Strona:PL Lord Lister -88- Tajny dokument.pdf/8: Różnice pomiędzy wersjami

(Brak różnic)

Wersja z 21:41, 9 maj 2021

Ta strona została przepisana.

żesz natknąć się na tej polnej drodze na jakiegoś wieśniaka, który zdziwi się z pewnością na widok wytwornego gościa z pałacu, spacerującego wśród pól.
— Nie obawiaj się — odparł Raffles. — Nie mam zamiaru kręcić się samotnie po polach. Będę mógł pokazać się ludziom dopiero wtedy, kiedy się przebiorę i ucharakteryzuję... Dlatego też udamy się teraz do najlepszego w Richmond zajazdu... Znam dobrze tę okolicę. Upatrzyłem sobie zajazd, który posiada dwa wyjścia. Jest to dla mnie bardzo ważna okoliczność. Chwilowo wszystko idzie dobrze... Przekonałem się, że można łodzią podwodną żeglować po Tamizie, a na tym mi właśnie zależało...
— Ale omal nie doszło do katastrofy — upierał się Brand. — Muszę ci przyznać, że całe to przedsięwzięcie wydaje mi się szczytem nierozsądku. Mam smutne przeczucie, że to się źle skończy. Jestem przesądny. Obyśmy w Richmond nie natrafili na zbyt twardy orzech do zgryzienia!
— Dziwne! Moje przeczucia idą w odwrotnym kierunku. Ponieważ tylko jedno z nich może się sprawdzić, osądź sam, czy warto w nie wierzyć? Szkoda czasu na zbędne rozmowy. Muszę zabrać się do roboty. W walizce mam wszystko, co możet mi być potrzebne do wykonania mego planu. Mam nadzieję, że powrócę jeszcze dziś w nocy z bogatym łupem.
— Czy nie obawiasz się, że to przerasta twoje siły? Może mógłbym ci pomóc?
— O, nie... Wolę abyś wraz z Hendersonem przez cały czas przebywał gdzieś w pobliżu, aby być w pogotowiu w razie niebezpieczeństwa. Około północy spotkamy się w pobliżu białej przystani, którą ci pokazywałem zdaleka, gdyśmy parę dni temu wałęsali się po okolicy.
— Miła perspektywa — mruknął Brand z niezadowoleniem. — Widzę, że spędzę cały dzień w towarzystwie pasących się krów.
— Dla osiągnięcia celu należy czasem rezygnować z osobistych przyjemności. Nikt zresztą nie broni ci, abyś zajął się studiowaniem okolicznej flory i fauny. Chodzi mi tylko o jedno: Punktualnie o północy musisz stawić się w umówionym miejscu.
— Wyobraź sobie tylko, co będzie, gdy będziesz musiał w popłochu uciekać z zamku... Wszyscy z pewnością ruszą za tobą w pościg i domyślą się od razu, że uciekasz w stronę rzeki, gdzie masz ukrytą motorówkę.
— Po upływie pięciu minut, gdy sytuacja się wyjaśni, wszyscy zrozumieją, że się pomylili Nie wmówisz mi chyba, że istnieje jedna osoba w całym pałacu, która wpadnie na pomysł łodzi podwodnej.
Brand westchnął.
— Czy znasz dobrze rozkład pałacu?
— Zbadałem go od zewnątrz i od wewnątrz.
— Hm... Przyznaję, że o tym nie wiedziałem.
— Od czasu, gdym go zwiedzał, upłynęło już siedem lat. W tym okresie żadnych nowych zmian w nim nie przeprowadzano...
— Czy zapamiętałeś sobie rozkład?
— Tak... Pamiętam każdy pokój, każdy korytarz, każde drzwi...
— Czy lady Wolwerton mieszka sama?
— Nie... Mieszka z synem i córką. Ostatnio bawi na zamku jej brat, hrabia Drexler.
— Czy to ten sam, który brał udział w ostatniej konferencji, dotyczącej naszych wojennych krążowników?
