Kryształowe jajko (Wells, tł. anonim, 1926)

<<< Dane tekstu >>>
Autor Herbert George Wells
Tytuł Kryształowe jajko
Pochodzenie Kraina ślepców
Wydawca Wydawnictwo "Biblioteki Groszowej"
Data wyd. 1926
Druk Polska Drukarnia w Białymstoku
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Anonimowy
Tytuł orygin. The Crystal Egg
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


KRYSZTAŁOWE JAJKO

Mniej więcej przed rokiem, znajdował się przy ulicy Seren Dials mały i obskurny sklepik, nad którym widniał zniszczony napis: „C. Care — Naturalista i Antykwarjusz“. Zawartość witryny sklepowej była szczególnie urozmaicona. Leżały tam kły słoniowe i zdekompletowane szachy, paciorki i broń przeróżna, pudełko ze szklanemi oczami, dwie czaszki tygrysie i jedna ludzka, kilka wypchanych małp, nadjedzonych przez mole (jedna z nich trzymała lampę), staroświecka szafka, jajko strusie, popstrzone przez muchy, kilka wędek i niesłychanie brudne, puste akwarjum. Leżał tam także, w chwili, gdy się ta historja zaczyna, kawał kryształu, utoczonego w kształcie jajka i gładko wypolerowanego.
Przed witryną sklepową stanęła właśnie dwóch mężczyzn — długi, chudy ksiądz i młodzieniec o czarnej brodzie, ponurym wyglądzie i zniszczonem ubraniu. Ponury młodzieniec mówił coś, gestykulując gwałtownie, i zdawał się namawiać gorąco swego towarzysza do kupna kryształu.
Kiedy tak stali, mister Care wszedł do sklepu, żując chleb z masłem. Stracił kontenans, zobaczywszy dwóch mężczyzn i przedmiot ich uwagi. Spojrzał podejrzliwie przez ramię i cicho zamknął za sobą drzwi. Był to mały człowieczek, o bladej twarzy i dziwnych wodnisto-niebieskich oczach; włosy jego były brudno-szare; nosił obszarpany, granatowy tużurek, staroświecki, jedwabny kapelusz i przydeptane, pluszowe pantofle. Przyglądał się bacznie rozmawiającym mężczyznom. Ksiądz sięgnął do kieszeni, zbadał zawartość swego portfelu i ukazał zęby w miłym uśmiechu. Mister Care wydawał się bardzo przygnębiony, gdy weszli do sklepu.
Ksiądz bez większych ceremonij zapytał o cenę kryształowego jajka. Pan Care zerknął nerwowo w stronę drzwi, prowadzących do jego prywatnej bawialni, i powiedział: — „Pięć funtów“. — Ksiądz zaprotestował przeciwko tej wygórowanej cenie, zwracając się zarówno do pana Care, jak i do swego towarzysza — i rzeczywiście, cena była o wiele wyższa, niż zamierzał ongiś żądać mister Care — poczęli się więc targować. Care podszedł do drzwi sklepowych i otworzył je narozcież.
— Moja cena jest pięć funtów — powtórzył stanowczo, jakby chcąc uniknąć nużącej i jałowej dyskusji.
Kiedy to mówił, w oszklonej części drzwi, prowadzących do bawialni, ukazała się górna część twarzy kobiecej, zwróconej z ciekawością w stronę klientów.
— Moja cena jest pięć funtów — powtórzył mister Care z drżeniem w głosie.
Smagły młodzieniec przyglądał się surowo panu Care, nie biorąc udziału w dyskusji. Nagle powiedział:
— Daj mu pięć funtów.
Ksiądz spojrzał na niego, chcąc się przekonać, czy mówi poważnie, a kiedy zwrócił znów spojrzenie na pana Care, ujrzał, że twarz kupca biała była, jak płótno.
— To jest kawał grosza — rzekł ksiądz i sięgnąwszy do kieszeni, począł obliczać swoje kapitały.
Miał nieco więcej, niż trzydzieści szylingów, więc zwrócił się do swego towarzysza, z którym, jak było widoczne, łączyła go wielka zażyłość. To pozwoliło mister Care zebrać myśli i po chwili wyjaśnić gorączkowo, że ten kryształ, właściwie, nie jest do sprzedania. Dwaj klienci wyrazili, oczywiście, zdumienie, że nie pomyślał o tem przed rozpoczęciem targu. Mister Care zmieszał się i począł się wykręcać, mówiąc, że w ciągu tego popołudnia nie może sprzedać kryształu, gdyż ma się poń zgłosić amator, który oglądał go uprzednio. Dwaj klienci, uważając te słowa za wybieg dla podbicia ceny, udali, że chcą wyjść ze sklepu. Ale w tej chwili otworzyły się drzwi, prowadzące do bawialni, i ukazała się zebranym właścicielka ciemnych włosów i małych oczu.
Była to zgruba ciosana, korpulentna kobieta, młodsza i o wiele szersza od pana Care; stąpała ciężko, a twarz jej płonęła.
— Ten kryształ jest do sprzedania — powiedziała — a pięć funtów jest ceną dostateczną. Nie rozumiem, co się z tobą dzieje, Care, że nie chcesz się porozumieć z panami.
Care, bardzo zmieszany tem nagłem pojawieniem się, rzucił żonie gniewne spojrzenie z ponad okularów i niezbyt pewnym tonem zaproponował, aby pozwoliła mu załatwiać interesy, jak sam uzna za stosowne. Rozpoczęła się kłótnia. Dwaj klienci przyglądali się tej scenie z ciekawością i pewnem rozbawieniem, podżegając panią Care w chwilach stosownych. Mister Care uparcie obstawał przy swojej mglistej i nieprawdopodobnej historji o uprzednim kliencie, a jego podniecenie stawało się niemal bolesne. Opierał się jednak z niesłabnącą energją. Dopiero młody Azjata położył kres temu szczególnemu zatargowi. Zaproponował, że zgłosi się wraz z przyjacielem za dwa dni, ażeby pozostawić jak najwięcej możliwości wspomnianemu poprzednikowi.
