Giaur (Byron, 1924)

<<< Dane tekstu >>>
Autor George Gordon Byron
Tytuł Giaur
Podtytuł Ułamki tureckiej powieści
Pochodzenie Powieści poetyckie
Redaktor Andrzej Tretiak
Wydawca Krakowska Spółka Wydawnicza
Data wyd. 1924
Druk Druk W. L. Anczyc i Spółka w Krakowie
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Adam Mickiewicz
Tytuł orygin. The Giaour
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Artykuł w Wikipedii Artykuł w Wikipedii


GIAUR
UŁAMKI TURECKIEJ POWIEŚCI
W PRZEKŁADZIE
ADAMA MICKIEWICZA

Nieraz na licach wody promień słońca świeci,
Choć spodem ciemna, zimna fala wre i pieni;
Nieraz uśmiech słoneczny twarz nam opromieni,
Choć już serce zbyt chłodne w przepaść zguby leci

Gdy jedna troska, jedno złowrogie wspomnienie,
Rzuci swój cień na nasze szczęście, jak niedolę,
Dla której, gdy nam duszę długie zdrętwią bole,
Rozkosz nie jest balsamem, ni żartem cierpienie.

O, ta myśl pośród uciech, jak schorzałe zbytnie
Latem bezlistne drzewo, świeci niewesoło.
Próżno promienie słońca nad niem lśnią około:
Uśmiechnie się w ich blasku, lecz już nie odkwitnie.[1]

SAMUELOWI ROGERSOWI[2]
jako słaby ale bardzo szczery znak podziwu dla jego genjuszu, poważania dla jego charakteru i wdzięczności za przyjaźń z jego strony
ten utwór poświęca
jego wdzięczny i życzliwy sługa
BYRON
Londyn, w maju 1813.
JULJANOWI NIEMCEWICZOWI
W DOWÓD GŁĘBOKIEGO SZACUNKU
POŚWIĘCA
TŁUMACZ

PRZEDMOWA TŁUMACZA

O wpływie Byrona na całą tegoczesną literaturę przekonywają się codzień czytelnicy, bo widzą na wszystkich utworach późniejszych barwę i piętno tego wielkiego poety. O zaletach i wadach dzieł jego tyle ksiąg napisano, że z nich możnaby ułożyć małą bibljotekę: nie myślimy poruszać tej pleśni krytyczno-panegirycznej, głęboko już zasypanej innemi ważniejszemi polemikami.
Ale tłumacz czuł się obowiązanym powiedzieć zdanie swoje o dziełach autora pod jednym przynajmniej względem, pod względem moralnego ich charakteru i dążenia. Wiadomo, iż Byrona oskarżano o bezbożność i antysocjalizm; zarzucano mu, że występnych ludzi wybierając na bohaterów swoich pieśni, robił niejako apoteozę zbrodni; Fryderyk Szlegel nazwał go emisarjuszem szatana, a wszyscy zgodzili się, że był apostołem sceptycyzmu.
Wszakże, jeśli sądząc dzieła pod względem sztuki, krytycy zwykli je odnosić do wieku, w którym wzięły początek, porównywać z dziełami spółczesnemi i późniejszemi, należałoby równą zachować metodę, oceniając moralny charakter autorów.
Byron był dzieckiem przeszłego wieku; wszedł na świat w epoce moralnej najnieszczęśliwszej dla człowieka, dla poety. Właśnie wtenczas spadała zasłona po pierwszym akcie rewolucji. Straszna walka pisemna i słowna przecięta została gilotynami i zagłuszona grzmotem wojny europejskiej. Stronnictwa, osłabione wzajemnym mordem, ustąpiły z placu boju; niedobitków Napoleon rozbroił i wziął na kagańce. Wszystko ucichło. Był to czas dziwnego odrętwienia; o tych wielkich pytaniach, które świat zaburzyły, lękano się już mówić, zaprzestano myśleć. Dzieła wszystkie ówczesne noszą cechę trwogi umysłowej i moralnego upadku. Są to niby rozmowy winowajców zamkniętych w więzieniu, którzy wstydzą się wspominać przeszłość — bo haniebna, boją się pomyśleć o przyszłości — bo okropna, i bawią się gawędką o pogodzie i deszczu.
Dusza Byrona nie mogła żyć wśród takiej literatury, gwałtem wyrywała się za jej sferę. Młody autor, prześladowany od krytyków, ścigał ich wzajem, a z krytyków sądząc o czytelnikach, zaczął lekceważyć całą publiczność. Po tej kłótni autorskiej z literatami nastąpił rozbrat moralny z ludźmi, którego szczegóły należą do biografji.

Zalśniony gniewem, złorzecząc obłudzie,
Choć znał, zapomniał, że są lepsi ludzie.

(Korsarz).

Odtąd zdało się Byronowi, że człowiek z sercem nie może żyć w towarzystwie, że musi uciec od świata lub mścić się nad nim. Odtąd bohaterów swoich, dzieci duszy swojej, wychował na pustyni lub w jaskiniach łotrów.
Ale dzieci Byrona nie są to pospolici zbrodniarze, nie zimni egoiści, albo szaleni fanatycy, zakochani w swojej przewrotności i głupstwie. Poeta zostawia im jednę przynajmniej cnotę, jedno szlachetne uczucie, które ich mimowolnie z rodzajem ludzkim wiąże, które nie pozwala im pogrążyć się w zupełną moralną ciemność, i świecąc na dnie sumienia, tem wyraźniej daje widzieć wszystkie jego szczerby i plamy. Ludzie Byrona mają sumienie. I tu jest główna różnica między naszym autorem i pisarzami przeszłego wieku. Przeszły wiek był sofistą: a więc nie znał różnicy złego i dobrego, ćwiczył się tylko w rozumkowaniu, i za cel sobie położył, ze wszystkiego wytłumaczyć się, a raczej wygadać. Typem przeszłego wieku jest Panglos[3] Woltera. Ten Panglos, francuski Hiob, w największem spodleniu moralnem nie traci dobrego humoru; walając się w śmieciach i wypluwając zęby, zawsze pyszni się i cieszy się, że był i jest filozofem. Ludzie Byrona gardzą taką sofisterją: czują, że są winni, cierpią; duma tylko nie dozwala błagać im przebaczenia, a czytelnik czuje, że do poprawy brak im tylko — czasu, bo wszyscy zbyt rychło giną. Czytelnik pewny jest, że Giaur, ani Korsarz, ani nawet Don Juan nie skończyliby jak Panglos albo Foblas.[4]
I sceptycyzm Byrona różny jest od tej obojętności na wszystko, co jest wysokie i piękne, od tej zwierzęcej nieczułości, którą sofiści ochrzcili sceptycyzmem, a która jest tylko dobrowolną głucho-ślepotą. Cała filozofja przeszłego wieku dążyła do tego, ażeby ludzi, już pochlebstwem odwieść, już groźbą i śmiechem odstraszyć od poszukiwania prawd wyższych i zasadniczych, ażeby wmówić, że te prawdy albo są do pojęcia niepodobne, albo niewarte dochodzenia. Byron pierwszy z poetów nie dał się zaspokoić taką sofistyczną kondemnatą myślenia i uczucia. Wielka zagadka świata, zagadka przeznaczeń rodu ludzkiego, przyszłego życia, stała mu zawsze przed oczyma. Poruszył on wszystkie zasadnicze pytania moralne i filozoficzne, pasował się ze wszystkiemi trudnościami dogmatów i tradycyj, klął i dąsał się jak Tytan Prometeusz, którego cień tak często lubił wywoływać. Nie rozwiązał sobie zagadnienia, nie uspokoił duszy: ależ mu brakło równie jak jego bohaterom — czasu! Może dlatego tylko nie sprawdziła się przepowiednia Walter Skota.
Nie był tedy Byron kontynuatorem przeszłego wieku, owszem, powiedzieć można, że ruch umysłowy, dążący ku sofisterji, on jeden na drodze literatury zatrzymał i wstecz zawrócił. Odgłos powszechny nazwał Byrona Napoleonem poetów, również Napoleona uznano za jedynego poetę Francji. Wiele wieków minie, nim się znajdzie ręka, któraby jedno z tych bereł dźwignąć mogła.
Uważano, że w dwojakim sposobie sceptycyzm ukazuje się na świecie: raz jako mrok wilgotny i zimny, wróżący noc długą; drugi raz jako to chwilowe ściemnienie porankowe, połączone z powiewem orzeźwiającym, które zapowiada dzień. Byron wyobraża tę drugą epokę sceptyków, niepewnych w swojem dążeniu, ale pełnych ducha i szczerości.

Paryż, 1836 r.



PRZEDMOWA

Rozerwane ułamki niniejszego poematu składają powieść o smutnych losach branki muzułmańskiej, która za niewierność ukarana została sposobem tureckim, utopiona w morzu, i której zgonu pomścił się kochanek jej, młody Wenecjanin. Zdarzenia podobne trafiały się dawniej często na Wschodzie; teraz rzadsze. Może kobiety muzułmańskie nauczyły się więcej ostrożności, może chrześcijanie mniej są teraz pochopni do śmiałych przedsięwzięć miłosnych i mniej w nich szczęśliwi. Zdarzenie, które jest treścią naszej powieści, odnieść należy do owych czasów, kiedy wyspy Jońskie ulegały panowaniu Rzeczypospolitej weneckiej; kiedy Arnauci, na chwilę wyparci z Morei, znowu, po bezskutecznem wtargnieniu Moskali, zaczęli ją plądrować. Wiadomo, że odstrychnienie się Majnotów, obrażonych tem, że im zabroniono Mistrę rabować, ściągnęło nowe klęski na Grecję. Kraj ten stał się naówczas teatrem okrucieństw, których przykład trudno znaleźć, nawet w dziejach prawowiernego ludu muzułmańskiego.




GIAUR[5]


Umilkły wiatry; ciche lśnią się fale
Przy grobowcowej Temistokla skale,[6]
Która wyniosłem niebo czołem bodzie,
I z góry patrząc na morza i smugi,

Najpierwsza wita lądujące łodzie.

Kiedyż się zjawi Temistokles drugi?


Wyspy szczęśliwe, w każdej porze roku
Zarówno miłe i sercu i oku!
Gdy was przychodzień z gór Kolonny wita,[7]

10 
Wraz nagły urok źrenice mu chwyta

I myśl pogrąża w dumy tajemnicze.
Tu szklane morza cichego oblicze,
Na falach drobnych, jak uśmiechu dołki,
Gór okolicznych odbija wierzchołki

15 
Strzegące brzegów, z któremi łagodnie

Zdają się igrać rajskie wody wschodnie.
Jeśli się wietrzyk chwilowy prześliźnie,
I złamie szyby na modrej płaszczyźnie,
I kwiecie z brzegu przyniesione miota,

20 
Jakaż w tym wietrze wonia i pieszczota!

Tam, na skał wierzchu, u ścieku poników,[8]
Błyszczy się róża, sułtanka słowików;[9]
Jej brzmią pochwały kochankowie leśni,
Ona rumieńcem dziękuje za pieśni;

25 
Śliczna i skromna królowa ogrodów,

Nie tknięta wichrem, nie zwiędła od chłodów,
Nie znając naszych zim niebezpieczeństwa,
Kwitnie świeżością wiecznego panieństwa.
Balsamy, których niebo jej udziela,

30 
W wonnych kadzidłach ku niebu odstrzela;

Niebo wzajemnie codzień jej użycza
Świetnych kolorów swojego oblicza.
Tam w polu tyle jest kwiecia dla wianków,
Tam w lasach tyle cienia dla kochanków,

35 
Tam groty dla nich ciosane umyślnie!...

Dziś morski zbójca w te groty się ciśnie,
I nocą z małej czatuje galery[10]
Na bezpiecznego żeglownika stery.
Skoro miesięczna zabłyśnie pochodnia,

40 
Zabrzmi gitara morskiego przechodnia...[11]

Zbójca swój rudel zaraz na głąb pędzi:[12]
Zakryty cieniem nadbrzeżnych krawędzi,
Zahacza statek, zdobycze rozdzieła, —
Wrzask konających miesza pieśń wesela.

45 
Dziwna, gdy kraj ten natura obrała

Na ogród bogów i hojnie nań zlała
Tyle bogactwa, piękności tak wiele,
Jakby we własnem zakochana dziele:[13]
Dziwna, że dzieła własnego się zrzeka

50 
I dziś natura wpuszcza tu człowieka,

Który, odwieczny miłośnik zniszczenia,
Ogród Edeński na nowo wyplenia —[14]
I jako leśny dzik, kwiecie wytłacza,
Niepokropione znojami oracza,

55 
Ani znające ręki ogrodnika;

Tu kwiecie samo dokoła wynika;
Za tyle wdzięków, za taką obfitość
Uprasza tylko człowieka o... litość.
Dziwna! Tu ziemia oddycha pokojem,

60 
A serce ludzkie chucią i rozbojem!

Czyż kraje światła na nowo ogarnie
Noc namiętności, rządzących bezkarnie?
Patrząc, myśliłbyś, że tu zbuntowani
Wojsko aniołów zwalczyli szatani,

65 
I cherubinów trony dziś przywłaszcza

Tłum, który piekieł wyzionęła paszcza.
Tak śliczny kraj ten, ojczyzna rozkoszy, —
Tak brzydki tyran, co go dziś pustoszy!


Kto na śmiertelnem oglądał posłaniu[15]

70 
Piękne oblicze zaraz po skonaniu,

Nim dzień przeminął — pierwszy dzień nicestwa,
Ostatni trudów i bólów jestestwa, —
Nim śmierć, ostatniem przyciśnieniem ręki,
Zgładziła rysy, gdzie chronią się wdzięki;

75 
Kto pomni twarz tę anielsko-łagodną,

Tak zimno piękną, tak smutnie pogodną!
Zda się w letargu zasypiać głęboko,
Zda się być żywą — gdyby nie to oko,
Gdzie już nie świeci ni łza, ni namiętność,

80 
Gdzie mieszka zimna, wieczna obojętność,

I straszy widzów i serca im studzi,
I z oczu trupa wpada w serca ludzi;[16]
Gdyby nie wzrok ten, nim pierwszy dzień minie,
Nim ta godzina, — w tej jeszcze godzinie

85 
Śmierć tak łagodnie, niewidomie władnie,

Że jej tyraństwa nikt zrazu nie zgadnie!
Dziś do tej twarzy Grecyja podobna:
Martwa oddawna, lecz dotąd nadobna.
Jej widok ziębi, jej wdzięk do łez wzrusza,

90 
Bo już piękności nie ożywia dusza.

Jej wdzięk jest tylko uśmiech, pozostały
Na chwilę w ustach, co ducha oddały,[17]

A jej rumieniec chorowita krasa,
Która na trupich licach nie zagasa;

95 
Ostatni odbłysk zachodnich promieni,

Co się wokoło ruiny czerwieni;
Ostatnie czucie, co żegna nadzieję,
Iskra niebieska, która dotąd tleje,
Lecz już swej miłej ziemi nie rozgrzeje.

