Strona:Edgar Allan Poe - Nowelle (tłum. Niedźwiecki).djvu/18: Różnice pomiędzy wersjami

[wersja przejrzana][wersja przejrzana]
 
Status stronyStatus strony
-
Przepisana
+
Skorygowana
Treść strony (podlegająca transkluzji):Treść strony (podlegająca transkluzji):
Linia 1: Linia 1:
Niedługo jednak uczułem, że blednę, i zacząłem pragnąć, żeby sobie już poszli. Zaczęła mnie głowa boleć, szum napełnił mi uszy, lecz oni siedzieli dalej, i gadali bez przerwy. A dziwny szmer w moich uszach, wzmagając się, trwał i począł przybierać pewien określony charakter. Pragnąc się pozbyć straszliwego uczucia, wmięszałem się swobodnie w gawędę. Lecz szmer nie ustawał, był coraz wyraźniejszy, aż w końcu spostrzegłem, że nie rozbrzmiewa on w moich uszach.<br />
Niedługo jednak uczułem, że blednę, i zacząłem pragnąć, żeby sobie już poszli. Zaczęła mnie głowa boleć, szum napełnił mi uszy, lecz oni siedzieli dalej, i gadali bez przerwy. A dziwny szmer w moich uszach, wzmagając się, trwał i począł przybierać pewien określony charakter. Pragnąc się pozbyć straszliwego uczucia, wmięszałem się swobodnie w gawędę. Lecz szmer nie ustawał, był coraz wyraźniejszy, aż w końcu spostrzegłem, że nie rozbrzmiewa on w moich uszach.<br />
{{tab}}Musiałem w tej chwili bardzo, zblednąć ale zacząłem pleść, ile możności jak najgłośniej, co mi tylko na język przyszło. Równocześnie jednak i szelest wzmógł się także — co było począć?... Cichy, zgłuszony, szybki odgłos, całkiem podobny tykaniu zegarka, owiniętego watą. Tchu mi zaczęło braknąć — choć policyanci ciągle jeszcze nie słyszeli nic. Zacząłem gadać jeszcze prędzej, z jeszcze większą żywością, ale i szmer potęgował się stale. Powstawszy z krzesła, począłem się spierać o jakąś drobnostkę mocno podniesionym głosem, giestykulując przytem gwałtownie. Nic nie pomogło, szmer stawał się również z każdą chwilą głośniejszym. Dlaczego oni sobie nareszcie nie szli?... Jak gdyby doprowadzony teraz do szału każdem słowem policyantów, zacząłem przemierzać pokój ciężkim krokiem. Wszystko na nic. Szmer ciągle rósł. Boże mój! cóż miałem jeszcze uczynić?!... Począłem się pienić z wściekłości, rzucałem się i kląłem. Porwawszy
{{tab}}Musiałem w tej chwili bardzo zblednąć ale zacząłem pleść, ile możności jak najgłośniej, co mi tylko na język przyszło. Równocześnie jednak i szelest wzmógł się także — co było począć?... Cichy, zgłuszony, szybki odgłos, całkiem podobny tykaniu zegarka, owiniętego watą. Tchu mi zaczęło braknąć — choć policyanci ciągle jeszcze nie słyszeli nic. Zacząłem gadać jeszcze prędzej, z jeszcze większą żywością, ale i szmer potęgował się stale. Powstawszy z krzesła, począłem się spierać o jakąś drobnostkę mocno podniesionym głosem, giestykulując przytem gwałtownie. Nic nie pomogło, szmer stawał się również z każdą chwilą głośniejszym. Dlaczego oni sobie nareszcie nie szli?... Jak gdyby doprowadzony teraz do szału każdem słowem policyantów, zacząłem przemierzać pokój ciężkim krokiem. Wszystko na nic. Szmer ciągle rósł. Boże mój! cóż miałem jeszcze uczynić?!... Począłem się pienić z wściekłości, rzucałem się i kląłem. Porwawszy