Strona:Zofia Urbanowska - Róża bez kolców.pdf/141: Różnice pomiędzy wersjami

(Brak różnic)

Wersja z 06:03, 6 maj 2021

Ta strona została przepisana.

Ale zaledwie uszedł kilkanaście kroków, znalazł się u zbiegu dwóch dróg; korytarz rozdzielał się w dwie strony. Stanął zakłopotany, nie wiedząc którą wybrać: ale miał sobie zawsze za zasadę trzymać się drogi prostej, więc machnąwszy ręką, ruszył przed siebie. Po chwili jednak uczuł wątpliwość, czy zrobił dobry wybór. Sklepienie opuszczało się coraz niżej i wkrótce nie można było iść inaczej, jak na czworakach. Profesor cofać się nie lubił i był człowiekiem niełatwo się zniechęcającym – posuwając więc naprzód przed sobą stoczek, czołgał się powoli i ostrożnie, przyczem okulary dwukrotnie mu spadły. Szczęściem niewygodna ta droga, nie długo trwała. W końcu ukazała się wysoka, obszerna komora.
Profesor podniósł się z trudnością, i przyglądając się kształtom sklepienia obwieszonego stalaktytami, rzekł:
— Robota rzeźbiarska na sklepieniu niedaleko się tu jeszcze posunęła. Sopleńce małe... szkoda że nie obudziłem Warburtona, i nie namówiłem aby mi towarzyszył. Wyjaśniłbym mu przystępnie to, czego nie rozumie ten szlachetny, w różach zakochany dziwak. On lubi tylko kwiaty: ale jakkolwiek każdy kwiat, choćby najmniejszy, jest cudem stworzenia, wszystkie razem nie mówią tyle co kamienie, opowiadające roczniki ziemi z przed tysięcy lat. Wymowa kamieni jest potężniejszą i więcej przekonywającą nad wszystkie wyrazy!
Obejrzał się dokoła i ogarniając wzrokiem całość komory, rzekł:
— Wspaniała komnata! możnaby w niej bal urządzić na kilkadziesiąt par. A musi tu być takich więcej! I pomyśleć, że to wszystko potworzyła woda... nie ów potok, co biegnąc w szalonym pędzie z szumem wielkim, wszystko po drodze niszczy i łamie, ale drobne, ciche, zaledwie widoczne dla oka kropelki wody! One to biorą się za bary ze skałą i powoli ją zwyciężają. Wsiąkają w nią małemi, nieznacznemi otworkami, podobnemi do nakłócia szpilek, i litego, niewzruszonego na pozór olbrzyma, zamieniają w porowatą gąbkę... Przenikają coraz głębiej, głębiej, korzystają z każdej napotkanej w jego wnętrzu szpary lub szczeliny, żeby ułatwić sobie pracę mechaniczną. Mądry, rozważny człowiek nie lepiej wziąłby się do rzeczy! Krople wydłużają się, rosną, nie spadają już, ale ciekną cienkiemi niteczkami, zmieniającemi się w strumienie, przenikają pokłady skał, kruszą je, niszczą i zwiększając coraz bardziej swe podziemne przypływy, tworzą we wnętrzu ziemi takie, jak ta oto, pieczary i groty. Bo strumień musi dążyć kędyś siłą swej ciężkości, a biegnąc unosi z sobą cząsteczki skały, którą wydrążył. O, ileż ludzie nauczyć się mogą od jednej kropli wody! Taka mała, a przecież góry z miejsca na miejsce przenosił Bóg wielkich dzieł swoich małemi często dokonywa środkami.