— I musimy zaznaczyć — zapowiedział duchowny — że pięć funtów! — ani grosza więcej!
Pani Care poczęła usprawiedliwiać męża, tłumacząc, że jest on „trochę pomylony“. Kiedy dwaj klienci odeszli, małżeństwo rozpoczęło zażartą, dyskusję na temat całego zajścia.
Pani Care wsiadła na męża. Biedaczysko, drżąc cały ze wzruszenia, plącząc się w swoich historjach, twierdził, z jednej strony, że ma innego klienta na oku, z drugiej zaś — że kryształ wart jest uczciwie dziesięć gwinei.
— Więc dlaczegóż zażądałeś pięciu funtów? — zapytała żona.
— Pozwól mi nareszcie załatwiać sprawy po swojemu — odrzekł z gniewem mąż.
Mister Care mieszkał z żoną, pasierbem i pasierbicą. Tegoż wieczora, przy kolacji, poruszono znów sprawę sprzedaży kryształowego jajka. Nikt z rodziny nie miał przesadnego wyobrażenia o zdolnościach handlowych pana Care, ale to, co się dziś zdarzyło, poczytano mu za nieprzebaczalne szaleństwo.
— Według mnie, on wogóle nie ma zamiaru sprzedać tego kryształu — powiedział pasierb, osiemnastoletni, długonogi drągal.
— Ale pięć funtów — odrzekła pasierbica, zasobna w rozsądek osoba, lat dwudziestu sześciu.
Mister Care warnie się bronił; bąkał tylko słabe zapewnienia, że sam zna się dobrze na swoich interesach. Kazano mu zresztą wkrótce oderwać się od niedojedzonej kolacji i zamknąć sklep na noc; poszedł więc z płonącemi uszami, a łzy rozdrażnienia zamgliły mu okulary.
...I pocóż było kłaść kryształ w oknie? Warjat jestem!
Ta myśl prześladowała go nieodparcie. Zdawało mu się, że nie potrafi znaleźć sposobu, aby uniknąć sprzedaży.
Po kolacji pasierb i pasierbica wyszli, docinając sobie wzajemnie, a żona udała się do sypialni, aby porozmyślać nad wartością handlową kryształu, posilając się przytem odrobinką ponczu. Mister Care został w sklepie i zajął się ostentacyjnie układaniem malowniczych skał w akwarjum dla złotych rybek; w rzeczywistości chodziło mu o coś innego, co wyjaśni się w dalszym toku opowiadania. Następnego dnia pani Care spostrzegła, że jajko wyjęto z witryny i że leży ono obecnie poza kilkoma małoważnemi książkami o łowieniu ryb. Wobec tego położyła je znów w miejscu widocznem. Nie udało się jej jednak przeprowadzić obszerniejszej dyskusji na ten temat, gdyż silny ból głowy zniechęcił ją do dalszych rozważań. I Care był również bardzo niezadowolony. Dzień upłynął nieprzyjemnie. Mister Care był bardziej roztargniony, niż zazwyczaj, a przytem niezwykle rozdrażniony. Po południu, kiedy jego żona ucięła zwykłą drzemkę, wyjął znowu jajko z witryny.
Następnego dnia mister Care musiał dostarczyć do jednego z prosektorjów szpitalnych psa morskiego, który potrzebny był do sekcji. W jego nieobecności myśl pani Care skierowała się znowu do kryształowej kuli i do sposobów odstąpienia jej wzamian za upatrzone pięć funtów. Przewidywała już kilka zachwycających sprawunków, między innemi zieloną jedwabną suknię, i przemyśliwała o wycieczce do Kichmond, kiedy dzwonek przy drzwiach wejściowych wywołał ją do sklepu. Klientem był asystent z uniwersytetu, który przyszedł z wymówkami za niedostarczenie w określonym terminie pewnych żab do laboratorjum. Pani Care ze swej strony nie popierała tej branży mężowskich interesów. Młodzieniec, który mówił z początku podniesionym głosem, stał się grzeczniejszy wkońcu i wycofał się po krótkiej wymianie słów.
Pani Care skierowała, oczywiście, wzrok w stronę okna; widok bowiem kryształu umacniał ją w nadziejach na pięć funtów i na realizację marzeń. Jakież było jej zdumienie, gdy okazało się, że kryształ znikł.
Podeszła do szafy, za którą znalazła go dnia poprzedniego. Tam go nie było; rozpoczęła więc natychmiast skwapliwe poszukiwania po całym sklepie.
Kiedy mister Care powrócił z psem morskim po załatwieniu sprawy, mniej więcej przed drugą po południu, znalazł sklep swój przewrócony do góry nogami, a żonę, zrozpaczoną, na kolanach za ladą sklepową, grzebiącą w utensyljach, służących do wypychania zwierząt. Twarz jej, rozpalona i gniewna, wyłoniła się z za kontuaru, kiedy odgłos dzwonka oznajmił przybycie męża. Natychmiast poczęła go oskarżać, że „zwędził“.
— Co zwędziłem? — zapytał mister Care.
— Kryształ?!
Wtedy mister Care, jakoby ogromnie zdziwiony, rzucił się do okna.
— Niema go tam?! — zawołał — Wielki Boże! gdzież się mógł podziać?!