100 
Ojczyzno mężów nieśmiertelnej chwały!

Każda dolina, każdy wierzch twej skały,
Jakże pamiętne! Bo każde z nich było
Kolebką swobód lub sławy mogiłą!
Arko potęgi! Dziś, czyliż tak mało,

105 
Czyż tylko tyle po tobie zostało?

Wstań, niewolniku podły, wstań na chwilę
Powiedz: ten wąwóz czy nie Termopile?[18]
Ty, z duchów orlich wyrodzony płazie,
Na Leonida gnieżdżący się głazie,

110 
Przypomnij, nazwij tych opok wyżyny,

Zatokę, wyspy: — wyspy Salaminy![19]
Powstań! Te dawne, zapomniane boje
Odnów i przywłaszcz: to dziedzictwo twoje!
Z popiołów przodków może wróg rozdmucha

115 
Iskrę, zarodek ich wielkiego ducha.

A kto z was w boju żywota dokona,
Wliczy swe imię pomiędzy imiona,

Na których wzmiankę pochlebstwem pijani
Zwykli się trzeźwić, zwykli drżeć tyrani.

120 
Kto z was ojczyzny z więzów nie wybawi,

Zginie — lecz tyle synom swym zostawi
Sławy, nadziei, że staną się zdolni
Rozerwać jarzmo i umierać wolni!
Walka o wolność, gdy się raz zaczyna,

125 
Z ojca krwią spada dziedzictwem na syna;

Sto razy wrogów zachwiana potęgą,
Skończy zwycięstwem. Grecyja jest księgą,
W której wiekami stoi wypisano:
Że klęska wolnych jest świata wygraną.

130 
Królowie, sławę kupując u cieśli,[20]

Gdzieś bezimienne piramidy wznieśli;
Wolni nie dbają, chociaż czasu fala
Wszystkie grobowce i pomniki zwala;
Większe pomniki zostały nad niemi:

135 
Zostały góry ich ojczystej ziemi.

Tam Muza oczom przechodniów ukaże
Groby swobodnych, wolności ołtarze.
Długoby mówić, przechodzić okropnie
Wszystkie od chwały do niewoli stopnie;

140 
Dosyć jest wiedzieć, że nikt nie zagrzebie

Ducha swobody, chyba on sam siebie!
Bo własne tylko upodlenie ducha
Ugina wolnych szyję do łańcucha!

Mieszkańcy ziem tych! Macież wy powieści

145 
Dawnym podobne i którychby treści

Natchnęły Muzę do polotów szczytnych,
W ślad muzy greckiej, wieków starożytnych,
Gdy ludzie byli ziemi swojej godni?
Dziś, do niczego nie zdatni, prócz zbrodni,

150 
Z ognistą duszą, coby mogła siły

Natchnąć do dzieła godnego pomników,
Dziś, oni pełzną z kolebek w mogiły,
Niewolni, — gorzej: słudzy niewolników,[21]
Zmazani całą szkaradą, co brudzi

155 
Niewiele wyższych nad zwierzęta... ludzi.

Nie mają nawet tej dzikich odwagi,
Piersi gotowej przyjąć oręż nagi, —
Tylko rozwożą przez sąsiednie państwa
Z nowym towarem... stare oszukaństwa:

160 
W tem tylko widać Greków dowcip dawny

I z tego tylko Grek na Wschodzie sławny!
Daremnie wolność tylekroć zaklina,
Aby skruszyli jarzmo poganina,
By kark podnieśli zgięty łańcuchami.

165 
Nie, Grecy, nie mam litości nad wami!

Przecież z Grecyji wziąłem te powieści,
Z czasów niedawnych i żałosnej treści.


Zdala, śród morza pogodnego błyska,
Szybko pod cienie nadbrzeżne się wciska

170 
Statek. Rybacy poznali z obrotów,

Że to piratów statek lub majnotów:[22]

Chcą z barką swoją w cieniach się przewinąć
I brzeg niepewny zdaleka ominąć.
Choć im trud dzienny osłabił ramiona,

175 
Choć rybim łowem barka przeciążona,

Silnie wiosłują, rudel krzywią w stronę,
Aż dopłynęli do Porto-Leone,[23]
Gdzie ich noc czeka, noc prawdziwie godna
Kraju wschodniego, cicha i pogodna.


180 
Kto tam grzmi konno po skalistej drodze?

Wygięty naprzód, na wiatr puścił wodze.
Kopyt tętenty, jak grzmoty po grzmotach,
Wciąż budzą echa drzemiące po grotach.
Koń jak kruk czarny, a na bokach piana,

185 
Jak gdyby świeżo z morza zszumowana.

Wieczór już uśpił fale morskich toni,
Ale nie serce tej dzikiej pogoni.
Groźnie na jutro niebo się zachmurza,
Ale groźniejsza w sercu Giaura burza.

190 
Nie znam cię, rodu twego nienawidzę:[24]

Ale w twych licach takie rysy widzę,
Które w pamięci kiedy się raz wrażą,
Z czasem się głębiej werżną, lecz nie zmażą.
Tyś młody, blady, lecz namiętne bole

195 
Gorzały długo na tem smagłem czole!

Złe oko twoje, choć mię nie urzekło,
Choć jak meteor błysnąwszy uciekło;
Zgadłem, że Turek takiego człowieka
Powinien zabić — lub niech sam ucieka.

200 
Tam... tam... poleciał. Śladem jego biegu

Szły mimowolnie oczy me wzdłuż brzegu.
A chociaż z taką szybkością prześcignął,
Choć jak latawiec tylko w oczach mignął:[25]
Jego wzrok, jego twarz nakształt pieczęci

205 
Wciśnione czułem w głąb mojej pamięci.

I długo w uchu huk kopyt słyszałem
Czarnego konia, lecącego cwałem.
Spiął ostrogami, wbiegł na wierzch opoki,
Ocieniającej głębinę zatoki;

210 
Obleciał wkoło, znowu na dół gonił,[26]

Skałą od moich oczu się zasłonił.
Zgadłem, dlaczego. Temu, co ucieka,
Jest obrzydliwą źrenica człowieka;
On najpiękniejsze na niebiosach gwiazdy

215 
Klnie, że zdradzają ścieżki jego jazdy!

Zbiegając z góry, nim konia nawrócił,
Spojrzenie straszne, jak ostatnie, rzucił.
I wybiegł znowu, znowu w góry skoczył,
Wtem nagle stanął, konia w bok zatoczył,

220 
I patrzy z góry, na strzemionach staje...

Czegóż on patrzy, tam, w oliwne gaje?
Księżyc na nowiu wschodzi z za gór grzbietów,
Błyszczą nad miastem lampy minaretów,[27]
W mieście wre teraz Bajramu uciecha.

225 
Tu, choć nie dojdą ni wystrzałów echa,

Ni muzułmanów pobożne okrzyki,
Przecież błysk widać każdej tofaiki,[28]

Bo dziś zachodzi słońce Ramazanu,[29]
Dziś Bajram święcą wyznawcy Koranu —[30]

230 
Dziś... Lecz ty, Giaurze, kto jesteś? Co znaczy

Twój ubiór obcy i twój wzrok rozpaczy?
Co cię obchodzi Bajram? Poco czekać
Naszego święta lub przed niem uciekać? —

On stał. Wtem nagły strach lica mu ścisnął,

235 
I strach ten nagle wściekłością zabłysnął.

A blask ten nie był jak rumieniec nikły
Gniewów, co wschodzić i przemijać zwykły,
Ale jak bladość marmurowej bryły,
Powiększająca ciemnotę mogiły, —

240 
Brwi nasunione, osłupiałe oko!

Wtem rękę dźwignął i podniósł wysoko,
I na wiatr miotał, jakby groził gniewny.
Stał: czy uciekać czy gonić, niepewny;
A wtem koń zarżał niecierpliwy zwłoki,

245 
I rżenie echem odbiły opoki![31]

Giaur za miecz porwał i szczęk rękojeści
Wybił go nagle z tej niemej boleści,
Jak zbójcę budzi krzyk sowy złowrogi.
Znowu koniowi w bok wraził ostrogi:

250 
Dalej, w cwał, koniu, tu idzie o życie!...

Znowu koń czarny zagrzmiał po granicie,
Chyży jak dziryt, leci wzdłuż zatoki,[32]
Dalej ku morzu, wpadł między opoki.

Nie widać twarzy, znikła strusia kita;

255 
Na chwilę grzmiące ucichły kopyta.

Raz tylko wstrzymał rumakowi wodze,
I nieruchomy, chwilę stał na drodze,
Chwilę; i znowu opoka zabrzmiała:
Giaur poleciał, jakby go śmierć gnała.

260 
Straszna to chwila, w której duch rozkręci

Za jednym razem cały zwój pamięci
I w jednę drobną kroplę czasu zleje
Życia bolesne i zbrodnicze dzieje!
Kto nienawidzi, kocha się, lub boi,

265 
Temu za piekło jedna chwila stoi.

Cóż on czuł wtenczas, gdy trapiące duszę
Wszystkie od razu wycierpiał katusze?
Chwila spoczynku, śród potoku zdarzeń,
Kto zliczy ile mieści wyobrażeń?

270 
Bo choć dla czasu zdaje się nicością,

Ona dla myśli jest całą wiecznością.
Bo nieskończone, niezmierne cierpienie
Może w myśl jednę zgromadzić sumienie,
I w jednej chwili wycierpieć od razu

275 
Bole bez końca, nadziei, wyrazu!


Przeszła godzina. Giaur jak cień przeminął.
Uciekł? czy zginął? czy sam tylko zginął? —
W czarnej godzinie przybył, jak zesłana
Od niebios kara za grzechy Hassana;

280 
Przyszedł i cmentarz zrobił z Baszy domu;

Przyszedł i odszedł, jak wicher symomu,[33]

Co wieje bożym obciążony gniewem,
I za którego śmiertelnym powiewem
Cyprys umiera, choć jest śmierci drzewem,

285 
Choć wiosną nawet nie zrzuca żałoby,[34]

Jeden, co wiernie opłakuje groby!

Niemasz rumaków na stajniach Hassana,
Komnata jego od sług odbieżana;
Pająk samotnik na ścianach się czepia

290 
I szpary szarym całunem zasklepia;

W twierdzy Hassana nie widać żołnierzy;
W jego haremach gniazdo nietoperzy;
Zamiast strażnika, puszczyk krzyczy z wieży.
W ogrody czasem dziki pies przybieży,

295 
Spragniony wyje na suchą fontanę;

Stoją wód łoża z marmuru usłane,
Lecz owdowiałe — bo zdroje wymarły,
Zielska się dzikie na dnie rozpostarły.
Niegdyś, jak wdzięcznie fontanny tu grały,

300 
Łagodząc nieba wschodniego upały;

Niegdyś tryskając srebrnej rosy tęcze[35]
I fantastyczne wirując obręcze,
Rozkosznym chłodem rzeźwiły dokoła
Powietrze, ziemię i spragnione zioła.
Jak było mile, blaski gwiazd pogodnych
Widzieć odbite na tych łukach wodnych,
Słuchać muzyki tych szemrań łagodnych! —
Tu często Hassan w niemowlęcym wieku
Bawić się lubił u kaskady ścieku;

310 
Tu drzemiącemu w matki swej objęciu

Piastunka woda śpiewała dziecięciu.
Hassan młodzieniec na te wodotryski
Poglądał, siedząc obok odaliski,[36]

I Śpiew jej milsze zdawał się mieć tony,

315 
Gdy był od szmeru kaskad nastrojony.

Lecz Hassan stary nigdy sennej skroni
Wieczorem u tej kaskady nie skłoni;
Z marmurów woda uciekła chłodząca,
Z serca Hassana wyszła krew gorąca.

320 
Tu nie usłyszysz już głosu człowieka;

Nikt się nie śmieje, nie klnie, nie wyrzeka.
Ostatni ludzki głos, echem odbity,
Był to krzyk na śmierć ciągnionej kobiéty.[37]
Głos skonał. Odtąd milczą te pałace;

325 
Wiatr tylko oknem otwartem kołace.

Lecz choć wiatr szumi, choć się nieba chmurzą,
Już tu nikt okna nie zamknie przed burzą.

Cieszy się pielgrzym, gdy w stepach odkryje
Ślady na piasku, chociaż nie wie czyje;

330 
Tu gdyby ludzki jęk odbiły echa,

W jęku tym jakaś byłaby pociecha,
Ten jęk-by mówił: — nie wszytko skonało,
Jedno tu życie ludzkie pozostało!...
Jeszcze w tych gmachach znalazłbyś wspaniałe

335 
Izby i sale puste, dotąd całe;

Dach jeszcze cały, chociaż ząb zniszczenia
Roztacza ciągle ściany i sklepienia:
Lecz zgroza siedzi przed bramą na straży,
Sam fakir do wrót zbliżyć się nie waży;[38]

340 
Derwisz ubogi nie przestąpi progu

Za chleb i za sól podziękować Bogu;[39]
Nędza i zbytek uchodzą na stronę,
Niepowitane i nieugoszczone.
Pałac, gościna wiernego narodu,

345 
Stał się jaskinią zniszczenia i głodu.

Gość płacze dobrodzieja, płaczą słudzy pana,[40]
Od czasu gdy miecz Giaura ciął w turban Hassana.


Słyszę dźwięk zdala końskiego kopyta,
Jadą podróżni, lecz mnie nikt nie pyta.

350 
Już bliżej: Turcy, — już widzę turbany

I w srebrem kutych pochwach atagany.[41]
Wódz ich na przedzie w bogatym zawoju,
Zapewne emir, bo w zielonym stroju.[42]

»Ho! kto ty?« — »Salem! Waszej jestem wiary.[43]

355 
Emirze, widzę, że wieziesz towary;

Widzę, że wóz twój jest ciężko ładowny,
Ostrożnie wieziesz: musi być kosztowny.
Może do portu śpieszysz dla noclegu?
Jestem przewoźnik: mam łódkę u brzegu«.

360 
»Zgoda, rzekł emir, pośpieszaj, czas nagli.

Odbijem cicho; nie rozpinaj żagli,
Niech leżą zwite; wiosłami uderzaj,
I szybko, cicho, popod brzegiem zmierzaj,
I wieź nas prosto, pomiędzy opoki,

365 
Tam, na sam środek najgłębszej zatoki...

Teraz odpocznij. Dobre masz ramiona:
Podróż i zręcznie i prędko skończona.
Lecz ona? zacznie podróż dalszą, z której...«[44]
............

Rzucili w wodę...
............

370 
Ciężko plusnęło i powoli tonie,

Rozstąpiły się wkoło szklane błonie.
Zważałem ciężar: dziwnie mi się zdało...
Ruszył się — pewnie morze nim ruszało.

