Strona:PL Lord Lister -88- Tajny dokument.pdf/11: Różnice pomiędzy wersjami

 
(Brak różnic)

Aktualna wersja na dzień 11:44, 14 maj 2021

Ta strona została przepisana.

nach. Ale oto i nasz bohater... Jak to? Wraca sam? Mam nadzieję, że otrzymał przyrzeczenie późniejszego spotkania... Nigdy jeszcze nie widziałem go w takim stanie... Przebiegł koło mnie jak wicher!
Raffles znajdował się w parku, w odległości dziesięciu może kroków od wysokiego żywopłotu, który oddzielał część ogrodową parku od rodzaju łączki, należącej również do pałacu i oddzielonej od szosy niewysokim ogrodzeniem. Na łączkę tę nie trudno było przedostać się z drogi publicznej. Żywopłot natomiast był gęsty i miał około dwóch metrów wysokości. Stanowił więc doskonalą ochronę przed ciekawymi spojrzeniami nieproszonych gości.
Nagle w odległości kilkunastu kroków Raffles ujrzał sylwetkę Loli Ravenny... Instynktownie ukrył się za kwitnącym drzewem rododendronu. Lola Ravenna zatrzymała się i uważnie rozejrzała dokoła. Nie widząc w pobliżu żywej duszy, podniosła rękę do ust: dał się słyszeć przeciągły stłumiony gwizd. Raffles był zdumiony, nie słyszał bowiem nigdy, aby dama należąca do wytwornego towarzystwa, zabawiała się gwizdaniem na palcach... W oddali ktoś odpowiedział w podobny sposób.
Zdumienie Rafflesa wzrastało. Któż to mógł być?
— Historia staje się ciekawsza, niż można było przypuszczać — mruknął do siebie Raffles. — Cóż to za romantyczne spotkanie? Dla kogo sygnał ten był przeznaczony?
Postanowił zbadać, co to miało znaczyć. Rozłożyste gałęzie rododendronu stanowiły znakomitą kryjówkę. Nie minęły dwie minuty, a młoda kobieta zbliżyła się szybkim krokiem do żywopłotu. Raffles słyszał, że rozmawia z kimś. Nie mógł niestety zrozumieć treści, jej stów.
Nie ulegało jednak kwestii, że Lola Ravenna miała tu umówione spotkanie! Ale z kim? Chyba nie z kobietą, bowiem kobiety między sobą nigdy nie używają podobnych sygnałów! W żywopłocie znajdować się musiała jakaś szpara, gdyż Lola Ravenna wsunęła w nią swą szczupłą rączkę. Raffles domyślił się, że mężczyzna stojący po drugiej stronie żywopłotu, złożył na niej gorący pocałunek.
— A więc nasza piękność prowadzi podwójną grę? — mruknął do siebie. — Po cóż ta komedia, u licha? Dlaczego nie spotyka się otwarcie ze swym ukochanym, skoro nie ma w stosunku do nikogo żadnych zobowiązań? Muszę to zbadać. Nie mam zaufania do kobiet o tajemniczym uśmiechu i czarnych płonących oczach... To nie jest zwykła przeciętna paniusia... Zobaczymy co z tego wyniknie... Muszę za wszelką cenę podejść trochę bliżej...
Nie było to łatwe. Rododendron stał bowiem na samym skraju trawnika, na którym dość rzadko porozrzucane były malownicze krzewy. Aby zbliżyć się do żywopłotu, należało okrążyć trawnik, obierając stronę bardziej zaciemnioną drzewami. Raffles ruszył szybko tą drogą... Niestety, do celu doszedł trochę zapóźno. Zdążył już tylko usłyszeć ostatnie słowa dziewczyny.
— Punktualnie o godzinie dwunastej, przy starej bramie!
Po tych słowach ruszyła szybko w stronę pałacu. Na szczęście odwrócona była plecami od Rafflesa, ukrytego za gałązkami kwitnącego krzewu róży.
Raffles stał przez chwilę bez ruchu, pogrążony w myślach.
— Ciekaw jestem, co to znaczy? Oby tylko dzisiejszy wieczór nie krył w sobie zbyt wiele niespodzianek!..

Nieprzyjemne spotkanie

Dochodziła dziewiąta wieczorem. W pałacu zapalono już światła, jakkolwiek w ogrodzie było jeszcze prawie zupełnie widno.
Raffles, jak cień, przemykał się po korytarzach starego zamku. Od czasu do czasu cicho skrzypnęły tylko jakieś drzwi, czasem jęknęła deska w podłodze... Ale wszystko to nie wzbudzało niczyich podejrzeń.
Raffles kolejno i systematycznie wchodził do pokojów, które upatrzył sobie uprzednio, otwierał skrytki w murze i wyjmował kosztowności.
Perły, diamenty, drogie pierścienie, brosze szybko znikały w obszernej jego kieszeni.
Nagle na trzecim piętrze Raffles zatrzymał się. Znajdował się w pobliżu apartamentów hrabiego Drexlera. Zdawało mu się, że do uszu jego doszły jakieś szmery. Usłyszał skrzypnięcie otwieranych, a następnie zamykanych drzwi... Jakiś niecierpliwy męski głos szeptał niezrozumiale słowa.
— Czyżby to był Drexler? — zdziwił się Raffles — może kazała mu czekać daremnie i nie przychodzi? Zakochani mężczyźni bywają czasem niecierpliwi. Wolałbym, aby zamiast siedzieć niepotrzebnie w swoim pokoju, udał się do salonu i zagrał w karty! Psuje mi szyki... W pobliżu znajduje się pokój żony ambasadora, amerykańskiego, która dopiero przed kwadransem zdjęła z siebie swoje kosztowności. Nie darowałbym sobie, gdybym taki skarb pozostawił nietknięty...
Nagle Raffles cofnął się w głąb korytarza... Gdzieś otworzono widać okno i prąd powietrza przyniósł mu jakiś zapach... Był to dym papierosów, które Rafies znał dobrze. Papierosy te, mocno opiumowane, palił tylko hrabia Drexler. Dla niego specjalnie sprowadzano je aż z Kuby.
— Ciekawe — mruknął do siebie Raffles ze zdziwieniem. — Nasz hrabia stoi gdzieś widocznie na korytarzu i pali papierosa... Zdumiewające! Będę musiał go minąć, chcąc się stąd ruszyć... Inaczej należałoby obrać okrężną drogę, aby dostać się do apartamentów naszej Amerykanki.
Cofnął się gwałtownie do bocznego ciemnego korytarza... Bystre jego ucho pochwyciło szelest kuchni kobiecej. W tej samej chwili tuż obok niego mignęła wysoka postać w białym wieczorowym płaszczu, zarzuconym na ramiona. Nie trudno było się domyśleć, że była to Lola Ravenna. Po jej przejściu, Raffles wysunął się ostrożnie naprzód... Tym razem usłyszał cichy szmer co do którego nie miał najmniejszej wątpliwości. Byt to odgłos pocałunku... Kilka cicho wypowiedzianych słów i otwarte drzwi ostrożnie zamknęły się.
Zegar na kościele w Richmond wybił godzinę wpół do dziesiątej.
— Mogę się chyba nie obawiać tych dwojga — odetchną Raffles z ulgą. Szybko przebiegł korytarz i skierował się w stronę apartamentów żony ambasadora amerykańskiego. W dziesięć minut później wspaniały diadem z diamentów utonął w kieszeni Rafflesa.

O godzinie dziesiątej goście zmęczeni dniem pełnym wrażeń poczęli powoli udawać się na spoczynek.