— Sądzę, że to on. Od kilku dni przebywa na urlopie. Słyszałam z dobrego źródła, że powierzono mu pewną bardzo ważną misję, ale niestety dokładnie nie wiem, czego ona dotyczy. Zresztą mało mnie to obchodzi. Uważaj, Brand, bo miejsce, w którym się znajdujemy, nie nadaje się do niebezpiecznych rozmów.
Co chwila potykali się na bagnistym gruncie.
— Buty moje rozpłyną się w tym błocie — rzekł. — A więc do zobaczenia o północy Brand. Nie obawiaj się, jeśli nieobecność moja się przeciągnie. Trzymaj się tuż na powierzchni i nie zapomnij otworzyć okienka. Możliwe, że dam ci znak gwizdkiem.
Raffles skinął ręką na pożegnanie i ruszył wąską ścieżyną wzdłuż rzeki. Po chwili skręcił w stronę miasteczka i zniknął Brandowi z oczu. Charley zamknął okienko i łódź ukryła się pod powierzchnią wody...
Raffles tymczasem dotarł szczęśliwie do zajazdu, stojącego tuż przy szosie. Po drodze, na szczęście, nie spotkał nikogo.
Nad drzwiami zajazdu wisiał wymalowany złotą farbą szyld z godłem oberży, która nazywała się „Pod Złotym Lwem“.
Właściciel zajazdu przyjął gościa z wylewną serdecznością.
Sezon letni jeszcze się nie rozpoczął i wszystkie pokoje były puste. Raffles otrzymał najpiękniejszy z nich. Mówiąc ściśle, wybrał go sobie sam, choć gospodarzowi zdawało się, że to on wskazał ten pokój swemu gościowi. Raffles oddawna znał już ten prześliczny stary zajazd. Okna jego pokoju wychodziły z jednej strony na Tamizę i na zamek lady Wolwerton, z drugiej zaś na szosę, wiodącą w stronę Londynu.
Raffles uśmiechnął się do siebie z zadowoleniem.
Otworzył okno i spojrzał w kierunku rzeki.
Gospodarz zbliżył się do gościa z ukłonem.
— Przypuszczam, że szanowny pan nie weźmie mi za złe, jeśli zapytam, jak długo zamierza pan tu wśród nas pozostać?
— Będzie to zależało od okoliczności, przyjacielu — odparł Raffles. — Jeśli spodoba mi się tu, zostanę dłużej, ale jeśli będę się nudził, wyjadę choćby jutro...
Gospodarz spojrzał na widok, roztaczający się z okien, otaksował wzrokiem swego gościa i rzekł:
— Mam nadzieję, że się panu będzie u nas podobało... Chwilowo ruch jest niewielki, ale gdy tylko wakacje się zaczną, będzie tu rojno jak w ulu. Czy jest pan zadowolony z pokoju?
— Więcej, niż zadowolony — padła odpowiedź.
— Czy niczego panu nie potrzeba?
— Nie...
Gospodarz wycofał się dyskretnie. Raffles zamknął drzwi na klucz, zasłonił ciemną, jedwabną chusteczką dziurkę od klucza i zabrał się do rozpakowania walizy.
Znajdowały się w niej wszelkie instrumenty, potrzebne do przeprowadenia jego trudnego planu. Położył na stole doskonałą lornetkę Zeissa, rakietę, kilka pilniczków i borków. Następnie zbliżył się do okna i przyłożywszy lornetkę do oczu, spojrzał w stronę zamku... Wolwerton-Castle leżał przed nim jak na dłoni. Rzeka przed zamkiem roiła się po prostu od łodzi i motorówek, którymi przybywali coraz to nowi goście. Odłożył lornetkę i raz jeszcze wychylił się przez okno: tuż obok biegła po ścianie, masywna miedziana rynna. Okno znajdowało się na