Może to było księżyca błyśnienie,

375 
Nagle odbite o morza przestrzenie?

Patrzyłem ciągle: i wodne obręcze,[45]
W mniejsze i większe ściskały się tęcze,
Jakby ich środkiem kamień przepadł do dna;
Nakoniec w środku wyszła bańka wodna,

380 
Perłowe kółko... błysnęło... przepadło,

Znowu zatoka gładka jak zwierciadło,
I tajemnica usnęła w topieli.
Genijuszowie morscy ją widzieli,
Lecz drżąc z przestrachu w swych domach z korali,

385 
Nic o tem z żadną falą nie gadali.

Jak król motylów, za wiosny powrotem,[46]
Na skrzydłach jasnych purpurą i złotem
Z nad szmaragdowej Kaszemiru błoni[47]
Wzlatuje, dzieci wabiąc do pogoni,

390 
I z ziół na zioła i z kwiatów na kwiaty

Ciągnie myśliwców i myli ich czaty,
Wreszcie uleci, i niknąc w obłoku,
Zostawia żałość w sercu i łzy w oku:
Podobnie piękność wabi starsze dzieci,

395 
Tak bystro lata i tak wdzięcznie świeci.

To łowców trwoży, to nadzieją mami;
Gonią wesoło, — łowy kończą łzami.
Lecz jeśli w ręce myśliwemu wpada,
I motylowi i piękności biada!

400 
Chcąc uciec, darmo skrzydełka natęża:[48]

Igraszka dziecka lub ofiara męża.
Cacko, za którem żądza chciwie goni,
Straciło urok, gdy je mamy w dłoni;[49]
A gdy wdzięk barwy i świeżość przeminie,

405 
Rzucim, niech leci... lub samotnie ginie.

Gdy skrzydła zranisz, gdy serce zakrwawisz,
Czyli ofiarom swobodę zostawisz?
Motyl odartym skrzydełkiem czy może
Latać jak dawniej z fijołków na róże?

410 
Z pięknością w jednej uwiędłą godzinie

Czyż razem pokój na wieki nie zginie?
Zgraja motylów, co pod niebem lata,
Nie szuka w dole zranionego brata;
Płeć piękna dla nas ma litości tyle!

415 
Lecz dla płci własnej ma serce motyle.

Piękność nad każdem nieszczęściem łzy leje:
Nad sióstr upadkiem... tylko się zaśmieje.


Dusza, brzemienna zbrodni swych ciężarem,
Jest jak skorpijon opasany żarem.[50]

420 
Krąg coraz mocniej zwęża się i błyska

I więźnia coraz gwałtowniej dociska,

A gdy go zewsząd nawylot przepieka,
Skorpijon cierpi, dąsa się i wścieka.
Jeden mu został sposób wyjść z pożogów:

425 
Ma żądło, które wyostrzył na wrogów,

Które trucizną pewną rany poi,
Jeden ból zada i wszystkie wygoi:
To żądło więzień topi w głowie swojéj.
Podobnie dusza zła kona w cierpieniach,

430 
Lub żyje jako skorpijon w płomieniach;

Bo kiedy ludzi zwiąże pamięć zbrodni,
Światu niezdatni, a nieba niegodni.
Rozpacz nad nimi, pod nimi noc gruba,
Wkoło płomienie — a w pośrodku zguba!


435 
Ponury Hassan z haremu ucieka,

Pieszczot, widoku kobiet się wyrzeka.
On w lasach trudy myśliwców podziela,
Ale nie może dzielić ich wesela.
Dawniej polować nie miał we zwyczaju,

440 
Póki Leila mieszkała w seraju.

Dziś, czy Leila uszła? czy nie żyje?
Hassan wie tylko, lecz sam w sobie kryje.
Różne powieści krążą między gminem:
Słychać, że uszła z Wenecyjaninem.

445 
W dzień Ramazanu, gdy zapadło słońce,

A z minaretów jasnych lamp tysiące
Bajram na całym obwieściły Wschodzie,
Leila poszła kąpać się w ogrodzie,
I nie wróciła; szukano daremnie.

450 
Mówią, że z Giaurem zeszła się tajemnie,

Wsiadła z nim na koń za pazia przebrana[51]
I w noc Bajramu znikła z państw Sułtana.
Oddawna Hassan miał ją w podejrzeniu,
Ale w jej oczach i w jej uściśnieniu

455 
Tyle wyczytał miłości i wiary,

Że znowu brance zaufał pan stary.
Wieczorem poszedł w meczet na pacierze
I w noc Bajramu jadł w kiosku wieczerzę,
Tak powiadali czarni niewolnicy,

460 
Niewierni pańskich haremów strażnicy.

Lecz inni głoszą, że gdy padł mrok szary,
Przy bladem świetle wschodzącej Fingary[52]
Widziano Giaura na czarnym rumaku
W cwał lecącego po nadbrzeżnym szlaku,

465 
Z cuglem spuszczonym, skrwawioną ostrogą;

Lecz nie wiózł panny, ni pazia, ni kogo...


Oko jej czarne; i któż się ośmieli
Wzrok ten malować? te oczy gazeli
Wielkie i słodkie, ciemne i błyszczące!

470 
Dusza z nich mówi przez iskier tysiące,

Które ze źrenic lecą przezroczystych,
Jako z Dżemszyda rubinów ognistych.[53]

Dusza z nich mówi, wbrew słowom proroka,
»Że postać niewiast jest ziemi powłoka«.

475 
Allahu! dusza mówi z tego oka!

I choćbym w drodze ku lepszemu światu
Przechodził ostre mosty Alsyratu,[54]
Wisiał nad piekła ognistym potokiem
I cały rajski ogród miał przed okiem

480 
I w nim wabiące hurysy dziewice,[55]

Powiem: kto widział Leili źrenice,
Ten Alkoranu nauk nie usłucha!
Czyż taka piękność jest prochem bez ducha?[56]
Jest cackiem, z którem bawi się mężczyzna?

485 
Niech na nie spojrzy sam mufty, a wyzna,

Że nieśmiertelność wygląda z jej źrenic!
Na jej obliczu cudowny rumieniec
Wiecznym i świeżym błyszczy się szkarłatem,
Jakby granatów posypany kwiatem.[57]

490 
Jej włosy jako hijacynty płyną,[58]

Gdy okolona rówiennic drużyną
Stanie, nad wszystkie głową wyniesiona,
I da warkoczom płynąć przez ramiona;
Włosem zamiata ślad swój na marmurach,

495 
Ślad nóżki, bielszej niźli śniegi w górach,

Kiedy z rodzinnych obłoków wylecą
I ziemią jeszcze nie skalane świecą.
Jako monarcha ptaków Frangestanu[59]
Łabędź podnosi głowę z oceanu

500 
I pysznie skrzydłem uderza po fali,

Skoro spostrzeże podróżnika w dali:
Z taką powagą ona zwraca głowę,
I śnieżne ramię i piersi perłowe,
I z taką piękną dumą wzrokiem miota.

505 
Gdy na nią oczy śmie zwrócić pustota,

Cofną się, blasku wytrzymać nie mogą;
Pochlebiać chciały, — upadają z trwogą.

Jak była oczom piękną Gruzyjanka,[60]
Tak miała serce czułe dla kochanka.

510 
Kochanka?... Któż jej kochanek?... Hassanie,

Ty nim nie jesteś, dziki muzułmanie!...


Ponury Hassan dał rozkaz podróży.
Oddział wasalów, co mu w dworcu służy,

Jak orszak i straż pojedzie za panem,

515 
Każdy z janczarką, z łukiem, z ataganem.[61]

Sam Hassan zbrojny jedzie na ich czele,
Zwiesił na pasie krzywą karabelę,
Wypróbowaną na albańskich głowach,
Kiedy raz zbójców napotkał w parowach
I tak rozgromił muzułman zwycięski,
Że ledwo kilku uszło z wieścią klęski.
Za pas dwa zatknął, bogato oprawne
W perły i złoto, pistolety sławne:
Hassan przed laty dostał je od baszy,

525 
Ich widok zbójców i wabi i straszy.

Mówią, że Hassan jedzie pojąć żonę,
Pocieszyć znowu serce, zakrwawione
Zdradą Leili, co uszła z haremu
I dziś, o zgrozo! służy niewiernemu.


530 
Ostatnim blaskiem zachodniego słońca

Złocą się góry i kaskada grzmiąca,
Żywiona czystym i świeżym gór śniegiem.
Tu często kupiec Grek staje noclegiem,
Znajdując pokój w ustroniu głębokiem

535 
Pewniej, niż w mieście pod swych panów bokiem;

Tu się nie lęka o całość swej skrzyni:
W miastach niewolnik, wolny na pustyni;
Tu, wesół, spróżnia czaszę pełną wina,
Którem się brzydzą usta moslemina.[62]


540 
Najpierwszy jedzie Tatar, wódz orszaku,

Zdaleka widny po żółtym kołpaku;
Opodal konni ciasną jamy szyją
Po krętej ścieżce na skały się wiją.
Nad nimi sterczą w górę czarne szczyty,

545 
Gdzie sępy ostrzą dzioby o granity,

I lecą na dół, już zwietrzyli łupy:
Nim zajdzie słońce, będą świeże trupy.
U spodu rzeka, która w zimie bucha
Ogromną wodą, a w upały sucha,

550 
Nagie i czarne łono swe odsłania

I kilka kaskad srebrzystych pochłania.[63]
Wokoło ścieżki kawały granitu
Leżą bezładnie, strącone ze szczytu:
Czas je pospychał, albo zbiły gromy.

555 
Wierzch skały niknie we mgle niewidomy,

Bo żaden z ludzi czoła Liakury,[64]
W pogodę nawet, nie widział bez chmury.


Już w gaj wjechali i po kilku chwilach
Dojdą wierzchołka: już krzyczą »Bismillach![65]

560 
Tu już bezpiecznie, stąd już widać błonie;

Wkrótce w dół zjedziem, na wiatr puścim konie«.
Gdy czausz tak mówił — ogień z góry błysnął,[66]
Nad uchem ołów niewidzialny świsnął:
Tatar przewodnik wyleciał z kulbaki.

565 
Ledwie czas mając zatrzymać rumaki,

Skoczyli z siodeł, janczarki odwiedli —
Ale trzech spadło pierwej, niźli zsiedli.
Z rąk niewidzialnych rany odbierają,
I ginąc, darmo o zemstę wołają.

570 
Dobyli szabel, na rumaków karkach,

Na odwiedzionych wsparli się janczarkach,
Napół wciśnieni między końskie boki;
Inni uciekli pod ścianę opoki,
I tam ręcznego czekają spotkania,

575 
Nie lubiąc służyć na cel do strzelania

Wrogom, co bronią niewidzialną rażą,
A wstępnym bojem spotkać się nie ważą.

Sam Hassan został; z konia zsiąść nie raczy,
Spokojnie jedzie, aż z przodu zobaczy
Blask ręcznej broni. Rozbójników zgraja
Strzela wzdłuż drogi, z przodu się zaczaja,
I z tyłu słychać z janczarek łoskotu,
Że mu przecięto drogę do odwrotu.
Więc, wściekły, brodę od gniewu najeżył[67]

585 
I wkoło wzrokiem ognistym uderzył:

»Choć wrogi wkoło, choć gęste wystrzały,
Jam z krwawszych bitew nieraz wyszedł cały!«
Zbójcy wychodzą, stają na skał szczycie:
»Rzucaj broń — krzyczą — komu miłe życie!«

590 
Ale Hassana oczy i rozkazy

Straszniejsze, niźli nieprzyjaciół razy:
I z garstki szczupłej, ale wiernej panu,
Żaden nie rzucił swego ataganu,
I żaden podle nie krzyknął »amanu!«[68]

595 
Nieprzyjaciele coraz bliżej godzą;

Razem ze wszystkich zasadzek wychodzą,
A z gęstwi lasu dowódca orszaku
Leci sam przodem na dzielnym rumaku.

Któż ten dowódca? Strój nosi albański,

600 
Ale miecz prosty, miecz to chrześcijański...

»Znam go, znam Giaura — wściekły Hassan woła —
Znam go, poznałem ze smagłego czoła,
Poznałem czarne złowrogie źrenice,[69]
Jego nikczemnej zdrady pomocnice;

605 
Konia czarnego znam, choć leci pędem,

Chociaż nakryty arnauckim rzędem.[70]
Podły odstępco twojej podłej wiary!
Teraz cię turban nie zbawi od kary.
Gdziemkolwiek spotkał, w jakiejkolwiek chwili:

610 
Dobrze, żem spotkał zdrajcę mej Leili!«[71]

Jak się wezbrana rzeka w morze leje[72]
I morską burzę spotkawszy, szaleje;
Łamią się fale, drżą opoki brzegu,
A nurty ryczą pod pianami śniegu:

615 
Tak się spotkały wrogów zgraje obie,

Losem i gniewem gnane przeciw sobie;
Szable nad uchem grzmią, lecąc w kawały,
Huczą po skałach dalekie wystrzały;
Starcia się łoskot i karabel dźwięki,

620 
Huk karabinów, konających jęki,

Echo żałosne po dolinie szerzy,
Przywykłej tylko do śpiewów pasterzy!
Liczba niewielka, lecz bitwa straszliwa!
Nikt przebaczenia ni daje, ni wzywa...

625 
Paro kochanków, mocne są twe sploty,

Gdy się ściskacie podzielać pieszczoty:
Lecz nie tak cisną miłości ramiona,
Gdy w nich spoczywa piękność ulubiona,
Jako się barki zwiążą nienawiśnie,

630 
Kiedy wróg wroga ostatni raz ściśnie!

Przyjaźń ostygnie, pieszczota się skończy,
Objęcia wrogów i śmierć nie rozłączy.


Z szablą po samą rękojeść uciętą,
Krwią opryskaną i mocno ujętą

635 
W sinej, od ciała odrąbanej dłoni,

Co jeszcze drgała, nie puszczając broni;
Obok turbana, którego zawoje
Miecz Giaura zerwał i przerżnął na dwoje;
W deliji długiej, zmiętej, rozpostartej,

640 
Od mnogich razów na sztuki podartej,

Zaczerwienionej, jak chmury przed burzą,
Gdy po dniu jasnym burzliwą noc wróżą;

Krwią zlawszy piasek i gałęzie boru,
Gdzie wiszą szmaty jego palamporu;[73]

645 
Z piersią przebitą i otwartą ciosom,

Barkami na wznak, twarzą ku niebiosom: —
Tak leżał Hassan. Oczy już zbielały,
Jeszcze otwarte, Giaura wyzywały.
Giaur stanął nad nim i w Hassana lice

650 
Utopił równie straszne dwie źrenice.


»Tak! Tyś pochował w falach mą Leilę!
Jam cię pochował w czerwonej mogile!
Jej duch kierował mieczem, jej morderca
Uczuł raz pierwszy, co to jest ból serca.

655 
Proroka wołał — ale nadaremnie:

Prorok twej głowy nie wyrwie z podemnie!
Allaha wołał — wiatr prośbę rozdmuchał...
Allah nie słyszał, albo nie wysłuchał...
O psie pogański! czyż Opatrzność, głucha

660 
Na krzyk Leili, twych krzyków usłucha?

Zbójcą zostałem! Jeździłem na wzwiady,
Aż w końcu zdrajca padł ofiarą zdrady.
Jam spełnił swoje, zemścił się nad tobą:
A teraz, dalej... w świat... jadę sam z sobą«...


665 
Na polu słychać brzęk dzwonków wielbłąda:

Matka w ogrodzie z altany wygląda.
Na łąkach błyszczy już wieczorna rosa,
Już ku wschodowi ciemnieją niebiosa
I rozniecają drżących gwiazd ognisko.