Właśnie wszedł do sklepu pasierb pana Care i począł kląć bez litości. Był on praktykantem w pobliskim drugorzędnym składzie mebli, ale stołował się w domu: rozzłościł się, oczywiście, że obiad nie jest gotów.
Ale kiedy usłyszał, że kryształ zginął, zapomniał o posiłku i gniew jego przeniósł się z matki na ojczyma. Pierwszą jego myślą było, oczywiście, że ten ściągnął jajko cichaczem. Ale mister Care energicznie zaprzeczył, jakoby cośkolwiek wiedział w tym względzie; zarzekał się i przysięgał, a wreszcie posunął się do oskarżenia żony, a potem pasierba, że przywłaszczyli sobie kryształ, chcąc go sprzedać na własną rękę. Rozpoczęła się szczególnie zgryźliwa i burzliwa awantura; w rezultacie pani Care dostała ataku histerycznego z wściekłości, a pasierb spóźnił się o pół godziny do swego składu mebli. Mister Care znalazł w sklepie ucieczkę przed nadmiernemi emocjami swojej żony.
Wieczorem pod przewodnictwem pasierbicy rozważyło się rzecz całą z mniejszą złością i w duchu krytycznym. Kolacja przeszła w naprężeniu i zakończyła się przykrą sceną. Mister Care wpadł w ostateczne zniecierpliwienie i wyszedł, trzaskając gwałtownie drzwiami. Pozostali wypowiedzieli swoje zdanie o głowie rodziny ze swobodą, której sprzyjała jego nieobecność, a potem przetrząsnęli dom od piwnic do strychu, spodziewając się wyjaśnić tajemnicze zniknięcie kryształu.
Następnego dnia zgłosili się dwaj klienci. Powitała ich pani Care we łzach. Zionął z niej żal. W niepowiązanych słowach mówiła, że nie można sobie wyobrazić, co wszystko musiała znosić od Care’a w ciągu różnych etapów ich małżeńskiej pielgrzymki. Zdała przytem dokładnie sprawę z niepojętego zniknięcia przedmiotu. Duchowny i Azjata uśmiechnęli się milcząco do siebie i uznali, że wszystko to jest bardzo niezwykłe. Skierowali się do wyjścia, kiedy pani Care okazała gotowość opowiedzenia im w całości historji swego życia. Pani Care, nie tracąc nadziei, zapytała duchownego o adres, ażeby, jeżeli uda się jej wydobyć co z męża, mogła natychmiast o tem zawiadomić klientów. Podano jej dokładny adres, ale najwidoczniej gdzieś się potem zarzucił. Pani Care zaś nie mogła go sobie przypomnieć.
Wieczorem tegoż dnia rodzina Care’ów wyczerpała zasób swoich emocyj i mister Care, który był poza domem całe popołudnie, jadł kolację w ponurem odosobnieniu, kontrastującem żywo z namiętnemi kłótniami dnia poprzedniego. Przez pewien czas stosunki były mocno naprężone w domu Care’ów; ale ani kryształ, ani klienci więcej się nie pojawili.
A teraz musimy powiedzieć z całą otwartością, że mister Care kłamał. Wiedział doskonale, gdzie znajdował się kryształ. Był on mianowicie w mieszkaniu Jakóba Wace, asystenta-demonstratora przy szpitalu Ś-tej Katarzyny, przy ulicy Westburne. Leżał tam w kredensie, owinięty w czarny welwet, koło flaszki amerykańskiej wisky. Właśnie od pana Wace wywodzą się szczegóły, na których osnute jest niniejsze opowiadanie. Care schował jajko do pudła, w którem spoczywał pies morski, przyniósł do szpitala i poprosił młodego uczonego o przechowanie kryształu. Mister Wace był z początku nastrojony nieco podejrzliwie. Jego stosunki z Care’em były szczególnej natury. Uczony miał specjalne zamiłowanie do dziwaków, więc też kilkakrotnie zapraszał do siebie starego naturalistę na fajkę i kieliszek. Przysłuchiwał się jego zabawnym poglądom na życie wogóle, a na własną żonę w szczególności. Mister Wace widywał czasami panią Care, gdy nie zastawał jej męża w domu. Wiedział, że biedny Care podlegał nieustannej kontroli i rozważywszy rzecz gruntownie, postanowił dać schronienie kryształowi. Mister Care obiecał później wytłumaczyć asystentowi powody swego niezwykłego przywiązania do tego przedmiotu, dał mu wyraźnie do zrozumienia, że dzięki temu, miewa wizje. Opowiedział wszystko badaczowi tegoż samego wieczora.
Była to skomplikowana historja. Antykwarjusz nabył kryształ wraz z mnóstwem drobiazgów na licytacji u innego handlarza starożytności, a nie zdając sobie sprawy z wartości przedmiotu, oznaczył jego cenę na dziesięć szylingów. Przez kilka miesięcy nie udało mu się go sprzedać nikomu, więc chciał już obniżyć cenę, gdy nagle uczynił szczególne odkrycie.
W tym czasie zdrowie jego bardzo szwankowało — zdawał sobie sprawę, na mocy długoletniego doświadczenia, że coraz bardziej podupadał fizycznie. Żona i pasierbowie maltretowali go i zaniedbywali, co wprawiało biedaka w prawdziwą rozpacz. Pani Care była próżna, narwana, nieczuła i miała rosnącą wciąż skłonność do napojów wyskokowych; pasierbica — pospolita i pełna fumów; pasierb zaś powziął dla ojczyma gwałtowną nienawiść i nie omijał sposobności, aby mu ją okazać. Wszystkie ciężary prowadzenia sklepu spoczywały tylko na nim i mister Wace przypuszczał, że biedny Care nie był wolny od przejściowych napadów niewstrzemięźliwości. Nic dziwnego: był to człowiek z zamożnego środowiska, otrzymał wykształcenie; cierpiał zaś całemi tygodniami na melancholję i bezsenność. Nie chcąc przeszkadzać rodzinie, próbował zasnąć spokojnie przy boku żony, ale kiedy napastujące go myśli stawały się nie do zniesienia, uciekał z domu. I pewnej nocy, w końcu sierpnia, o trzeciej nad ranem, szczęśliwy przypadek pognał go do sklepu.
