Strona:PL Lord Lister -47- Obrońca pokrzywdzonych.pdf/6: Różnice pomiędzy wersjami

 
(Brak różnic)

Aktualna wersja na dzień 02:24, 7 cze 2021

Ta strona została przepisana.
Obrońca pokrzywdzonych
Raffles domyśla się prawdy

W pobliżu Shepherdsgush na Golhaeke Road stał mały domek, wyglądający z zewnątrz dość niepozornie.
— Domek ten otoczony dużym ogrodem, robił dość dziwne wrażenie w tej dzielnicy starych artystokratycznych will. Szare jego mury przeświecały smutnie z pomiędzy zieleni drzew.
Pomimo skromnego wyglądu wnętrze willi kryło prawdziwą niespodziankę. Urządzona ona była z dużym przepychem. Właściciel, Holender, nazwiskiem van Brixen, nabył tę willę przed laty na licytacji. Choć bardzo bogaty nie mógł nawiązać w Londynie stosunków towarzyskich. Źródło jego olbrzymiej fortuny wydawało się mieszkańcom stolicy podejrzane. Udało mu się wreszcie przezwyciężyć początkowy opór. Był uprzedzająco miły dla swych sąsiadów i przyjęcia jego zyskały rozgłos.
Dzisiejszego wieczora willa Holendra przybrała wygląd świąteczny. Holender zaprosił sporo osób. Postanowił wydać bal z okazji zaręczyn córki swej Anetty ze swym dawnym wspólnikiem, Francuzem Józefem Fournier.
Narzeczony od szeregu lat mieszkał w Londynie, prowadząc wesoły tryb życia zamożnego kawalera. Miał on brata o pięć lat młodszego, który również mieszkał w stolicy Anglii. Bracia jednak różnili się, jak dzień od nocy. Moralnie i fizycznie dzieliła ich od siebie przepaść. Józef był człowiekiem zdeprawowanym, próżnym i skłonnym do intryg. Franciszek natomiast był prawym, skromnym i przyzwoitym. Jedyną ambicją Józefa było jaknajszybsze zrobienie majątku. Każda droga, prowadząca do tego celu, była dlań dobra. Franciszek zaś uważał, że należy ciężką pracą dochodzić do swego celu. Podczas, gdy brat spędzał dni całe na ryzykownych interesach, Franciszek pracował pilnie, jako buchalter w jednej z firm londyńskich.
Ludzie, z którymi stykał się Józef, należeli do niższych warstw towarzyskich Londynu. Bardzo pewny siebie i ambitny starał się początkowo nawiązać stosunki z ludźmi z lepszej sfery, ale nie udało mu się. Zraził wszystkich swymi manierami parweniusza. Drzwi, które mu otwarto, zatrzaśnięto mu szybko przed nosem, Niepowodzenie to odczuł dość boleśnie. Nie rozumiał jednak przyczyn tego towarzyskiego bojkotu.
W dniu dzisiejszym ambitny młody człowiek nie posiadał się z radości. Szczęśliwy przypadek zetknął go z jakimś jegomościem, należącym do arystokracji francuskiej.
Oto jak się to stało:
Józef siedział w kawiarni, w której był częstym gościem. Sąsiedni stolik zajął jakiś nieznajomy elegancko ubrany i mogący liczyć około lat pięćdziesięciu. Rozmawiał po francusku z młodzieńcem, młodszym odeń o kilka lat. Fournier zwrócił uwagę na wytworny wygląd jegomościa. Zainteresował go fakt, że rozmawiali po francusku. Dwukrotnie starał się nawiązać z nimi kontakt: raz prosząc starszego z panów o danie mu przeczytanej gazety, drugi raz dając mu ognia.
Wszystko, daremnie, gdyż nieznajomy zachowywał rezerwę.
Przypadek przyszedł Józefowi z pomocą. Gdy obydwaj nieznajomi wychodzili, starszy z nich włożył na siebie przez omyłkę płaszcz Fourniera.
Józef natychmiast postanowił Skorzystać z okazji.
— Bardzo przepraszam... Mam wrażenie, że wziął pan moje palto.
— Czyżby? Możliwe. Bardzo pana przepraszam, ale musiałem się omylić. Nasze palta podobne są do siebie jak bliźnięta.
— Pochodzą one bowiem od dobrych krawców — rzucił Józef, błogosławiąc w duszy przypadek, który ułatwił mu przełamanie lodu. — Zauważyłem, że pan oraz pański przyjaciel jesteście Francuzami.
— Istotnie.
— Czy z Paryża?
— Nie, z południa Francji. A pan?
— Z Paryża? — odparł Józef. — Od wielu lat mieszkam w Londynie.
— Czy jest pan zadowolony z pobytu?
— Jako tako. Kolonia francuska jest dość szczupła i z wyjątkiem ambasadora u którego bywam dość często, nie utrzymuję z nią bliższego