670 
Już wieczór: Hassan zapewne już blisko.

Matka stroskana zstępuje i bieży
Do swych haremów, i pogląda z wieży:
Nie widać!... Nie zwykł jeździć tak pomału,
Nie zwykł popasać nawet w czas upału!...

675 
Nie przysłał darów ślubnych: czy się lenił?

Czy konie strudził? czy serce odmienił?
Skarga niesłuszna! Już Tatar posłaniec
Widny zdaleka; już na skały kraniec
Wstępuje zwolna; już zjeżdża z urwiska

680 
I wąwozami na dół się przeciska.

Koń nic nie winien; koń pewnie z ciężarem,[74]
Zapewne ślubnym objuczony darem;
Tatara mile przyjmę i nagrodzę
Za prędką jazdę po takiej złej drodze.

685 
W bramie zsiadł Tatar; od siodła odpina[75]

Juki niewielkie: czy to dary syna?
Na twarzy smagłej bladość: czy to smutek?
Czy podróżnego utrudzenia skutek?
Odzież spryskana krwi świeżej kroplami:

690 
Może poranił konia ostrogami?

Rozwinął pakę... O aniele święty![76]
O Azraelu! to zawój rozcięty![77]
To syna szaty, całe krwią zbroczone!...
»Pani, okropną twój syn pojął żonę.

695 
Mnie oszczędziły ręce poganina,

Bym ci pokazał krew twojego syna.
Legł śmiercią mężnych, pokój Hassanowi!
Przekleństwo wieczne zabójcy Giaurowi!«


Turban w kamieniu prostym wyrzezany[78]

700 
I słup, już dzikiem zielskiem opasany;

Na nim z Koranu modlitwa wyryta,
Którą dziś ledwie podróżny wyczyta;
To cały pomnik, w bezludnej ustroni,
Gdzie Hassan zginął od niewiernej broni.

705 
Zacny Osmanlis! nikt między wiernemi

Przykładniej świętej nie nawiedził ziemi,
Nikt bardziej winem nie gardził wyklętém,
I nikt pobożniej ku przybytkom świętym
Twarzy nie zwracał, gdy na świątyń dachu

710 
Słyszał wołanie: Illa-hu, Alla-hu![79]

Z rąk cudzoziemca wziął śmiertelne rany,
I śród ojczyzny leży jak wygnany,
Zdala od domu, na bezdrożu dzikiem;
Ani się pomścił nad swym rozbójnikiem.

715 
Lecz duch Hassana już rajskie dziewice

Wiodą w rozkoszy wiecznej okolicę;
Okiem błyskają ku niemu jak słońcem,
Wiecznie pogodnem i niezachodzącem;
Biegą — zielone chustki wywijają,[80]

720 
Pocałunkami rycerza witają:

Bo raj rozkoszy zgotowany temu,
Kto zginął, walcząc przeciw niewiernemu.


Lecz ty, niewierny! ciebie anioł śmierci
Monkir swą kosą rozerwie na ćwierci,[81]

725 
Potem zawlecze na nowe katusze

Przed tron Eblisa twą przeklętą duszę.[82]
Tam ogień, wiecznych męczarni narzędzie,
Ciało twe palić, w duszy goreć będzie;
Słuch nie obejmie, język nie obwieści,

730 
Ile się piekła wewnątrz ciebie zmieści!...

Lecz wprzód zostaniesz na ziemi upiorem:[83]
I trup twój, z grobu wyłażąc wieczorem,

Pójdzie nawiedzać krainę rodzinną,
Powinowatych spijać krew niewinną.

735 
Tam, na rodzeństwo własne zajuszony,[84]

Wyssiesz krew swojej siostry, córki, żony;
Ścierw twój zasilisz cudzym życia zdrojem.[85]
Chciwie pić będziesz, brzydząc się napojem.
A twe ofiary, rozstając się z światem,

740 
Poznają, że ich ojciec był ich katem;

Przeklną cię, twoje usłyszą przekleństwa,
I na pniu wyschnie szczep twego rodzeństwa
Ostatnia twoja ofiara na świecie
Będzie twa córka, najmilsze twe dziecię:

745 
Ona, konając, krzyknie na cię: »ojcze!«

I krzyk ten ściśnie usta dzieciobojcze,
Ale ssać muszą, dopóki się żarzy
Ogień w źrenicach, rumieniec na twarzy;[86]
Aż ujrzysz wkońcu, jak szklana powłoka

750 
Zamrozi, zaćmi ostatni blask oka.

Natenczas ręką przeklętą z jej głowy
Oderwiesz włosów warkocz bursztynowy;
Z tego warkocza pukiel darowany
Może na sercu nosi jej kochany;

755 
A ty dziś w pukle złożysz jego szczątki,

Jak samobójstwa twojego pamiątki.
Krwią twoją własną najmilszą ociekły,
Gryząc twe usta i zgrzytając wściekły,
Wrócisz się znowu pomiędzy grobowce;

760 
A tam upiory, twoi współwędrowce,

Gule, Afryty, spotkają cię w mroku;[87]
I oni twego zlękną się widoku,
I do podziemnych skryją się otworów,
Spotkawszy widmo, brzydsze od upiorów.


765 
Jak się ten zowie kalajor ponury?[88]

Twarz mi znajoma... Raz go napotkałem
W ojczyźnie mojej. Leciał między góry
Na dzielnym koniu, pominął mię cwałem;
Leciał, jak tylko zdoła koń wyskoczyć,

770 
Oblicze jeźdźca ledwie mogłem zoczyć:

Lecz widać było z twarzy i wejrzenia,[89]
Że go opętał duch złego sumienia...
Nie chciałbym nigdzie zdybać takiej twarzy,
Bo złą jest wróżbą spotkanie zbrodniarzy!

775 
I teraz strasznie wygląda ten człowiek,

Jakgdyby śmierć mu patrzyła z pod powiek.

Sześć lat minęło, jak przybył w te strony.
Wszedł do klasztoru; czy światem znudzony?[90]
Czy za grzech jakiś pokutę odprawia?

780 
Ale przed nikim grzechu nie objawia.

Nigdy on w ławkach podczas mszy nie siedzi,
Nie chodził ani razu do spowiedzi,
Ani się kłania przed Bogarodzicą,
Ani przed ołtarz idzie z kadzielnicą:

785 
Dni całe siedzi zamknięty w ukryciu.

Nie wiem o jego przygodach i życiu;
Słyszałem tylko, że przybył ze wschodu
Tureckim statkiem od stron Carogrodu.
Żeby był Turkiem, z twarzy się nie zdaje;

790 
Zna chrześcijańską mowę i zwyczaje:

Pewnie skruszony jaki apostata,
Dziś opłakuje przeszłe błędów lata.
Tylko, że świętych obrazów się lęka,
Przed Pańskim chlebem i winem nie klęka.

795 
Dał wielki skarbiec, który może złupił,[91]

I tem gościnność w klasztorze zakupił,
Lecz gdybym ja był na miejscu przeora,
Albobym wygnał tego kalajora,
Albo w pokutnej zamurował celi,[92]

800 
Tak, żeby o nim ludzie nie wiedzieli.

Często on marzy, bezprzytomnie gada
O pięknej pannie, która w morze wpada,
Słyszy szczęk mieczów, strzały nad opoką,
I widzi Turka konające oko.

805 
Ilekroć na tym wierzchu skały stawa,

Grozi mu z dołu jakaś ręka krwawa:

On sam ją widzi i, czyja, pamięta;
Ręka pałaszem od ciała odcięta
Wystaje z ziemi i kiwa nań w dali,

810 
Ażeby skoczył ze skały do fali.

Z pod mnichowskiego czarnego kaptura
Świeci jak z grobu źrenica ponura.
Czasem z ukosa błyskawice ciśnie,
I całą burzą dawnych lat zabłyśnie.

815 
Barwa tych oczu co chwila się mieni:

Chcą ją uważać widzowie zdziwieni
I wnet uczują ten urok spojrzenia
Wymowny, trudny do wypowiedzenia,
Cechę umysłu, co, niezgięty w dumie,

820 
Zna swoję wyższość i pokazać umie.

A jako ptaszek, gdy go wąż urzecze,
Trzepioce skrzydłem, ale nie uciecze:
Tak widz, ujęty w sidła jego wzroku,
Chce i nie może rozerwać uroku.

825 
Przed nim wpół-trwożny braciszek umyka,

Kiedy samego przypadkiem spotyka;
Bo on swym wzrokiem i gorzkim uśmiechem
Zaraża wszystkich boleścią i grzechem.
Przecież zbyt rzadko uśmiechać się raczy;

830 
Śmiejąc się, tylko urąga rozpaczy.

Poruszy usta i drżące wnet przytnie:
Widać, że radość już w nich nie zakwitnie,
I że uczucie wzgardy i niedoli
Już nigdy szczerze śmiać się nie dozwoli.

835 
I tak też było. Trupie jego śmiechy

Nie są poczęte z serdecznej uciechy.
Okropne lica! Jakież być musiały,
Kiedy za młodu namiętnie gorzały?
Wiek jeszcze wszystkich rysów nie pozgładzał,

840 
Tylko szpetnemi piękne poprzegradzał;

Jeszcze niekiedy rumieniec w nich pała:
Znaczno, że dusza nie całkiem sczerniała.
Gmin widzi tylko w tem posępnem oku[93]
Świadectwo zbrodni i pieczęć wyroku;

845 
Pilniejszy badacz odgadnie z wejrzenia

Wielkość umysłu, zacność urodzenia,
Dary niestety zbyt źle umieszczone,
Skalane zbrodnią, smutkiem przetrawione.
Był to przybytek nie podły, nie mały,

850 
Gdy w nim tak wielkie zalety mieszkały;

Dziś został pustym, lecz poważnym gmachem:
Ludzie nań lubią poglądać ze strachem.
Chaty bez dachów w pustkach widzi codzień,
I rzadko do nich zagląda przechodzień, —

855 
Lecz wieża legła w szturmie albo w burzy,

Co się czarnemi ruinami chmurzy,
Wzbudza podróżnych dumania i żale:
Złamane luki, opuszczone sale
Wiele o dawnej powiadają chwale.

860 
W długiej kapicy, w fałdy obwinięty

Zcicha przez kolumn przesuwa się rzędy;
Straszy patrzących, i sam strachem zdjęty
Staje i patrzy na święte obrzędy;
Lecz gdy się ozwał u ołtarza dzwonek,

865 
Księża uklękli, — cofa się w przysionek.

Tam, przy niepewnym pochodni promieniu,
Twarz jego blada połyska się w cieniu,
Tam będzie czekał, aż się nieszpór skończy;
Słucha śpiewania, lecz głosu nie łączy.

870 
Patrz, tam cień rzuca na bielone ściany;[94]

Kaptur opadły i włos rozczochrany,

Gęsty i czarny bezładnie się wije,
Jakby Gorgona swe najbrzydsze żmije,[95]
Wyrwawszy z głowy, splotła mu na skronie.

875 
Bo ten kalajor, choć mieszka w zakonie,

Ślubu nie zrobił, więc nie strzyże głowy
I nosi włosy jak człowiek światowy.
Kapicę przywdział jako inne mnichy;
Dał skarb na kościół — lecz zapewne z pychy,

880 
Nie z pobożności: hojnie kościół nadał,[96]

W którym ni razu pacierza nie gadał.
Tam — patrz na niego — w dzwonek uderzono:
Wszyscy uklękli, sakrament wzniesiono,
Stoi jak posąg, i widać z postawy

885 
Wyraz rozpaczy, wzgardy i obawy.

Ratuj nasz kościół, o święty Bazyli![97]
Bośmy na karę bożą zasłużyli,
Żeśmy takiego grzesznika wpuścili.
Jeżeli zły duch czasem sobie sprawia

890 
Człowieczą postać, on tak się objawia.

Te oczy jego, na słowo kapłańskie,
Nie są niebieskie, ni ziemskie: — szatańskie!

Serce zbyt czułe, do kochania skłonne:
Lecz nie zna, co to kochanie dozgonne;

895 
Długie cierpienia dzielić siły nié ma,

Długich z rozpaczą walek nie wytrzyma,
A twarde serce gdy miłość skaleczy,
Jej rany nigdy już czas nie uleczy!
Jako rodzimy kruszec od płomienia

900 
Wprzód się rozżarza, niźli zaczerwienia,[98]

Wrzucony w pieca płomieniste jamy
Zgina się, miękczy, lecz zawsze ten samy;
A potem, wedle sztukmistrza rozkazów,
Służy do dania lub odbicia razów:

905 
Albo pierś twoję przed śmiercią zastawi,

Albo pierś wroga śmiertelnie zakrwawi;
Lecz gdy raz śmierci ukuto narzędzie,
Ten, kto je ostrzy, niech ostrożnym będzie! —
Tak ogień uczuć i sztuka kobieca

910 
Najtwardsze serce zmiękcza i roznieca:

Lecz raz nagięte, zmianom nie ulegnie,
I pierwej pęknie, niźli się odegnie.


Jeśli cierpiących samotność ogarnie,
Przerwa mąk tylko powiększa męczarnie;

915 
Pusta pierś, czując otchłanie dokoła,

Chce je zaludnić — i o boleść woła.
Bo nie dzielone każde czucie nudne,
I szczęście samo do zniesienia trudne!
Serce w cierpieniach, gdy samotność widzi,

920 
Chcąc mieć pociechę, wszystkich znienawidzi,

I jest to serce jak człowiek w mogile,[99]
Gdyby z letargu zbudził się na chwilę,
I czuł z wzdrygnieniem, że robactwo toczy
Odżyłe jego oblicze i oczy,

925 
I nie miał siły bronić swych wnętrzności

Od tych szkaradnych, niespodzianych gości.

To serce jest jak pelikan, gdy leci[100]
Przez obszar pustyń do gniazda, do dzieci,
Krew swą gotowy na żywność ich przelać,

930 
Życie z głodnemi nieskąpy podzielać;

Już dziobem piersi rozranił szlachetne
I widzi tylko swe gniazdo — bezdzietne.
Najsroższe męki, które nędzni znoszą,
Samotnej duszy zdają się rozkoszą,

935 
Sierocej, stepem otoczonej dzikim,

Trawiącej czucia nie dzielone z nikim.
Któżby był niebios ciekawy widoku
Bez słońca i bez żadnego obłoku?
Lepiej jest płynąć, choć się niebo chmurzy,

940 
Niż morskiej nigdy już nie doznać burzy,

I gdy żywioły zakończyły wojnę,[101]
Być wyrzuconym na brzegi spokojne,
W pustą zatokę, i bez towarzyszy
Późnego zgonu czekać w wiecznej ciszy.

945 
Lepiej raz przepaść w zaburzone fale,

Niźli żyć, gnijąc potrochu na skale.


