Strona:Zweig - Amok.pdf/160: Różnice pomiędzy wersjami

(Brak różnic)

Wersja z 22:43, 1 maj 2021

Ta strona została przepisana.

knoty w palcach, przebiegł mnie lekki, elektryczny prąd od stawów aż do końców palców: jeszcze się trochę widać wstydziłem. Woźnica dziękował mi z taką przesadą, że aż się uśmiechnąłem: — Gdybyś ty wiedział!... Konie ruszyły, odjechał. Patrzyłem za nim, tak jak się patrzy z okrętu na brzeg, gdzie się było szczęśliwym.
Stałem tak przez chwilę, marzący i bezradny, w pośród rozmawiającego, śmiejącego się tłumu. Mogła być godzina siódma i mimowoli zwróciłem się do ogrodu Sachera, gdzie po przejeżdżce w Praterze zwykle jadałem kolację ze znajomymi i gdzie mnie teraz fjakier pozostawił. Ale zaledwie dotknąłem drzwi parkanu, okalającego elegancką restaurację, cos mnie zatrzymało: nie, nie chciałem wracać jeszcze w mój świat, nie chciałem spłukać banalną rozmową tej cudownej fermentacji, która mnie wypełniała, nie chciałem oderwać się od iskrzącej się magji tej przygody, z którą czułem się związany.
Słychać było skądś niewyraźną, przytłumioną muzykę, poszedłem poszukać jej źródła, — bo wszystko mnie dziś nęciło, chciałem się dać porwać przypadkowi, i to poddawanie się w falującym tłumie miało swój fantastyczny urok. Krew burzyła się w tej gęstej masie rozgrzanych ciał. Byłem podniecony tym gryzącym, duszącym odorem ludzkiego oddechu, kurzu, potu i tytoniu. Bo wszystko to, co mnie przedtem, wczoraj jeszcze, odtrącało, jako ordynarne, pospolite, plebejuszowskie, to, czego, jako dbający o siebie dżentelmen wyniośle unikałem przez Całe życie, teraz pociągało mnie magicznie, jakbym w pospolitości po raz pierwszy odczuwał ja-