W ciasnej i brudnej izbie panowały nieprzeniknione ciemności, z wyjątkiem jednego tylko miejsca, gdzie żarzyło się jakieś dziwne światło. Podszedłszy bliżej, mister Care przekonał się, że jest to kryształowe jajko, leżące w rogu lady sklepowej, blisko okna. Wąski promień światła sączył się przez szparę w okiennicy, padał na kulę i zdawało się, wypełniał całe jego wnętrze.
Panu Care przyszło na myśl, że zjawisko to nie było w zgodzie z prawami optyki, których się niegdyś, za młodych lat, uczył w szkołę. Wiedział, że promień może się załamać w krysztale i skoncentrować w jego ognisku, ale ta rozlewność światła kłóciła się jaskrawo z jego pojęciami fizykalnemi. Podszedł więc blisko, zajrzał do wnętrza jajka w chwilowym napływie ciekawości naukowej, która ongiś pokierowała nim w wyborze zawodu. Zdumiał się, zobaczywszy, że światło to nie było stałe; drgało i wirowało wewnątrz jajka, jakby to była pusta kula, napełniona jakąś fosforyzującą parą. Zaskoczony tem zjawiskiem, usunął jajko ze sfery świetlnej i zaniósł do najciemniejszego kąta sklepu. Błyszczało tam jeszcze przez jakie cztery, pięć minut, potem zamroczyło się powoli i zgasło. Kiedy umieścił je w wąskiej smudze promienia, poczęło natychmiast świecić znowu.
Dotychczas mister Wace mógł sprawdzić niesłychaną historję mister Care’a. Sam kładł wielokrotnie kryształ w promieniu światła (o średnicy, nie przekraczającej jednego milimetra). I w zupełnej ciemności, na podłożu z czarnego welwetu, kryształ niewątpliwie słabo fosforyzował. Blask jego posiadał szczególne własności i niejednakowo był widoczny dla wszystkich oczu: mister Harbinger, naprzykład, którego imię jest znane czytelnikom pism naukowych, w związku z Instytutem Pasteura, nie był zdolny ujrzeć zgoła żadnego światła. Możliwości pana Wace w tym kierunku były mniejsze, niż antykwarjusza. Zresztą, zdolność widzenia mister Care’a wahała się w szerokich granicach: wizja jego była tem żywszą i wyraźniejszą, im więcej cierpiał na zmęczenie i bezsenność.
Od początku światło kryształu wywierało na mister Care’a szczególny urok. To, że nie opowiedział dotychczas żadnej ludzkiej istocie o swoich niezwykłych obserwacjach, świadczyło wymowniej o samotnictwie jego duszy, niż cały tom patetycznej pisaniny. Żył dotychczas w atmosferze tak drobiazgowych prześladowań, że gdyby ktokolwiek dowiedział się o tej jego radości, niechybnieby mu ją odjęto. Starzec zauważył, że kiedy nadchodził świt albo zwiększało się światło w pokoju, kryształ odrazu tracił swoje właściwości świetlne. I przez czas dłuższy nie był on zdolny niczego w nim dojrzeć, chyba w nocy, w ciemnym kącie sklepu.
Przyszło mu na myśl kiedyś, aby zużytkować czarny welwet, na którym umieszczał kolekcję minerałów; złożywszy go i zarzuciwszy na głowę i ręce, mógł widzieć ruch świetlny wewnątrz jaja, nawet w dzień. Przedsięwziął wszelkie środki ostrożności, aby go żona nie przyłapała, i oddawał się swoim obserwacjom tylko po południu, kiedy pani Care spała na górze, a i to czynił skrycie, we wnęce, pod kontuarem. Pewnego dnia, kręcąc jajko w ręku, dojrzał coś. Mignęło to, jak błyskawica, ale pozostawiło mu wrażenie, jakby otwarł się przed nim widok na kraj odległy, wielki i dziwny; obracając kryształ w dalszym ciągu, właśnie, kiedy światło poczęło już przygasać, ujrzał nagle to samo.
Zbyteczne i zbędne będzie podawać wszystkie etapy odkrycia pana Care. Wystarczy tyle: kryształ, nachylony pod kątem 137° do promienia świetlnego, ukazywał jasny i trwały obraz oddalonego i osobliwego kraju. Nie miało to nic wspólnego z marzeniem sennem: obraz sprawiał wrażenie całkowitej realności, a im lepsze było oświetlenie, tem stawał się on rzeczywistszy i trwalszy. Był to wizerunek ruchowy, to znaczy — pewne przedmioty poruszały się w nim powoli i w określony sposób, jak przedmioty normalne, a zależnie od zmiany kierunku światła i pola widzenia, zmieniał się też i obraz. Było to, jakby kto patrzył przez owalną szybę na jakiś widok, zmieniając zaś położenie szyby, można było krajobraz oglądać z różnych stron.
Relacje pana Care, jak mnie zapewniał asystent Wace, były bardzo szczegółowe i całkowicie pozbawione zabarwienia emocjalnego, jakie charakteryzuje zazwyczaj halucynacje. Musimy jednak zaznaczyć, że wszelkie usiłowania pana Wace, aby dojrzeć coś podobnego w opalizującem wnętrzu kryształu — spełzały na niczem. Wrażenia obu mężczyzn różniły się wielce pod względem intensywności i możnaby twierdzić, że to, co było wyraźnym obrazem dla Care’a, przedstawiało się panu Wace w formie mglistych plam.