»Tyś dni twe przeżył, ojcze spowiedniku,[102]
Licząc różańce, prawiąc msze bez liku,
Za cudze zbrodnie błagając gniew boski,

950 
A sam nie znając zgryzoty ni troski,

Prócz smutków krótkich, zwyczajnych w tem życiu!
Siwy, — spokojny jak byłeś w powiciu!
Przeraża ciebie walka uczuć dzika,
Ilekroć zajrzysz w serce pokutnika,

955 
Choć jego skargę, jego łzę żałośną

Przyjmujesz w duszę czystą i litośną.
Moje dni krótkie na płaczu padole,
Obfite w rozkosz, lecz płodniejsze w bole...
Przecież, pomiędzy rozkosze i trudy,

960 
Przeszedłem życie nie doznawszy nudy;

Na ucztach, w bojach, z kielichem, z kindżałem,
Zawsze spokojność gnuśną pogardzałem.
Dziś nic nie kocham, ani nienawidzę,
Pychy nie czuję, nadziei nie widzę:

965 
A dzisiaj jeszcze wolałbym być gadem

I pod klasztorem pełzać strasząc jadem,
Niż być skazanym w cichym mniszym stanie
Na modlenie się i na rozmyślanie...
Przecież, spoczynku nadzieja mnie łechce:

970 
Chciałbym mieć pokój, ale go czuć nie chcę.

»Wkrótce się wszystko skończy, tak jak życzę:
Zasnę w mogile, nie marząc, czem byłem.
Choć moje życie zda się tak zbrodnicze,
Gdybym mógł odżyć, żyłbym tak, jak żyłem.

975 
Dziś w mej pamięci, jak w ciemnej mogile,

Leżą już zmarłe mych rozkoszy chwile;
Lepiejby dawno leżeć razem z niemi,
Niż ciężką włóczyć tęsknotę po ziemi.
Nigdy mój umysł nie upadł na męstwie

980 
W długiem i strasznem żywota męczeństwie;

Sam dobrowolnie w grób się nie położę,
Jak dawni głupcy, lub dzisiejsi tchórze.
Ze śmiercią nieraz spotkałem się zbliska;
Chętniebym poległ śród pobojowiska,

985 
Gdybym rycerskim mógł oddychać szałem

I kochać sławę, jak piękność kochałem.

Lecz jam nie walczył dla oklasków gminu,[103]
Nie dbam o zdobycz lub stratę wawrzynu, —
To innych dzieło: niech rżną się żołdacy,[104]

990 
Dla wielkiej sławy, lub nikczemnej płacy.

Ale mnie dzisiaj jeszcze niech poruszy
Przedmiot prawdziwie godny mojej duszy,
Niech mam przed sobą kochankę lub wroga:
Choćby mi groził i miecz i pożoga,

995 
Gdy serce mścić się lub bronić rozkaże,

Na miecz i ogień jeszcze się odważę,[105]
Bo mężny na śmierć ze wzgardą poziera, —
Nędzarz jej pragnie, tchórz się jej wydziera.
Kto mi dał życie, niechaj je odbiera;

1000 
Ja śmierć bez trwogi spotykałem nieraz,

Gdym był szczęśliwy i dumny, — a teraz?...

»Kochałem, ojcze, o nie, ubóstwiałem,
Lecz to są słowa, słowo często kłamie;
Ja miłość moję czynem pokazałem;

1005 
Przypatrz się rdzawej na tym mieczu plamie:

To jest krew dawna, dotąd się nie starła,
Przelana dla tej, co dla mnie umarła.
Krew ta dobyta z serca mego wroga...
Nie trwóż się, księże, nie wznoś rąk do Boga,

1010 
Za grzech zabójstwa nie lękam się kary;

Wróg mój był także wrogiem twojej wiary.
Samo wspomnienie o Maryji synie
Już obudzało złość w tym poganinie.
Głupiec niewdzięczny, bo jeżeli rana,

1015 
Jeśli śmierć ręką chrześcijan zadana,

Jest Turkom kluczem rajskiego ogrójca:
Tedy do raju wysłał go zabójca,
I teraz może Hurys czarnooka
Witać Hassana u bramy Proroka...

1020 
Kochałem. — Miłość często drogę znajdzie

Tam nawet, kędy głodny zwierz nie zajdzie:
A miłość taka, śmiała na przygody,
Czyliżby miała zostać bez nagrody?...
Gdzie? kiedy? Pocóż mam głosić przed światem?

1025 
Byłem szczęśliwy w miłości: dość na tem.

A przecież często żałuję, daremnie!
Wolałbym nie być kochany wzajemnie.
Ona umarła... Jak?... o to nie pytaj;
Jeśli śmiesz, sam to odgadnij, wyczytaj:

1030 
Bo tu wyryte noszę na mem czole

Kaima pismem me zbrodnie i bole.[106]
Ale mnie nie klnij!... Posłuchaj: ja byłem
Przyczyną śmierci... lecz nie ja zabiłem.
Mógłbym i śmiałbym to samo uczynić,

1035 
Gdyby kochanka śmiała mi przewinić.

Jemu niewierna; więc on ją pochował;
Mnie była wierna: jam go zamordował.
Choć śmierć jej była zasłużoną karą,
Lecz jej niewierność była dla mnie wiarą,

1040 
Bo mi oddała serce, skarb sieroty,

Jedyny, którym nie rządzą despoty.
Ach! późnom przybył, nie mogłem jej zbawić!
Mogłem jej tylko małą ulgę sprawić...
Mogłem w ślad za nią jej wroga wyprawić.

1045 
Jego śmierć lekka. — Ale jej męczeństwo

Było dla myśli mych takiem straszydłem,
Że wkońcu sobie i ludziom obrzydłem.
»On zginął słusznie, zrządzeniem wyroków.
On wiedział o tem od swoich proroków,[107]

1050 
Których słuch wieszczy śmierć przeczuwa w dali

I słyszy wystrzał wprzód, nim broń wypali;
Zginął śród bitwy, zgiełku i hałasu,
Bez mąk, bez bólu — cierpieć nie miał czasu.
Raz tylko wezwać Mahometa zdołał,

1055 
Raz tylko w niebo o pomstę zawołał.

Poznał mnie w tłumie... lecieliśmy cwałem;
On poległ — długo nad leżącym stałem
I duszy jego ujścia pilnowałem...

Konał jak tygrys pokłóty od szczwaczy,

1060 
Lecz nie czuł tego, co czuję: — rozpaczy!

Szukałem w licu sinem, krwią nabiegłem,
Znaków boleści: — żadnych nie dostrzegłem.
Rysy, śmiertelną okryte ciemnotą,
Jeszcze wściekłością tchnęły — nie zgryzotą.

1065 
Cóżbym dał za to, gdybym w jego twarzy

Mógł widzieć rozpacz ginących zbrodniarzy!

Widzieć, jak późna, niedołężna skrucha
Z konającego wywołuje ducha
Zbrodnię — i nie chce zbrodniarza rozgrzeszyć,

1070 
Nie może zbawić, a nawet pocieszyć.

»W krainach zimnych i serca są chłodne,
Uczuć prawdziwej miłości niegodne;
W mojem gorącem sercu czucia moje
Wrzały jak w Etnie płomieniste zdroje.

1075 
Nie umiem nucić w żałosnych piosenkach

O lubych więzach i okrutnych wdziękach.
Jeśli krwi burza, oczu błyskawica,
Ust nieme drżenie, mieniące się lica,
Serca katownia i głowy szaleństwo,

1080 
Śmiałość w zamiarach i w spełnieniu męstwo,

Pierś chciwa zemsty, dłoń zbrojna kindżałem,
Wszystko, co czułem i co dokonałem,
Jeśli to znakiem kochania, — kochałem!
Nie wiem, co wzdychać i skargi wywierać;

1085 
Wiem, jak wzajemność zyskać i umierać.

Umrę, lecz pierwej rozkoszy użyłem;
Niech co chce będzie, szczęśliwy już byłem.
Mamże kląć losom? — Jam sprawca mej doli:
Ja chciałem cierpieć, nie zmieniłem woli.

1090 
Dziś wróć mi dawne trudy i rozkosze,

Jam gotów znosić, co zniosłem, co znoszę,
Gotów żyć znowu, jakeśmy z nią żyli,
Gotów na wszystko — prócz śmierci Leili.
Życia mojego żałować nie warto,

1095 
Żałuję życia, które jej wydarto.

Ona śpi, falmi nakryta chłodnemi...
Ach! czemuż grobu nie miała na ziemi!
Czemuż to serce schorzałe nie może
Znaleźć i dzielić jej podziemne łoże?

1100 
Ach! był to anioł życia i światłości!

Widzę go dotąd, w oczach moich gości,

Krąży wkoło mnie, wabi mnie i nęci,
Moja zaranna jutrzenka pamięci![108]

»Zaiste, miłość jest świętym pożarem,

1105 
Iskrą zatloną w ogniach nieśmiertelnych,

Aniołów dobrem, Wszechmocnego darem,
Balsamem rajskim dla serc skazitelnych.
Pobożność duszę w niebiosa porywa,
Ale z miłością niebo w duszę wpływa!

1110 
Uczucie, które bóstwem zapalamy,

Które wytrawia wszystkie myśli plamy.
Jest to promyczek wszechtwórczego słońca,
Korona duszę wokoło wieńcząca.
Wyznam, że moja miłość była inna;

1115 
Była zbyt ziemska, ludzka, nawet gminna.

Jam grzesznik, ojcze! — lecz ona niewinna.
Ach! ona była mą gwiazdą polarną![109]
Zgasła... Któż teraz oświeci noc czarną?
Ach! gdyby jeszcze weszła mi pogodnie,

1120 
Wiodła mię znowu, chociażby na zbrodnie!

Bo cóż dziwnego, że kto wraz postrada
I całe szczęście i wszystkie nadzieje,
Pokornie głowy pod wyrok nie składa,
Ale klnie losom i z bolu szaleje —

1125 
I w zbrodniach szuka męczarniom ulżenia,

A zwiększa tylko winy i cierpienia?
Ach! serce chore na wewnętrzne rany
Nie dba na żaden cios zewnątrz zadany!

Kto raz spadł z niebios, już się nic nie lęka:

1130 
Mniejsza, gdzie spadnie, wie, — że wszędzie męka.

»Widzę kapłanie, że tobie obrzydłem:
Drżysz i odwracasz oczy pełne trwogi.
I tegom dożył, żem stał się straszydłem!
Jestem dla ludzi jako ptak złowrogi!

1135 
Prawda, że miałem drapieżność jastrzębia,

Żem latał niszcząc i lejąc krwi strugi;
Alem się uczył kochać od gołębia, —
Umrę, nie znając co kochać raz drugi.
Dobrzeby było nieraz ludzi dumnych

1140 
Uczyć przykładem ptaków bezrozumnych!

Słowik, co w gajach nuci z wiosny porą,
Łabędź, co zdobi błękitne jezioro,
Małżonkę sobie jednę tylko biorą.
Niechaj trzpiot z licznych miłostek się chwali,

1145 
Niech tych wyśmiewa, co w miłości stali,

Niech sobie cacek szuka coraz innych:
Ja mu nie zajrzę tych uciech dziecinnych.
Lecz u mnie człowiek lekki i przewrotny
Mniej wart niżeli ów łabędź samotny,

1150 
Stokroć mniej niźli nieszczęsna dziewczyna,

Którą uwiódłszy zdrajca zapomina.
Nie, ta na sercu mem nie cięży wina!
Leilo! byłaś myśli moich treścią,
Moją rozkoszą i moją boleścią;

1155 
Tyś była cnotą, ty zbrodniami memi,

Nadzieją w niebie — i wszystkiem na ziemi!
Tak piękna, jak ty, nie była stworzona;
A jeśli jest gdzie, już nie dla mnie ona.
Nie chciałbym widzieć na ziemi i w niebie

1160 
Podobnej tobie, chyba samą ciebie.

Życia mojego okropne wypadki,
Łoże śmiertelne przyzywam na świadki,
Że ciebie dotąd kocham, jak kochałem...
Ty jesteś lubym mego serca szałem.

1165 
»I jej nie było... a jam z nią nie zginął!

Żyłem, lecz ból mi oddychać nie dawał;
Wąż pierś mą ścisnął, serce me obwinął,
Myśli me kąsał i zemstą napawał.
Odtąd świat cały miałem w obrzydzeniu;

1170 
Nie śmiałem zajrzeć w oczy przyrodzeniu,

Na wszystkie jego wdzięki i ozdoby
Padł całun mojej wewnętrznej żałoby!
Resztę, kapłanie, wiesz z mojej powieści,
Wszystkie me grzechy i część mych boleści:

1175 
Ale mi nie mów więcej o pokucie![110]

Już późno!... bliskiej śmierci mam przeczucie.
Chociażbym przyjął wiarę objawioną,
Czy to odrobisz, co już raz zrobiono?
Za łzy pociechy wdzięczen jestem tobie.

1180 
Ksiądz nie pomoże nic w mojej chorobie;

Tajnie mej duszy sam w milczeniu badaj,
Jeśli masz litość nademną, nie gadaj.
Gdybyś mógł wrócić życie mej Leili,
Jabym pokutę zaczął od tej chwili,

1185 
Kupiłbym zaraz i msze i odpusty,

I modliłbym się stygnącemi usty.
»Pójdź do jaskini, gdy strzelcy wychwycą
Z gniazda lwię małe, i rozmów się z lwicą,
Spróbuj ukoić jej żałosne jęki:

1190 
Mojej nie ulżysz, nie rozdrażniaj męki...


»W młodości latach, w szczęśliwych godzinach,
Gdym lubił dzielić smutki i wesela,

W mojej ojczyzny kwitnących dolinach
Miałem — czy mam go dotąd? — przyjaciela...

1195 
Daj mu ten pierścień. Przysięgliśmy na nim

Wspomnieć o sobie choć raz przed skonaniem.[111]
Wiem, że mnie kochał; chcę, by się dowiedział —
O moim zgonie. On mi przepowiedział...
Dziwno! on wzrokiem przeniknął proroczym

1200 
Przed laty wszystko, co ma ze mną stać się!

Śmiałem się... wtenczas mogłem jeszcze śmiać się...
Gdy on ostrzegał — nie pamiętam o czém!
Lecz teraz, myślą wyzywam na nowo
Wzgardzone niegdyś każde jego słowo.

1205 
Powiedz, że zgadnął... Będzie mu niemiło,

Że się proroctwo tak na mnie spełniło.
Powiedz, że chociaż w tym wieku namiętnym,
Gdyśmy wesołe przeigrali chwile,
Lecąc pospołu w niebezpieczeństw tyle,

1210 
Wtenczas bywałem często niepamiętnym

I roztargnionym — może obojętnym...
Powiedz, że dzisiaj językiem zdrętwiałym
Za jego szczęście pomodlić się chciałem;
Ale cóż taka modlitwa pomaga,

1215 
Gdy winowajca za niewinnym błaga?...

Przed ludźmi niech on sławy mej nie broni;
On, wiem, że dobry: przebaczy, — a oni
Niech, co chcą, mówią... Sława! — Cóż mi po niéj?
Nie będę prosił, aby zgonu mego

1220 
Nie opłakiwał, — nie jestem tak dumny, —

Niemasz piękniejszej ozdoby dla trumny,
Jak łza żałosna brata kochanego.

