-go lutego, w odległości pięćdziesięciu mil, od Maunganamu, wypoczywali u stóp góry wyraźnie oznaczonej na karcie Paganela, ale nie mającej nazwy. Przed nimi ciągnęła się równina porosła krzakami, wdali, na widnokręgu, ukazywały się bory.<br />
{{tab}}Można sobie łatwo wyobrazić, jakich niewygód zażyli podróżni w przeprawie przez tę część drogi pełnej przeszkód. Trudno było znaleźć dogodne miejsce do spoczynku; strzelby próżnowały, nie spotkano bowiem ani jednego ptaka, któregoby warto oddać do oskubania panu Olbinettowi. To też musieli si zadowolić skromnym posiłkiem z paproci i patatów, choć on wcale nie pokrzepiał wyczerpujących sił wędrowców. Pragnęli oni jak najprędzej rozstać się z tą bezpłodną i pustą okolicą; a przecież co najmniej czterech dni było jeszcze potrzeba, żeby się wydostać z tej niedogodnej przeprawy. Dopiero 23-go lutego, w odległości pięćdziesięciu mil, od Maunganamu, wypoczywali u stóp góry wyraźnie oznaczonej na karcie Paganela, ale nie mającej nazwy. Przed nimi ciągnęła się równina porosła krzakami, wdali, na widnokręgu, ukazywały się bory.<br />
{{tab}}Była to dobra wróżba, ale pod warunkiem, żeby ta okolica, nadająca się na siedziby ludzkie, nie była zbyt zaludniona. Dotychczas
{{tab}}Była to dobra wróżba, ale pod warunkiem, żeby ta okolica, nadająca się na siedziby ludzkie, nie była zbyt zaludniona. Dotychczas