Krajobraz, który widział mister Care, był zawsze rozległą równiną i zdawało się starcowi, że ogląda ją ze znacznej wysokości, jakby z wieży czy z masztu. Na wschodzie i na zachodzie, w znacznej odległości, ograniczały dolinę czerwonawe skały, przypominające antykwarjuszowi jakieś dawno widziane obrazy, ale jakie mianowicie — nie mógł pan Wace stwierdzić. Góry owe ciągnęły się z południa na północ — mógł nawet określić ich kierunek według gwiazd, które były tam widoczne w nocy — ginąc w nieograniczonej perspektywie, niknąc we mgle oddalenia. Mister Care patrzył na ten krajobraz z punktu bliższego wschodniemu zboczu gór; podczas pierwszej wizji słońce świeciło wysoko i ujrzał nagle bujające w powietrzu postaci, czarne na tle słońca, blade zaś w cieniu. Mister Care wziął je za ptaki. Długi rząd budynków ciągnął się daleko; patrzył na nie z góry i im bliżej były mętnej i mglistej krawędzi obrazu, tem wydawały się bardziej niewyraźne. Widać też było drzewa dziwnego kształtu i barwy: ciemną, mszystą zieleń i przecudną szarość.
Rosły one wzdłuż dalekiego, połyskującego kanału czy rzeki. Coś, co było wielkie i ubarwione wspaniale, przeleciało poprzez obraz. Z początku mister Care miewał wizje jedynie chwilami, błyskami; ręce jego drżały, głowa poruszała się z łapczywą chciwością, obraz pojawiał się i znikał, mglisty, niewyraźny. Niezmiernie było trudno z początku odnaleźć widok, gdy straciło się właściwy kierunek.
Następną jasną wizję udało się otrzymać w tydzień po pierwszej; przerwa nie przyniosła nic nowego, prócz nużących przebłysków i pożytecznego doświadczenia. Wizja ta ukazała dolinę.
Obraz różnił się od poprzedniego, ale mister Care miał szczególne przeświadczenie, które w zupełności potwierdziły następne obserwacje, że patrzy na dziwny świat z tego samego miejsca, tylko w innym kierunku. W dalszej perspektywie ujrzał fasadę wielkiego budynku, którego dach poprzednio oglądał. Poznał zresztą wkrótce i dach.
Fasada domu była ozdobiona tarasem wielkich rozmiarów i niezwykłej długości; na środku tarasu wznosił się ogromny, ale smukły maszt, na którym błyszczały jakieś drobne przedmioty, odbijające promienie chylącego się ku zachodowi słońca. Znaczenie tych przedmiocików wyjaśniło się dopiero później, gdy Care opisał całą scenę panu Wace. Taras otaczała gęstwa przebogatej i wspaniałej roślinności, a dalej zieleniała rozległa łąka, na której spoczywały niezdarne jakieś stworzenia, podobne do chrząszczy, ale o wiele większe. Jeszcze dalej biegł ozdobny gościniec, wykładany różowym kamieniem, a z drugiej strony, zarośnięta czerwonemi szuwarami, równolegle do dalekich gór, płynęła rzeka. W powietrzu bujały stada ptaków, zataczając wspaniałe łuki, a wzdłuż rzeki wznosił się szereg okazałych budynków, połyskujących metalicznemi płaskorzeźbami i ozdobami; otaczał je las drzew, podobnych do mchów i porostów. Nagle coś zatrzepotało się kilkakrotnie w polu widzenia, jak drogocenny wachlarz albo rozkołysane skrzydło, i twarz albo raczej górna część twarzy z wielkiemi oczyma pojawiła się jakby z drugiej strony kryształu. Mister Care wzdrygnął się i tak był poruszony absolutną realnością tych oczu, że przechylił głowę, aby zajrzeć poza kryształ. Tak pochłonęło go badanie, że z największem zdziwieniem zdał sobie sprawę, iż znajduje się w zimnym, mrocznym sklepie, pełnym znanego zapachu metylu, zgnilizny i pleśni. Kiedy spojrzał znów, promienny kryształ zbladł i zagasł.
Takie były pierwsze najogólniejsze wrażenia pana Care.
Jego opowiadanie jest proste i szczegółowe. Od chwili, kiedy widok na dolinę rozbłysł przed jego zdumionym wzrokiem, wyobraźnia starca była silnie pobudzona, a kiedy począł rozpoznawać szczegóły wizji, zachwyt jego wzrósł do granic namiętności. Załatwiał sprawy całodzienne z roztargnieniem, nieprzytomnie; myślał bowiem tylko o chwili, kiedy będzie mógł powrócić do swoich badań. W parę tygodni po pierwszem ujrzeniu tajemniczego świata, pojawili się dwaj klienci, którzy naleganiem swem wywołali ową burzę w domu; w rezultacie czego kryształ znikł, jakiem to już raz opowiadał.