Pierścień ten — niech go z rąk twoich otrzyma,
Wręcz mu i opisz, coś miał przed oczyma:

1225 
Ciało uwiędłe, duszę zagaszoną,

Łódź falą uczuć na step wyrzuconą,
Zwój pism zatarty, liść z dalekiej strony
Wichrem przygnany i mrozem zwarzony.


»Tylko mi nie mów o snu przywidzeniach...

1230 
Nie, — to, mój ojcze, nie było w marzeniach!

Kto marzy, ten śpi; ja wtenczas nie spałem...
Jak teraz nie śpię, — i zapłakać chciałem,
Ale nie mogłem. Źrenica łez głodna,
Czułem, że była wysechła aż do dna;

1235 
Chciałem wydobyć z niej łzę, łzę jedyną:

Byłaby dziwną i miłą nowiną...
Chciałem, i teraz chcę — lecz rozpacz wzbrania,
Rozpacz silniejsza, niźli chęć płakania!
Nie mów pacierzy, w skutek ich nie wierzę;

1240 
Silniejsza rozpacz, niż twoje pacierze.

Zbawienia nie wart jestem — i nie żądam;
Nie raju, ale spoczynku wyglądam.
Wtenczas — widziałem, ojcze, — tak — tu była!
Widziałem dobrze... Powstała — odżyła!

1245 
Białą, świecącą obwiana symarą;[112]

Jak widzę teraz, tam, nad falą szarą,
Gwiazdę błyszczącą przez obłok zachodni:
Ona świeciła jaśniej i łagodniéj.
Dziś, gwiazda świeci słabiej i tajemniej;

1250 
Jutro, wieczorem, wnijdzie jeszcze ciemniej;

Ja, nim doczekam jej promieni drżących,
Nieczuła bryła i postrach żyjących,
Ja — umrę, ojcze. Już, kończąc cierpienie,
Zbiera się dusza w ostatnie westchnienie...

1255 
Tu ją widziałem, ojcze, — i powstałem,

I wszystkich naszych nieszczęść zapomniałem,

I porwałem się z łoża i objąłem..
I cóż do mego serca przycisnąłem?
Cień był w objęciu, bez tchu i bez życia,

1260 
Sercem nie czułem wzajemnego bicia!

Lecz to Leila! — to jej postać była!
Kochanko moja, jak się ty zmieniła!
Spojrzałaś tylko, słowa nie wyrzekłaś,
Byłaś tak blisko, i z rąk mi uciekłaś!...

1265 
Lecz choć tak zimna, tak dla mnie zmieniona,

Obym cię tylko przycisnął do łona,
Całe me szczęście ująłbym w ramiona.
Niestety, marę ująłem ulotną!
Ręce opadły na mą pierś samotną...

1270 
Lecz patrz! to ona! to jej szata długa,[113]

Jej ręka śnieżna! — Patrz, jak na mnie mruga
Tem czarnem okiem, — włosy rozpostarła...
Nie — jam nie wierzył, — ona nie umarła!
Ale on umarł — jam go sam obalił —

1275 
Jam go pochował, kamieniem przywalił:

On tu nie wróci, bo ciężka mogiła
Ciśnie go z góry. — Ty! pocoś wróciła?
Oni mówili, że ta twarz jak zorze,
Ta postać śliczna już zapadła w morze

1280 
I że się nad nią fala szumna leje!

Rybacy mówią — szkaradne to dzieje...
Chciałbym powiedzieć — język mi drętwieje.
Ach! jeśli prawda, że ty wyszłaś z morza
Szukać dla siebie spokojnego łoża:

1285 
Ach! przesuń mokrą dłoń przez me powieki —

Niech już ostygną, zamkną się na wieki,
Lub rękę połóż na me serce wdowie!
Czy ciebie marą, czy duchem świat zowie:
Zostań, oświecać chorego wezgłowie,

1290 
Odchodząc, weźmij z sobą mego ducha —

Potem niech wyje szturm, niech morze bucha![114]


»Takie me imię, takie są me dzieje,
Samemu tobie powierzam wyznania,
Wdzięcznie przyjmuję łzę politowania;

1295 
Suche me oko już łez nie wyleje!

Gdy skonam, pogrzeb ubogi mi sprawisz,
Krzyż tylko prosty na grobie postawisz —
Bez żadnych liter, — nie chcę by wędrowiec
Napisy czytać szedł na mój grobowiec«.


1300 
Umarł. Nie doszedł nikt po jego zgonie,

Jak się nazywał, w jakiej świata stronie
Jego ojczyzna. Ostatnie wyznania
Mnich tylko słyszał we chwilach skonania.

Tyle zostało o Giaurze podania,

1305 
I o Leili, którą on postradał,

I o Hassanie, któremu śmierć zadał.[115]





