Strona:Zweig - Amok.pdf/131: Różnice pomiędzy wersjami
[wersja przejrzana] | [wersja przejrzana] |
przestawiona linia |
|||
Treść strony (podlegająca transkluzji): | Treść strony (podlegająca transkluzji): | ||
Linia 1: | Linia 1: | ||
przód, nozdrza wydęte, jak u konia. Doznawałem wewnętrznym skurczem, oczy miały nieruchome i błyszczące, usta zagryzione, brodę podaną na |
{{kor|przód, nozdrza wydęte, jak u konia. Doznawałem wewnętrznym skurczem, oczy miały nieruchome i błyszczące, usta zagryzione, brodę podaną na dziwnego wrażenia, patrząc na tych podnieconych ludzi.|wewnętrznym skurczem, oczy miały nieruchome i błyszczące, usta zagryzione, brodę podaną naprzód, nozdrza wydęte, jak u konia. Doznawałem dziwnego wrażenia, patrząc na tych podnieconych ludzi.}} Obok mnie stał na krześle jakiś pan, elegancko ubrany, o twarzy zresztą zapewne poczciwej, teraz jednak opętanej jakimś szałem, wywijał laską w powietrzu, jakby coś poganiał, jego całe ciało — niewymownie śmieszny widok dla patrzącego! — wykonywało ruch postępującego szybko naprzód, stojąc na krześle kołysał się nieustannie na piętach, jak w strzemionach w dół i w górę, prawą ręką popędzał ciągle laską, jak prętem w próżni, a w lewej miętosił kurczowo jakąś białą karteczkę. I coraz więcej tych białych karteczek latało w powietrzu, szumiały jakby bryzgając pianą ponad tym szaro burzącym się wylewem, który wzbierał i grzmiał. Teraz musiało być kilka koni tuż obok siebie na zakręcie, bo naraz zgiełk skrystalizował się tylko w dwa, trzy, cztery nazwiska, ciągle powtarzane przez poszczególną grupę ludzi, jak okrzyki wojenne, a te okrzyki zdawały się wentylem dla ich obłąkania.<br> |
||
{{tab}}Stałem pośród tego grzmiącego, huczącego morza, zimny, jak skała i mogę jeszcze dziś powiedzieć dokładnie, co odczuwałem w tej chwili. Najpierw śmieszność tych wszystkich karykaturalnych gestów, ironiczną pogardę dla prostackiego wybuchu, ale także jeszcze coś innego, do czego się tylko cicho przyznawałem przed sobą: — jakąś niewyraźną zazdrość takiego podniecenia, takiej siły namiętności, życia, które było w tym fanatyzmie. Coby się musiało stać, myślałem sobie, żeby mnie opanowało ta- |
{{tab}}Stałem pośród tego grzmiącego, huczącego morza, zimny, jak skała i mogę jeszcze dziś powiedzieć dokładnie, co odczuwałem w tej chwili. Najpierw śmieszność tych wszystkich karykaturalnych gestów, ironiczną pogardę dla prostackiego wybuchu, ale także jeszcze coś innego, do czego się tylko cicho przyznawałem przed sobą: — jakąś niewyraźną zazdrość takiego podniecenia, takiej siły namiętności, życia, które było w tym fanatyzmie. Coby się musiało stać, myślałem sobie, żeby mnie opanowało ta- |