Własna tajemnica zachwycała pana Care coraz bardziej; było to coś, do czego należało skradać się i podglądać, jak dziecko podgląda przez sztachety niedostępnego ogrodu. Ale mister Wace, jako młody uczony, posiadał umysł, przenikliwy i logiczny. Kiedy zobaczył jajko i usłyszał jego historię, mogąc się naocznie przekonać na zasadzie fosforescencji kryształu, że relacja pana Care posiada pewne podstawy — postanowił zbadać rzecz całą systematycznie. Mister Care był nazbyt niecierpliwy, nazbyt łaknący czarodziejskich widoków, które ukazywały się jego oczom; przychodził więc co wieczór i przesiadywał od wpół do jedenastej do wpół do dwunastej. Czasem, gdy pana Wace nie było w domu, zjawiał się też w ciągu dnia oraz w niedzielę po południu. Ze swej strony pan Wace poczynił liczne notatki i dzięki jego znajomości metod naukowych, dało się ustalić zależność położenia obrazu od kierunku promienia świetlnego. Chowając kryształ do pudełka z prześwidrowanym otworem i zastępując skórzaną pokrywką czarnem płótnem, polepszył również warunki widzenia do tego stopnia, że udawało się obserwować dolinę we wszystkich kierunkach równocześnie.
Po tych wyjaśnieniach możemy dać krótki opis wizyjnego świata z poza kryształu. Wszystko, co tu powiemy, widział pan Care na własne oczy. Zwykłą metodą jego pracy było patrzenie w kryształ i zdawanie natychmiastowe sprawy z tego, co widzi, podczas gdy mister Wace, który, jako prawdziwy eksperymentator, znał sztukę pisania w ciemnościach, notował skwapliwie jego słowa. Kiedy kryształ gasł, kładło go się we właściwej pozycji do pudełka i zapalało elektryczność. Mister Wace zadawał wtedy pytania i pytał szczegółowo o spostrzeżeniach, chcąc wyjaśnić pewne ciemne punkty. Istotnie, trudno sobie wyobrazić eksperyment mniej wizjonerski i bardziej rzeczowy.
Uwaga pana Care skierowała się przedewszystkiem w stronę dziwnych, podobnych do ptaków, stworzeń, które w tak wielkiej ilości widział uprzednio. Skorygował wkrótce swoje pierwsze wrażenia i osądził, że musi to być dzienna odmiana nietoperzy. A potem twierdził dość zabawnie, że to są chyba anioły. Głowy ich były okrągłe i podobne bardzo do ludzkich. Oczy jednego z nich uderzyły go szczególnie podczas drugiej wizji, Miały te stworzenia wielkie, srebrzyste skrzydła, pokryte nie piórami, ale czemś nakształt łuski, błyszczącej żywo, jak u świeżo śniętej ryby, o podobnie subtelnej grze kolorów.
Konstrukcja tych skrzydeł nie przypominała skrzydeł ptasich czy nietoperzych; były one rozpięte na łukowatych żebrach, wychodzących promieniście z ciała. Raczej skrzydła motyle przypominało owo żebrowanie. Ciało tych stworzeń było drobne, zaopatrzone w dwa chwytne organy, jakby w grona macek, wyrastających poniżej ust. Trudno było uwierzyć, ale wszystko świadczyło, że to właśnie owe stworzenia wzniosły wielkie, podobne do ludzkich siedzib, budynki.
Domy te wyróżniały się, oprócz innych szczególnych cech, tem, że pozbawione były drzwi i posiadały tylko wielkie, okrągłe okna, otwierające się z łatwością. Przez nie to wchodziły i wychodziły owe stworzenia. Zawisały na swoich mackach, zwijały skrzydła, które stawały się podobne do pręta, i wskakiwały do środka. Żyły jeszcze w owym świecie tłumy istot o mniejszych skrzydłach, podobnych do ważek i chrząszczy, a po trawnikach łaziły tu i tam olbrzymie, kolorowe żuki. Więcej jeszcze: na gościńcach i tarasach widać było wielkogłowe stworzenia, podobne do much, ale bez skrzydeł, skaczące pracowicie na owych mackach.
Następnie zaciekawiły badaczy błyszczące przedmioty, przymocowane do masztów, wznoszących się z tarasu najbliższego budynku. Przyglądając się bacznie jednemu z masztów, pewnego, szczególnie jasnego dnia, zrozumiał pan Care, że błyszczące przedmioty — to kryształy, zupełnie takie same, jak ten, w który patrzył. Rozpatrzywszy je dokładnie, przekonał się, że masztów było około dwudziestu, a na każdym tkwił kryształ.
Zdarzyło się, że jedno z większych latających stworzeń zatrzepotało się nad jednym z nich; złożyło skrzydła i przyczepiwszy się mackami do masztu, jęło patrzeć w kryształ uważnie przez jakie piętnaście minut. Cała serja obserwacyj pod kierunkiem pana Wace upewniła obydwóch badaczy, że ten kryształ, w który patrzyli, znajdował się też i w owym wizyjnym świecie, umocowany na szczycie ostatniego masztu, i że pewnego razu jeden z mieszkańców tamtego świata spojrzał w twarz panu Care, który w owej chwili patrzył również w kryształ.
Tyle o najważniejszych faktach tej niezwykłej historii. Jeżeli nie uznamy wszystkiego za dowcipny pomysł pana Wace, musimy dopuścić dwie hipotezy: albo kryształ pana Care znajdował się naraz w dwóch rzeczywistościach i kiedy go się poruszało w jednej, zostawał, mimo to, nieruchomy w drugiej, co się wydaje absurdem; albo też, że kryształ ten pozostawał w jakimś szczególnym związku sympatycznym z analogicznym kryształem innego świata w ten sposób, że co widział w jego wnętrzu jeden z obserwatorów ziemi, było na podobnych zasadach widoczne w krysztale z tamtego świata i vice versa.