  1. MOTTO z liryku T. Moore’a As a beam over the face... (2-ga, 3-cia i 4-ta zwrotka); podajemy je w przekładzie J. Korsaka.
  2. DEDYKACJARogers Samuel (1743–1845), poeta angielski, przyjaciel Byrona.
  3. Po polsku: wszystkomowny albo najjęzyczliwszy.
    (Panglos jest postacią z Wolterowskiego Kandyda).
  4. Foblas — bohater rozwiązłego utworu Mémoires du chevalier Faublas, którego autorem był francuski literat J. B. Louvet de Couvray, późniejszy działacz Wielkiej Rewolucji.
  5. GIAUR — niewierny; tak muzułmanie nazywają chrześcijan.
    (Objaśnienie Mickiewicza; odtąd znaczyć je będziemy krótko: M.; objaśnienia zaś Byrona: B.; objaśnienia wreszcie Byrona przetłumaczone przez Mickiewicza: B. M.).
    (Giaur można wymawiać albo: dżiaur albo: gi-aur).
  6. w. 2. przy grobowcowej Temistokla skale... W oryginale mowa tylko o grobie bohatera, natomiast dodana uwaga: »Grobowiec na skałach przylądka, o którym niektórzy sądzą, że jest grobowcem Temistoklesa (B).
    Temistokles (około 525—460 przed Chr.), zwycięzca z pod Salaminy. — Przylądek, o którym mowa, to najdalej na zachód wysunięty cypel ateńskiego portu Pireus.
  7. w. 9. z gór Kolonny — Przylądek Kolonna, zwany niegdyś Sunium (M). Ostatni na zachód przylądek w płd. Attyce, z ruinami świątyni Pozejdona; w r. 413 przed Chr., w czasie wojny peloponeskiej, służył jako forteca przeciw Sparcie.
  8. w. 21. poniki — małe strumienie.
  9. w. 22. róża, sułtanka słowików... »O miłostkach róży i słowika poeci wschodni często wspominają« (M.). »Uczucie słowika do róży należy do najlepiej znanych perskich opowieści. O ile się nie mylę, nazywa się on tam »Bulbul o tysiącu bajek« (B.).
  10. w. 37. galera — statek uzbrojony, popędzany wiosłami i żaglem.
  11. w. 40. gitara morskiego przechodnia — »Na morzach greckich często w noc pogodną słychać dźwięk gitary. Ulubiony to instrument majtków greckich; przy jego dźwięku śpiewają i tańczą« (B. M.).
  12. w. 41. rudel — właściwie: ster; tu: łódź.
  13. w. 48. Dodatek Mickiewicza.
  14. w. 52 ogród Edeński — raj.
  15. w. 69 i n. Kto na śmiertelnem oglądał posłaniu itd. — »Zapewne rzadko który z czytelników widział na własne oczy obraz tu opisany. Kto widział, musi pamiętać, jak smutne czyni wrażenie ta dziwna piękność, która (z nielicznemi wyjątkami — B.) kilka godzin po zgonie zdobi jeszcze twarz martwą, ale kilka godzin tylko. Godna uwagi, że człowiek, zabity kulą, ma pospolicie na twarzy wyraz żałości, chociażby za życia był śmiałego i dzikiego charakteru (w oryg.: »bez względu na naturalną energję charakteru zabitego«); przeciwnie postać człowieka przebitego sztyletem wyraża boleść i tchnie dzikością« (B. M.).
    Na podstawie tych słów oskarżano Byrona o dokonanie własną ręką morderstw i o podawanie tych szczegółów z doświadczenia.
  16. w. 82. W oryg.: »jakgdyby chciała się z nimi podzielić znajomością losu, którego się lęka, ale o którym wciąż rozmyśla«.
  17. w. 93—7. W oryg.: »lecz piękne z tym straszliwym rumieńcem (bloom), tą krasą, która ściga je, jak widmo, do grobu, ostatni, zachodzący promień wyrazu twarzy, złocista aureola (halo) unosząca się naokoło rozpadu, pożegnalny promyk czucia, które już odeszło«.
  18. w. 107. Termopile — wąwóz między pasmem gór Oeta a morzem, stanowiący dostęp do Grecji środkowej, wsławiony obroną przed Persami przez króla Sparty Leonidasa w r. 480 przed Chr.
  19. w. 111. Salamina — wyspa w zatoce ateńskiej, wsławiona zwycięstwem, odniesionem nad flotą perską przez flotę ateńską pod dowództwem Temistoklesa w r. 480 przed Chrystusem.
  20. w. 130. sławę kupując u cieśli — obraz niebardzo szczęśliwie dodany przez tłumacza.
  21. w. 153. Niewolni,gorzej: słudzy niewolników... »Ateny za panowania tureckiego były własnością Kizlar-Agi, niewolnika serajowego i dozorcy kobiet haremu. Eunuch był rządcą Aten« (M.). Oryg. B.: »Ateny są własnością Kizlar Agi (niewolnika seraju i dozorcy kobiet), który naznacza wojewodę. Stręczyciel i rzezaniec — niezbyt to grzeczne, ale prawdziwe nazwy — rządzi obecnie rządcą Aten«. (W chwili gdy wychodził przekład Mickiewicza, Ateny były stolicą wolnej Grecji od r. 1830; — stąd zmiany w przekładzie).
  22. w. 171. majnotów — »Majnoci, mieszkańcy dawnej Lakonji; czyli rzeczywiście pochodzą od Spartanów? wiele o tem pisali uczeni« (M.).
    Tę uwagę wziął Mickiewicz z not do II pieśni Childe-Harolda. — Majnotami nazywano greckich mieszkańców Morei (Peloponezu).
  23. w. 177. Porto Leone — dawniejszy Pireus, port Aten.
  24. w. 190. Nie znam cię itd. — Trzeba tu przypuścić, że od w. 180 opowiada przebieg wypadków aż do utopienia Leili rybak, który schronił się przed pościgiem łodzi pirackiej do portu Pireus. Rybak ten jest muzułmaninem.
  25. w. 203. jak latawiec — dodatek tłumacza.
  26. w. 210. obleciał wkoło — w oryg.: »zawrócił konia« (winds around).
  27. w. 223. lampy minaretów — Minarety, wysmukłe wieżyczki na tureckich świątyniach, meczetach, są na uroczystość Bajramu (p. obj. do w. 228) iluminowane.
  28. w. 227. tofaika — »strzelba turecka« (M.).
  29. w. 228. słońce Ramazanu itd. — »Ramazan jest to wielki post turecki; Bajram wielkie święto, które obchodzą nakształt naszego karnawału« (M.). »O zachodzie słońca początek Bajramu ogłasza się wystrzałem z armaty; potem trwają całą noc iluminacje meczetów i wystrzały wiwatowe różnej broni« (B. M.).
  30. w. 229. Koran — księga zawierająca naukę Mahometa.
  31. w. 245 dodany przez Mickiewicza.
  32. w. 252. Chyży jak dziryt — »Dżeryd jest to pocisk, na końcu tępy. Jezdni muzułmańscy rzucają go z konia, bardzo silnie i trafnie; jest to ich ulubiona zabawa. Nie wiem, czy można ją nazwać zabawą rycerską, bo najzręczniejsi dżerydyści w Konstantynopolu są czarni rzezańcy. Pamiętam też Mameluka ze Smyrny, który w tem igrzysku Turków zwyciężał« (B. M.).
    Mamelukowie — gwardja przyboczna sułtanów egipskich, tworząca jakoby osobną, bardzo potężną kastę. Napoleon złamał ich potęgę w r. 1798, — zupełnie pokonał ich Pasza Mechmed-Ali w r. 1811.
  33. w. 281. wicher symomu — »Simum, wiatr pustyni, śmiertelny wszystkiemu, co tchem swoim owionie. Poeci wschodni wiele o nim piszą i dają mu różne nazwiska« (B. M.).
  34. w. 285. W oryg: »ciemne drzewo, które jeszcze nawet wtedy jest smutne, gdy smutek bliźnich odleci«.
  35. w. 301 i n. tryskając i wirując użyte tu jako przechodnie czasowniki.
  36. w. 313. odaliski — białe niewolnice w haremie.
  37. w. 323. krzyk na śmierć ciągnionej kobiety — w oryg.: woman’s wildest funeral wail — rozpaczliwe pogrzebowe narzekania kobiety — t.j. matki Hassana na wieść o jego śmierci i przy jego pogrzebie.
  38. w. 339. fakir — po arabsku: »ubogi«, pierwotnie tyleż co derwisz, t.j. żebrzący mnich muzułmański, należący do jakiegoś zgromadzenia (lub też nie), i tu w tem znaczeniu; dziś termin ten znany więcej w znaczeniu fakira indyjskiego — człowieka poświęcającego się wyłącznie kontemplacji na tle religji buddajskiej.
  39. w. 341. za chleb i za sól — »Na Wschodzie, skoro gospodarz chleb z podróżnym rozłamie i solą z nim podzieli się, już go przyjmuje za gościa; chociażby w gościu poznano nieprzyjaciela, już osoba jego jest poświęcona i od wszelkiej krzywdy bezpieczna« (M.).
  40. w. 346. Gość płacze dobrodzieja itd. — »Ludzkość i litość dla ubogich nakazana jest Koranem muzułmanom. Wyznać należy, że znaleźć można często przykłady tych cnót między Turkami. Zwyczajnie, jeżeli kto chce chwalić Turka, wysławia naprzód jego szczodrotę, potem męstwo« (B. M.).
  41. w. 351. atagany — »Atagan jest to długi sztylet, który Turcy obok pistoletów na pasie zawieszają. Pochwy atagana są pospolicie z metalu, często ze srebra, a u bogatych wyzłacane lub szczerozłote« (B. M.).
  42. w. 353. w zielonym stroju — »Pomiędzy muzułmanami tylko ci, którzy uchodzą za potomków Mahometa, mają prawo nosić suknie zielonego koloru« (M.). Oryg. B.: »Zieleń jest uprzywilejowanym kolorem licznych rzekomych potomków Proroka; u nich też, jak i tutaj, wiara (dziedziczna własność) zastępuje niejako potrzebę dobrych uczynków; są to najgorsze osobistości z pośród bardzo nieciekawego plemienia«.
  43. w. 354. Salem — »Aleikum Salem znaczy: pokój z tobą. Chrześcijan pozdrawiają słowem Ohuzlarola: szczęśliwa droga; albo chairolsun, sabah chairolsun: daj Boże zdrowie, dzień dobry« (M.). Oryg. B. »Salam aleikum! aleikum salam!«: pokój niech będzie z tobą! niech będzie z tobą pokój! — to powitanie użyte bywa tylko wobec wiernych; wobec chrześcijan: Urlarula: szczęśliwej podróży, albo: saban hiresem, saban serula: dzień dobry, dobry wieczór, a czasem: »niech cię czeka szczęśliwy koniec«, są najczęstszemi pozdrowieniami«.
  44. w. 368. Lecz ona? — W oryg. niema wzmianki, że jest to kobieta; wogóle to miejsce w oryg. znacznie silniejsze robi wrażenie: »nasz bieg odbył się zupełnie prędko, a przecież jest to najdłuższa podróż, jak sądzę, dla kogoś, co...«
  45. ww. 376—381 są dodatkiem Mickiewicza, — takiego obrazu niema zupełnie oryg. w scenie utopienia Leili; nieszczęśliwa ofiara odpływa z prądem i ginie jako biała plamka na powierzchni morza.
  46. w. 386. Jak król motylów — »(Błękitoskrzydły B.) motyl kaszemirski, najpiękniejszy i najrzadszy z owadów« (B. M.).
  47. w. 388. Kaszemir — kraina w zachodnich Himalajach, słynna z piękności dolin górnego Indu; w poezji romantycznej często wspominana jako bajecznie piękna kraina.
  48. w. 400—1. W oryg.: »życie pełne bólu, utrata spokoju, z rąk bawiącego się dziecka lub z kaprysu mężczyzny«.
  49. Po w. 403 opuszczone 2 wiersze oryg.: »bo każde dotknięcie, które starało się je zatrzymać, otarło ich najpiękniejsze barwy«.
  50. w. 419. jak skorpjon opasany żarem — »Powszechne jest mniemanie, że skorpjon, otoczony żarem, sam siebie żądłem zabija. Naturaliści sprzeczają się dotąd, czy owad popełnia samobójstwo dobrowolnie, czy tylko, wpadłszy w konwulsje, mimowolnym ruchem żądła ranę sobie zadaje. Dla dobra skorpijonów życzyćby należało, aby to pytanie roztrzygniono. Skoroby raz uznano, że skorpjony są Katonami owadów, zostawionoby przecie w pokoju tych męczenników historji naturalnej!« (M.); oryg. B.: »pozwolonoby im żyć tak długo, jak same uważałyby za stosowne, nie będąc narażone na tortury dla sprawdzenia jakiejś hipotezy«.
    Naturalnie cała ta historja o »katonostwie« skorpjonów powstała z zauważonego odruchu wyginania tyłu kadłuba, opatrzonego żądłem, ku głowie, który to odruch nic wspólnego z samobójstwem nie ma.
  51. w. 451. za pazia przebrana — Motyw powtarzający się u Byrona dwukrotnie; zapożyczony z pseudo-historycznych romansów z końca XVIII wieku. O Byronie opowiadano plotkę, że w czasie pobytu w Londynie w r. 1809 miał towarzyszkę przebraną za chłopca.
  52. w. 462. Fingary — »Fingara jest Febe, czyli księżyc wschodnich narodów« (B. M.).
  53. w. 472. z Dżemszyda rubinów ognistych — »Sławny rubin starożytnego szacha perskiego Dżemszyda w powieściach wschodnich zowie się Szebczerag, pochodnią nocy, puharem światłości itd.« (M.). Oryg. B.: »Sławny bajeczny rubin
    sułtana Giamschida, upiększyciela Istakharu; od blasku swego zwany Schebgerag, »pochodnią nocy«, także »puharem słońca« itd. W pierwszem wydaniu Giamschid było pisane jako słowo trzyzgłoskowe; tak znalazłem u d’Herbelota [Bibliothèque Orientale, 1781]; ale mówiono mi, że Richardson [współczesny orjentalista angielski] skraca je do dwu zgłosek i pisze Jamshid. Pozostawiłem w tekście ortografję jednego a wymowę drugiego«.
    W pierwszem wydaniu zamiast słowa jewel było słowo gem, — przy skracaniu słowa »Giamschid« do dwóch zgłosek trzeba było na miejsce gem podstawić słowo dwuzgłoskowe; Byron umieścił pierwotnie ruby, ale Moore odradził mu, ile że porównanie oka bohaterki do rubinu może wywołać efekt nieodpowiedni, nasuwać na myśl, że oko to podeszłe jest krwią; wobec tego umieścił Byron słowo jewel, niedające określonego barwnego wrażenia. Mickiewicz jednak, nie wiedząc naturalnie o uwadze Moore’a, poszedł za wskazówką uwagi i wprowadził »ogniste rubiny«. — Sam ten sławny rubin jest właściwie albo zwierciadłem, albo puharem. Jamshid jest w wierzeniach Gwebrów (wyznawców religji właściwej pewnemu odłamowi Persów) niejako odpowiednikiem króla Salomona.
  54. w. 477. mosty Alsyratu — »Alsyrat, podług mitologji wschodniej, jest to most tak wąski, jak nitka pajęcza; na tym moście będą musieli muzułmanie przechodzić do raju; zamiast rzeki ciągnie się u dołu przepaść piekielna. Do tego przejścia możnaby zastosować ów Wirgiljusza jacilis descensus Averni [łatwa jest droga do piekieł]. Pod tym mostem pajęczym ma być drugi, jeszcze węższy, dla chrześcijan i żydów.
    »Persowie szczególnie boją się owego mostu: — Jeżeli biedny Pers — powiada Chardin — poniesie krzywdę, której dochodzić na tym świecie nie widzi sposobu, wtenczas apeluje ciemiężyciela na sąd straszny: odpłacisz ty, woła, na moście Puli sermu; tam ci podstawię nogę albo się uczepię poły twoich sukien. — Widziałem nieraz, że ciemiężyciel, lękając się takiego aresztu, przepraszał pokrzywdzonego, i sam nieraz używałem skutecznie podobnej groźby itd.« (M.). Oryg. B.: »Al-Sirat, most, węższy niż nitka wysnuta przez zgłodniałego pająka, a ostrzejszy niż ostrze miecza, — poprzez który muzułmanie muszą prześlizgiwać się do raju, jako przez jedyne do niego wejście; ale to nie byłoby jeszcze najgorsze, gdyby nie fakt, że rzeką pod nim jest właśnie samo piekło, do którego, jak się łatwo można spodziewać, nieumiejętni i słabonodzy wierni spadają, tym facilis descensus Averni nie stwarzając przyjemnego widoku dla idącego tuż za nimi wędrownika. Jest tam dla chrześcijan i żydów krótsza jeszcze droga na dół«.
  55. w. 480. hurysy — towarzyszki niebiańskie obiecane po śmierci wiernym w raju.
  56. w. 483. Czyż taka piękność jest prochem bez ducha?... »Mylne to jest mniemanie, że Mahomet nie zostawia kobietom nadziei przyszłego życia; owszem, wyznacza im na przytułek trzecią część raju. Wszakże niektórzy wykładacze Koranu, wykręciwszy tekst proroka, nie przyznają kobietom duszy nieśmiertelnej« (M.). Oryg. B.: »Jest to błędne mniemanie ignorantów; Koran przeznacza przynajmniej trzecią część raju kobietom, które dobry prowadziły żywot; lecz wiele więcej niż połowa muzułmanów tłumaczy tekst po swojemu i wyklucza swoje połowice od nieba. Będąc nieprzyjaciółmi miłości platonicznej, nie mogą dostrzec »niczego odpowiedniego« w duszach innej płci, uważając je za niedorównywające hurysom«.
  57. w. 489. Jakby granatów posypany kwiatem — »Porównanie wschodnie, które prawdopodobnie, choć zręcznie skradzione, może być uważane za plus arabe qu’en Arabie« (B.). (Opuszczone przez Mickiewicza).
  58. w. 490. jako hijacynty — »Hijacynt, po arabsku Sunbul, tak często używane przez poetów wschodnich, jak w poezji greckiej« (B.). (Opuszczone przez Mickiewicza).
  59. w. 498. Frangestan — »kraj Czerkasów« (B. M.).
    Leży na Kaukazie, na wschód od Morza Czarnego; dziś Czerkasów nazywamy Czerkiesami. — Frangestan oznaczał także wogóle kraj europejski.
  60. w. 508. Gruzyjanka — U Byrona niema wzmianki, że Leila pochodziła z Gruzji, — krainy w Kaukazie, słynnej z piękności swych mieszkańców (rasy białej).
  61. w. 515. janczarka — strzelba turecka.
  62. w. 539. moslemin — muzułmanin.
  63. w. 551. I kilka kaskad srebrzystych pochłania. — W oryg.: »i pozostawiła łożysko opustoszałe i nagie, z wyjątkiem krzewów, które wyrosły, by tam zginąć«. — Mickiewicz poszedł za pojęciem spring jako »źródło« i wprowadził niezrozumiałe: »srebrzyste kaskady«.
  64. w. 556. Liakura — Parnas, góra we Focydzie (środk. Grecja), w mitologji siedziba Apollina.
  65. w. 559. Bismillah! — »Bismillah: w imię Boga; od tych słów zaczynają się prawie wszystkie rozdziały Koranu, wszystkie modlitwy i dziękczynienia muzułmanów, a nawet wszystkie książki i pisma jakiejkolwiek treści« (B. M.).
  66. w. 562. czausz — turecki posłaniec, zbrojny sługa, przodownik pochodu.
  67. w. 584. brodę od gniewu najeżył — »Zwyczajne symptoma gniewu u Turków. W r. 1809 na audjencji dyplomatycznej nagle wąsy Kapudana Baszy najeżyły się, jak u tygrysa; drogmani pobledli od strachu; szczęściem wąs powoli opadł i obwisnął; zostało więc na karkach może tyle głów, ile było włosów w owych wąsach« (B.M.).
  68. w. 594. amanu — pardonu (B.).
  69. w. 603. złowrogie źrenice — »Złe oko, powszechny na Wschodzie zabobon, którego rzekomych skutków doświadczają jednak w dziwny sposób ci, którzy uważają się za dotkniętych tym wzrokiem« (B.). »O złych oczach i urzekaniu złem okiem powszechna jest wiara między ludem w Turcji i wielu innych krajach (M.).
  70. w. 606. arnauckim rządem — Arnautami nazywano w Turcji Albańczyków. Strój Albańczyków (wyznania muzułm.) różnił się od ubioru Turków. Tak samo ubiór konia (rząd).
  71. po w. 610 opuścił Mickiewicz całe porównanie. Ustęp od 611—622 ma w oryginale treść następującą:
    »Jak w ocean stacza się rzeka, wpływając dziko wezbranym, czarnym, gwałtownym prądem w chwili, gdy przeciwny ruch przypływu morza, mieniąc się dumnie lazurową kolumną, odpycha wstecz nurt rzeki daleko, kłębiąc się pianą i mieszając swe wody, a cofający się wir i łamiąca się fala, podburzana podmuchem wiatru, szaleją; jak poprzez mieniącą się pianę morską w grzmotowym zgiełku migają błyskawice wody na przeraźliwej białości brzegu, który błyszczy i drży od huku; tak jak się rzeka i ocean spotykają falami, które wpadają w szał w chwili spotkania: — tak właśnie łączą się te zastępy, które gna wzajemna krzywda, i los i wściekłość. Drżący błysk migających szabel i strzały śmiertelne, z sykiem idące zdaleka i rozbijające się szeroko lub dźwięczące blisko swem echem w gwałtownie pulsującem uchu, — zamęt, hałas, jęk bitewny rozlega się po dolinie, która bardziej nadaje się do pasterskich, spokojnych powieści«.
  72. w. 611—622. Jak widać z poprzedniego objaśnienia, Mickiewicz po opuszczeniu 12 wierszy resztę zupełnie przerobił.
  73. w. 644. palamporu — »Palampor, szal (haftowany w kwiaty), który noszą baszowie i znakomite osoby« (B. M.).
  74. w. 681. pewnie z ciężarem — U Byrona matka widzi, że posłaniec coś na koniu wiezie, i sądzi, że to dar ślubny.
  75. w. 685. od siodła odpina — w oryg.: »lecz zaledwie może utrzymać swój mdlejący ciężar« (ciężar swego mdlejącego ciała).
  76. w. 691. Rozwinął pakę — w oryg.: »wyciągnął z sukni swojej znak«.
  77. w. 692. Azrael — anioł śmierci, wedle starego Testamentu.
  78. w. 699. Turban w kamieniu wyrzezany... — »Takie są proste nagrobki Turków. Często spotyka je podróżny w dzikich ustroniach pomiędzy skałami; oznaczają mogiły poległych w czasie buntu, albo zamordowanych od zbójców« (M.). Oryg. B. (pierwsze zdanie): »Turban, kolumna i napis wierszem ozdabiają groby Osmanlisów, czyto na cmentarzach, czy też w pustkowiu.
  79. w. 710. Illa-hu, Alla-hu — »Illa-hu, Alla-hu, a raczej La illaha, illa-hu: temi słowami kończy się wzywanie na modlitwę czyli izan, obwoływany z wież minaretów« (M.). Oryg. B.: »Alla-hu! końcowe słowa wzywania muezzina do modlitwy z najwyższej zewnętrznej galerji minaretu. Cichym wieczorem, jeżeli tylko muezzin ma piękny głos, co się przeważnie zdarza, wrażenie tego śpiewu jest uroczyste i piękniejsze niż wszystkich
    dzwonów w chrześcijaństwie«.
  80. w. 719. zielone chustki wywijają — »Następujące słowa są wyjątkiem z pieśni bitewnej Turków: — Widzę, widzę ciemnooką dziewicę rajską, a ona powiewa chustą, chustą zieloną, i woła ku mnie głośno: Pójdź, ucałuj mnie, bo ja cię kocham, itd.« (B.). (Opuszczone przez M.).
  81. w. 724. Monkir — »Monkir i Nekir podług muzułmanów są to wielcy inkwizytorowie ciągnący śledztwo z nieboszczyków. Jeżeli z odpowiedzi grzesznika przekonają się o jego winach, wtenczas Monkir kosą ciągnie go do góry, a Nekir maczugą na dół strąca« (M.). Oryg. B.: »Monkir i Nekir są sędziami śledczymi zmarłych, przed którymi zwłoki przechodzą lekki nowicjat i przygotowawcze przysposobienie do potępienia, jeżeli odpowiedzi zmarłego nie są jasne, ciągną go do góry kosą i zrzucają na dół rozgrzaną do czerwoności maczugą, aż go dostatecznie przygotują po szeregu rozmaitych pomocniczych prób. Zajęcie tych aniołów wcale nie jest synekurą; jest ich tylko dwóch, a ponieważ ilość zmarłych prawowiernych jest w stosunku do reszty dość szczupła, zawsze są zajęci«.
  82. w. 726. Eblisa — »Eblis, wschodni książę ciemności« (B.). »Pluton Muzułmanów« (M.).
  83. w. 731. upiorem — w oryg. Vampire (wampirem).
    »Wiara w upiory powszechna na Wschodzie. Turcy zowią je Wardulacha. Grecy równie się ich boją i mnóstwo o nich prawią strasznych powieści« (M.). Oryg. B.: »Wiara w wampiry jest jeszcze na Wschodzie powszechna. Zacny Tournefort [Relation d’un Voyage du Levant par Joseph Pitton de Tournefort, 1717] opowiada długą historję, którą p. Southey w notach do swego poematu Thalaba cytuje w ustępie odnoszącym się do tych »Wrukolaków«, jak on je nazywa. Nowogrecka nazwa [Romaic] na nie jest: »Wardulacha«. Przypominam sobie, jak cała jedna rodzina wystraszyła się piskiem dziecka, który, jak utrzymywali, musiał mieć swoje źródło w takich odwiedzinach. Grecy nie wymawiają tego wyrazu nigdy bez poczucia trwogi. O ile wiem, »Brukolakai« jest dobrą dawną helleńską nazwą — przynajmniej tak zastosowano ją do Arsenjusza, który, stosownie do wierzeń Greków, był po śmierci ożywiony przez szatana. Nowożytni Grecy używają nazwy takiej, jaką podałem«.
  84. w. 735. zajuszony — zażarty w gniewie.
  85. w. 737. ścierw — tutaj: zwłoki ludzkie ożywione przez nieczyste siły.
  86. w. 748. rumieniec na twarzy — »Rumieniec na twarzy i wilgotna krew na wardze są niezawodnemi oznakami wampira. Opowieści o tych wstrętnych pasorzytach, rozszerzane w Grecji i na Węgrzech, są przedziwne i niektóre z nich wprost w niewiarogodny sposób stwierdzone« (B.; opuszczone u M).
    Wampiry miały to być ożywione zwłoki osób świeżo zmarłych, które rzekomo wypijały krew i wysysały życie ze swoich ofiar. Oznaki, które świadczyły o tym stanie wampira, były: widoczne nierozkładanie się ciała i krew na wargach. Ciało podejrzane o charakter wampira wydobywano z grobu, i jeżeli zauważono powyższe znaki, przebijano przez ciało pal, następnie zaś ciało palono, co sprowadzało spokój w danej gminie.
  87. w. 761. Gule, Afryty — złe duchy według wiary muzułmańskiej.
  88. w. 765. Jak się ten zowie kalajor ponury? — »Kalajor lub kalojer, mnich grecki« (M.).
    To pytanie zadaje prawdopodobnie przewoźnik turecki, z którego łodzi utopiono Leilę. Jak się jednak dostał do klasztoru greckiego i kto mu odpowiada, niewiadomo.
  89. w. 771—4. w oryg.; »Raz tylko widziałem tę twarz, lecz wtedy była znaczona takim wewnętrznym bólem, że nie mógłbym drugi raz przejść obok niej spokojnie«.
  90. w. 778. czy światem znudzony — jest dodatkiem Mickiewicza, charakterystycznym dla przebyronizowywania samego Byrona.
  91. w. 795. który może złupił — jest dodatkiem Mickiewicza i niebardzo licuje w ustach zakonnika, który w ten sposób poniża powagę swego zakonu.
  92. w. 799. zamurował — jest również dodatkiem Mickiewicza; w oryg. jedynie: pent — zamknięty.
  93. w. 843. Gmin — ludzie pospolici.
  94. w. 870—1. W przekładzie zmiana obrazu; w oryg.: »Patrz — tam, przy słabo oświetlonej ścianie — kaptur spadł z głowy i spływa włos czarny«.
  95. w. 873. Gorgona — Gorgo, jedna z trzech Meduz, mitologicznych greckich postaci, o twarzy przerażającej, z wężami na głowie.
  96. w. 880. nadał — obdarzył.
  97. w. 886. o święty Bazyli! — W oryg.: »o święty Franciszku!« Mickiewicz, zgodniej z prawosławnym charakterem zakonu greckiego, użył imienia św. Bazylego.
  98. w. 900. Wprzód się rozżarza, niźli zaczerwienia.— W oryg.: »wpierw musi się rozżarzyć, nim nabierze blasku«. — Ruda żelazna szara dopiero po przetopieniu w hucie przechodzi w metal, dający się ewent. polerować.
  99. ww. 921—6 w oryg.: »Jest to tak, jakgdyby umarli mogli czuć zimne robaki skradające się wokół nich i zadrżeli przed temi płazami, pełzającemi, aby ucztować w czasie ich snu, przynoszącego im rozkład, — nie mając siły, by odstraszyć tych zimnych zjadaczy ich gliny!«
  100. w. 927. pelikan — »Pelikan jest, jak mi się zdaje, właśnie tym tak oczernianym ptakiem, przypisują mu bowiem żywienie swych małych własną krwią« (B.; opuszczone u M.).
  101. w. 941 i gdy — jest tutaj źle umieszczone, jest to bowiem bezpośredni dalszy ciąg poprzedniego zdania; sens według oryginału jest taki: »Mniej strasznym jest ryk bałwanów, niż niemożność walczenia z falami, dla kogoś wyrzuconego na brzeg po skończonej walce wiatrów« itd.
  102. w. 947. i n. Od tego wiersza zaczyna się t. zw. w naszej poezji romantycznej »Spowiedź kalojera«, — pierwsza z tych spowiedzi, od których roją się wszystkie utwory romantyczne.
  103. w. 987. dla oklasków gminu — w oryg.: »dla pychy zaszczytów«.
  104. w. 989. niech rżną się żołdacy — w oryg.: carve their way — wycinają sobie drogę.
  105. po w. 996 opuszczone w przekładzie dwa wiersze oryg.: »nie wątp o prawdzie słów tego, który zrobiłby tylko to, co już był raz zrobił«.
  106. w. 1031. Kaim — używane wtedy zamiast: Kain.
  107. w. 1049. wiedział o tem od swoich proroków — »W wielu krajach, np. w Szkocji, są ludzie, którzy mają posiadać wzrok podwójny, przewidywać przyszłe wypadki. W Turcji są niektórzy obdarzeni duchem prorockim i słyszący przyszłe postrzały« (M.).
    »Ten zabobon podwójnego słuchu (bo z prawdziwym podwójnym wzrokiem na Wschodzie się nie spotkałem) miałem sposobność raz osobiście stwierdzić. W mojej trzeciej podróży do przylądku Kolonna, na początku 1811 r., kiedyśmy przejeżdżali przez ścieżkę, która prowadzi od schroniska między Keracją a Kolonną, zauważyłem, że derwisz Tahiri zjechał nieco z drogi i opierał głowę na dłoni, jakgdyby było mu niedobrze. Podjechałem i zapytałem go. »Grozi nam niebezpieczeństwo«, odpowiedział. »Jakie niebezpieczeństwo? Nie jesteśmy przecież ani w Albanji, ani w przesmykach koło Efezu, Missolunghi czy Lepanto; jesteśmy w znacznej liczbie, uzbrojeni, a Chorjaci nie mają odwagi być rozbójnikami«. »To wszystko prawda, Effendi, ale mimo wszystko strzał brzmi mi w uszach«. — »Strzał? Ani z tofaiki nawet nikt nie strzelił dzisiaj rano«. — »A przecież słyszę bum-bum tak wyraźnie, jak słyszę głos Pana«, — »Głupstwo!« — »Być może, Effendi! ale co jest napisane, to się stanie«. — Opuściłem tego fatalistę, obdarzonego przenikliwym słuchem, i podjechałem do jego chrześcijańskiego towarzysza, Bazylego, którego uszy, jakkolwiek wcale nie prorocze, wcale niechętnie przyjęły tę wiadomość. Przyjechaliśmy wszyscy do Kolonny, bawiliśmy tam kilka godzin, i powróciliśmy swobodnie, wygłaszając mnóstwo dowcipów, w większej ilości języków, niż ta, która była powodem zburzenia wieży Babel, na temat zawiedzionego proroka. Użyliśmy zatem języka nowogreckiego, arnauckiego, tureckiego, włoskiego i angielskiego na różne koncepty z niefortunnego derwisza. Kiedyśmy podziwiali piękny widok, derwisz oglądał kolumny. Sądząc, że zmienił się w poszukiwacza starożytności, zapytałem go, czy jest »Palaocastro?« — »Nie, odpowiedział, ale te kolumny mogą być użyteczne w razie stawiania oporu«, i dodał kilka uwag, które w każdym razie zdradzały jego wiarę w nieprzyjemną właściwość słyszenia naprzód. Po powrocie do Aten doniesiono nam z Leone (gdzie wysadzono na brzeg jakiegoś aresztanta w kilka dni później), że miał się odbyć napad Majnotów na nas o którym, jak i o przyczynie, dla której go nie było, wspomniałem w notach do Childe-Harolda, pieśń II. Postarałem się o to, że mogłem wybadać tego człowieka, a on opisał mi stroje, uzbrojenie i konie naszej wycieczki tak dokładnie, że połączywszy to razem z innemi okolicznościami, nie mogliśmy wątpić, iż człowiek ten był napewno w »łotrowskiej kompanji«, a my w niezbyt miłem sąsiedztwie. Derwisz został już wróżbiarzem na całe życie, i jestem przekonany, że słyszy teraz więcej strzelaniny, niż wogóle jej się odbędzie, ku wielkiej pociesze Arnautów z Beratu i swoich rodzinnych gór. — Chciałbym dodać jeszcze jeden charakterystyczny rys owego szczególnego plemienia. W marcu 1811 r. niezwykle postawny i energiczny Arnauta zgłosił się (o ile mi się zdaje, pięćdziesiąty, który przyszedł z tym samym interesem) jako przyboczny sługa, którego jednak nie przyjąłem. »Dobrze, Effendi — powiedział wtedy, — życzę długiego życia, — jeszcze się kiedyś przydam. Pójdę dzisiaj w góry; w zimie powrócę, może wtedy mnie Pan przyjmie«. — Derwisz, który był przy tej rozmowie, wtrącił zupełnie naturalnie i bez żadnej dalszej złej myśli uwagę, »że w międzyczasie będzie żył on z Kleftami« [rozbójnikami], co zresztą było zupełną prawdą. Jeżeli nie zginą, schodzą ci ludzie w zimie do miasta, gdzie znają ich tak samo dobrze, jak ich postępki« (B.).
  108. w. 1103. zaranna jutrzenka — gwiazda poranna, ukazująca się przed wschodem słońca.
  109. w. 1117. gwiazdą polarną — W oryg.: Life’s unerring Light, niebłąkającem się (stałem) światłem życia. — Prawdopodobnie miał tu na myśli Byron płomień latarni morskiej, w przeciwstawieniu do błędnych ogników, wiodących na manowce, gdyż następny wiersz zaczyna się: that quenched — ono zgasło, — gwiazda polarna zaś zgasnąć nie może i nie »oświeca czarnej nocy«, jak to podaje przekład Mickiewicza.
  110. w. 1175. »Kazanie mnicha opuściłem. Zdaje się tak małe zrobiło wrażenie na grzeszniku, że nie może mieć nadziei, aby wywarło większe wrażenie na czytelniku. Wystarczy, gdy powiem, że było, według zwyczaju, długie (jak to można poznać z tego, że penitent przerwał je niespokojnie) i że ton przemowy odpowiadał zwyczajnemu tonowi wszystkich prawowiernych kaznodziei« (B.; opuszczone u Mickiewicza).
  111. w. 1196. Po tym wierszu opuścił Mickiewicz dwa wiersze Byrona, których treść brzmi: »Choć dusze samotne, jak moja, nie mogą od dalekiej przyjaźni żądać więcej, jak tylko krótkotrwałej myśli, przecież wiem, że drogie mu jest moje stoczone (blighted) imię«. — Z całego ustępu pozostawił Mickiewicz tylko: »wiem, że mnie kochał«.
  112. w. 1245. symarą — »Symara, całun« (B.; opuszcz. u M.).
  113. w. 1270. Umierający Giaur widzi przed sobą wizję ukochanej; — motyw w romantycznej poezji powtarzany bez końca, zresztą użyty już wcześniej w Goethego Egmoncie.
  114. w. 1291. szturm — burza.
  115. w. 1306. »Przed niewielą laty żona Muchtar Baszy oskarżyła syna swego o niewierność. Muchtar wywiadywał się o nazwiska kochanek syna. Wymieniono mu dwanaście najpiękniejszych kobiet Janiny. Basza rozkazał je tejże nocy pochwycić, wsadzić w skórzane wory i wrzucić do morza. Jańczar obecny tej egzekucji zapewniał mnie, że żadna z tych ofiar nie wydała krzyku, ani okazała znaku trwogi. Za mojej bytności w Grecji śpiewano pieśni o Frozynie, najpiękniejszej z owych Greczynek.
    »Historja o Giaurze i Leili jest nieco dawniejsza; słyszałem ją od jednego z owych opowiadaczy, którzy po kawiarniach wschodnich prawią różne powieści wierszem i prozą. Żałuję, że niewiele spamiętałem ułamków oryginału; porobiłem różne odmiany, wmieszałem własne dodatki: czytelnik rozezna je po stylu ubogim w obrazy orjentalne. Objaśnienia czerpałem z Herbelota i ze sławnej powieści Kalif Watek« (M.).
    Oryg. B.: »Okoliczność, o której powyższa opowieść traktuje, nie była tak rzadką w Turcji. Kilka lat temu żona Muchtara Paszy skarżyła się jego ojcu na niewierność syna rzekomą; zapytał się jej, z kim ją zdradza, a ona była tak okrutną, że podała mu listę dwunastu najpiękniejszych kobiet w Janinie. Schwytano je, zawiązano w wory i zatopiono w jeziorze tejże samej nocy. Jeden ze straży, który był przy tem obecny, mówił mi, że żadna z ofiar nie wydała krzyku i nie zdradziła żadnym znakiem przerażenia na tak nagłe »oderwanie od wszystkiego, co znamy, od wszystkiego, co kochamy«. Los Frozyny, najpiękniejszej z pośrod tych ofiar, jest przedmiotem niejednej greckiej i albańskiej pieśni. Historja w tekście odnosi się do jednego młodego Wenecjanina z przed szeregu lat, dziś już prawie zapomniana. Słyszałem ją przypadkiem, opowiadaną przez jednego z tych zawodowych opowiadaczy po kawiarniach, którzy tak roją się po Wschodzie, śpiewając lub deklamując swoje opowieści. Dodatki i wstawki tłumacza łatwo można odróżnić od reszty po braku wschodniej wyobraźni; żałuję, że pamięć moja zatrzymała tylko kilka fragmentów z oryginału. Co do treści niektórych not, jestem za nią dłużny częściowo d’Herbelotowi, częściowo tej najbardziej wschodniej i, jak słusznie p. Weber ją określa, wzniosłej powieści, Kalifowi Vathekowi. Nie wiem, z jakich źródeł czerpał swoje materjały autor tej nadzwyczajnej książki; niektóre szczegóły można znaleźć w Bibliothèque Orientale, ale co do ścisłości kostjumu, piękności opisów i siły wyobraźni przewyższa ona ogromnie wszystkie naśladowania europejskie i nosi takie piętno oryginalności, że ci, którzy zwiedzili Wschód, z trudnością tylko uwierzą, iż to jest jedynie naśladowanie. Jako wschodnia opowieść nawet Rasselas musi się przed nią pokłonić; jego Dolina szczęścia nie wytrzymuje porównania z Salą Eblisa.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: George Gordon Byron i tłumacza: Adam Mickiewicz.