Jak dotychczas, trudno sobie zdać sprawę, w jaki sposób oba kryształy mogły wejść ze sobą w związek, znaleźć się en rapport, ale ostatecznie możemy zrozumieć, że nie jest to rzecz niemożliwa. Pogląd, że kryształy znajdują się z sobą en rapport, był hipotezą pana Wace, a i mnie wydał się zupełnie prawdopodobny,
Ale cóż to był za świat? I pod tym względem bystra inteligencja pana Wace przelała na zagadnienie nieco światła. Po zachodzie słońca niebo w tamtym świecie ściemniało się szybko — noc, zresztą, panowała niezmiernie krótko — i pokrywało się gwiazdami. Mister Care — rozpoznał Wielką Niedźwiedzicę, Plejadę, Aldebarana i Syrjusza: to świadczyło, że tamten świat musiał się jednak znajdować w systemie słonecznym i to najwyżej w odległości kilkuset miljonów mil od globu ziemskiego. Dążąc po nitce do kłębka, pan Wace przekonał się, że niebo w owym kraju ciemniejsze było, niż u nas, a słońce wydawało się nieco mniejsze. W świecie owym błyszczały dwa małe księżyce, podobne do naszego, tylko mniejsze i obdarzone nieco innemi właściwościami: jeden z nich poruszał się tak szybko, że ruch jego dawał się z łatwością zauważyć. Księżyce owe nie znajdowały się nigdy wysoko na niebie, bladły, podnosząc się wgórę, a to dlatego, że kręcąc się nieustannie, były zbyt blisko swojej rodzimej planety.
Wszystko to odpowiadało całkowicie — choć sam mister Care nie zdawał sobie z tego sprawy — stanowi rzeczy na Marsie.
Istotnie, wydawało się więcej niż prawdopodobnem, że zaglądając do kryształu, mister Care widział planetę Marsa i jej mieszkańców. I jeżeli rzeczywiście tak się rzecz miała, to owa gwiazda wieczorna, lśniąca promiennie na niebie tamtego tajemniczego świata, była niczem innem, jak tylko naszą Ziemią.
Przez pewien czas Marsjanie — gdyż to byli Marsjanie — nie zdawali sobie sprawy z inspekcji pana Care. Kilkakrotnie któryś z nich zaglądał do kryształu, ale natychmiast odlatywał pośpiesznie do innego masztu, jakgdyby znajdował, że wizja jest niezadawalniająca. Mr. Care mógł obserwować obyczaje tego skrzydlatego ludu, a relacja jego, choć z natury rzeczy fragmentaryczna i niedokładna, jest niemniej bardzo ciekawa. Wyobraźcie sobie pojęcie, jakie będzie miał o ludzkości Marsjanin, obserwujący po dłuższym okresie przygotowawczym i z wielkim wysiłkiem wzroku — Londyn z dzwonnicy kościoła Św. Marcina i to jednym ciągiem, najwyżej przez cztery minuty. Mister Care nie potrafił określić, czy Marsjanie skrzydlaci i ci, którzy skakali po drogach i tarasach, mogli w sposobnej chwili rozwinąć skrzydła i latać. Od czasu do czasu widywał on pewne niezdarne dwunogie stworzenia, przypominające małpy, białe i częściowo przezroczyste; pasły się pomiędzy drzewami, przypominającemi porosty, i uciekały, dostrzegłszy któregoś ze skaczących krągłogłowych Marsjan. Jeden z nich pochwycił któreś ze stworzeń dwunogich swemi mackami, gdy wtem obraz się zamglił i mister Care napróżno wytężał wzrok w ciemnościach. Innym razem, jakiś wielki przedmiot, który się wydał panu Care ogromnym owadem, pojawił się na jednym z gościńców, posuwając się wzdłuż kanału z ogromną szybkością. Kiedy się przybliżył, mister Care rozpoznał, że była to maszyna z błyszczącego metalu, o niezwykle skomplikowanej konstrukcji. Po chwili znikła mu z oczu.
Po pewnym czasie pan Wace postanowił zwrócić uwagę Marsjan i kiedy znów pojawiły się w krysztale dziwne oczy jednego z nich, pan Care krzyknął, podskoczył. Pochylili natychmiast kryształ w stronę światła i poczęli gestykulować w sposób porozumiewawczy. Ale kiedy mister Care znów zajrzał do kryształu — Marsjanin już odleciał.
Wszystkie te obserwacje poczyniono w październiku, a później Care, czując, że podejrzenia rodziny, dotyczące kryształu, osłabły, począł nosić jego stale przy sobie, ażeby o każdej porze dnia i nocy nasycać się widokiem, który stał się najprawdziwszą i jedynie realną częścią jego życia.
W listopadzie, w związku ze zbliżającemi się egzaminami, praca pana Wace znacznie się wzmogła, trzeba było — acz z niechęcią — zawiesić seanse na jaki tydzień i w rezultacie, w ciągu dziesięciu czy jedenastu dni — nie przypominał sobie tego dokładnie — nie miał on pojęcia, co się dzieje z panem Care. Zatroszczył się wreszcie, że trzeba będzie opracować dotychczasowe badania, więc kiedy zwalił z głowy najważniejszą robotę, udał się, czem prędzej, na ulicę Leren Dials. Na rogu, w sklepach szewca i handlarza ptaków spuszczono żaluzje. Sklep zaś pana Care był zamknięty.
Zastukał. Drzwi otworzył pasierb w czarnem ubraniu. Zawołał on panią Care, która nadeszła w taniej, ale sutej sukni żałobnej, bardzo majestatycznego kroju. Bez wielkiego zdziwienia dowiedział się pan Wace, że Care zmarł i już jest po pogrzebie. Pani Care była we łzach i łkanie miała w głosie. Właśnie wracała z cmentarza. Umysł jej był najwidoczniej zajęty widokami na przyszłość i szczegółami ceremoniału pogrzebowego, ale mister Wace chciał się dowiedzieć czegoś dokładniejszego o śmierci Care’a. Znaleziono go martwego w sklepie pewnego wczesnego ranka, nazajutrz po ostatniej wizycie u pana Wace; w zaciśniętej ręce trzymał mocno kryształ.
— Twarz miał uśmiechniętą — opowiadała pani Care — a czarny welwet leżał u jego stóp, na podłodze. Nie żył już, zapewne, od jakich pięciu, sześciu godzin.
Wszystko to bardzo poruszyło Wace’a, który począł sobie gorzko wyrzucać, że nie zwrócił dostatecznej uwagi na symptomaty choroby swego starego przyjaciela. Jednakże pierwszą jego myślą był kryształ. Poruszył tę sprawę w sposób zamaskowany i delikatny, gdyż znał chciwość pani Care. Przygnębiła go ogromnie wiadomość, że kryształ został sprzedany.
Pierwszym impulsem pani Care, kiedy wniesiono ciało jej męża na górę, było napisanie do owego duchownego, który ongiś zaofiarował pięć funtów za kryształ; ale mimo gwałtownych poszukiwań, w których brała udział też i córka, okazało się, że adres gdzieś zginął. Ponieważ rodzina nie miała środków na pogrzeb Care’a według uświęconego tradycją ulicy Leren Dials ceremonjału, zwróciły się więc do pewnego zaprzyjaźnionego handlowca z ulicy Great Portland. Ten, oceniwszy z całą uprzejmością część towarów ze sklepu, wziął je do siebie w komis; zabrał między innemi i kryształowe jajko. Pan Wace, wypowiedziawszy kilka okolicznościowych słów pociechy, może nieco niedbale, popędził bezzwłocznie na ulicę Great Portland. Ale tam się dowiedział, że kryształ już sprzedano jakiemuś wysokiemu, czarniawemu panu w szarem ubraniu. I na tem się kończą fakty, dotyczące tej dziwnej, a według mnie, niezmiernie interesującej historii. Kupiec z ulicy Great Portland nie wiedział, kim był wysoki pan w szarem ubraniu, ani też nie przyjrzał mu się dostatecznie, aby móc opisać dokładnie jego powierzchowność. Nie umiał też powiedzieć, w którą stronę udał się ów klient, wyszedłszy ze sklepu. Przez dłuższy czas wystawiał pan Wace cierpliwość kupca na próbę, zamęczając go pytaniami, nie posiadając się z rozpaczy i złości. Wreszcie, zrozumiawszy, że cała rzecz wymknęła mu się z rąk, rozwiała się, jak sen, powrócił do siebie i zdziwił się nieco, gdy ujrzał własne notatki na biurku, tak widoczne, tak dotykalne.
Nie trzeba opisywać, jak wielka była jego rozpacz i rozczarowanie. Zwrócił się po raz drugi — równie bezowocnie — do handlarza z Great Portland i umieścił parę ogłoszeń w gazetach, na wypadek, gdyby kryształ dostał się w ręce któregoś z kupców starzyzną. Napisał też kilka artykułów do „Daily Chronicle“ i „Nature“, ale obydwa pisma, podejrzewając oszustwo, poradziły mu cofnąć się przed wydrukowaniem, a i on sam zrozumiał, że tak dziwaczna historja, która na nieszczęście nie mogła być sprawdzoną, może zaszkodzić jego reputacji, jako uczonego. Po za tem, musiał powrócić do swoich własnych, przerwanych prac. Tak, że po jakim miesiącu, wyjąwszy przypadkowe wizyty u różnych antykwarjuszy, musiał, acz niechętnie, zaniechać poszukiwań kryształowego jajka. Dotychczas nikomu nie udało się go odnaleźć. Czasami tylko, jak mi opowiadał mister Wace — a ja mu wierzę — w okresach nawrotów dawnego zapału, porzucał najbardziej pilne zajęcie i usiłował prowadzić dalsze badania.
Czy uda się kiedykolwiek odszukać jajko i zbadać jego strukturę i pochodzenie? To pytanie jest narazie bezprzedmiotowe. Jeżeli obecny nabywca jest kolekcjonerem, możnaby się spodziewać, że echa poszukiwania pana Wace wśród kupców dojdą do niego. Panu Wace udało się odszukać klientów pana Care: duchownego i Azjatę. Nie był to nikt inny, tylko pastor James Parker i młody książę Bossotkuni z Jawy. Zawdzięczam im pewne szczegóły. Motywem działania księcia była zwykła ciekawość i zachcianka. Zapalił się tak bardzo do kupna właśnie dlatego, że Care wykręcał się od sprzedarzy. Jest bardzo możliwe, że następny klient był zwykłym, przypadkowym zbieraczem, a nie prawdziwym kolekcjonerem, i że kryształowe jajko znajduje się w tej chwili mniej niż o milę ode mnie i ozdabia jakiś salon albo służy za przycisk, a jego niezwykłe własności pozostają nieznane. I muszę się przyznać, że głównie w przewidywaniu takiej możliwości nadałem temu zdarzeniu formę opowiadania, które udostępni je szerszym sferom zwykłych poszukiwaczy fikcyj.
Mój własny pogląd na tę sprawę zgadza się całkowicie z przekonaniem pana Wace. Jestem pewien, że kryształ z Marsa, umocowany na maszcie, i jajko kryształowe pana Care pozostawały w jakimś fizycznym, choć obecnie niewytłumaczalnym związku (en rapport); wierzymy też obaj, że ziemski kryształ musiał być zesłany na ziemię z owej planety — być może w odległych jeszcze czasach — ażeby informować Marsjan o naszem życiu. Możliwe, że odpowiedniki kryształów z innych masztów znajdują się na naszym globie. Wszelkie teorje o halucynacjach muszą zblednąć wobec faktów.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Herbert George Wells i tłumacza: anonimowy.