Strona:PL Zola - Ziemia.pdf/8: Różnice pomiędzy wersjami

[wersja przejrzana][wersja przejrzana]
Wydarty (dyskusja | edycje)
 
 
Status stronyStatus strony
-
Przepisana
+
Skorygowana
Treść strony (podlegająca transkluzji):Treść strony (podlegająca transkluzji):
Linia 1: Linia 1:
{{tab}}Odcinek gruntów, wynoszący zaledwie pięćdzieiąt akrów, nie wiele dochodu przynosił, toteż pan Hourdequin, właściciel majątku Borderie nie uważał za potrzebne posyłać nań mechanicznego siewnika, który zresztą zajęty był gdzieindziej na większym obszarze. Jan, który szedł właśnie po odcinku, w kierunku od południa ku północy, miał wprost przed sobą o dwa kilometry zabudowania folwarczne. Doszedłszy do miedzy granicznej, podniósł oczy, popatrzył bezmyślnie przed siebie, odpoczywając chwilkę.<br>
{{tab}}Odcinek gruntów, wynoszący zaledwie {{korekta|pięćdzieiąt|pięćdziesiąt}} akrów, nie wiele dochodu przynosił, toteż pan Hourdequin, właściciel majątku Borderie, nie uważał za potrzebne posyłać nań mechanicznego siewnika, który zresztą zajęty był gdzieindziej na większym obszarze. Jan, który szedł właśnie po odcinku, w kierunku od południa ku północy, miał wprost przed sobą o dwa kilometry zabudowania folwarczne. Doszedłszy do miedzy granicznej, podniósł oczy, popatrzył bezmyślnie przed siebie, odpoczywając chwilkę.<br>
{{tab}}Nizkie te zabudowania, pokrywał dach z ciemnego łupku. Całość przedstawiała jak gdyby dużą czarną plamę na progu Beaucyi, której rozlegle płaszczyzny ciągnęły się w dal ku Chartres. Pod olbrzymią kopułą niebios, chmurną i szarą, jak zwykle niebo ku końcowi października, rozciągało się dziesięć mil kwadratowych ornej, rodzącej ziemi. Ziemia ta, żółta i silna, była prawie nagą w tej porze roku. Wielkie, czarne płachty przeoranej ziemi szły naprzemian z jasnemi polami zieleniejącej lucerny i koniczyny. Ani jeden pagórek, ani jedno drzewko nie zasłaniało widoku. Czarne i zielone pasy ciągnęły się w dal, spływały ze sobą, zniżały się i niknęły po za linią horyzontu, równą i okrągłą, jakby na morzu. Tylko od strony zachodniej, mały lasek zasłaniał widnokrąg, kępką drzew żółciejących ku zimie. Przez środek biała, jak kreda, droga, prowadząca z Châteaudun do Orleanu, ciągnęła się prosto, per-
{{tab}}Nizkie te zabudowania, pokrywał dach z ciemnego łupku. Całość przedstawiała jak gdyby dużą czarną plamę na progu Beaucyi, której rozlegle płaszczyzny ciągnęły się w dal ku Chartres. Pod olbrzymią kopułą niebios, chmurną i szarą, jak zwykle niebo ku końcowi października, rozciągało się dziesięć mil kwadratowych ornej, rodzącej ziemi. Ziemia ta, żółta i silna, była prawie nagą w tej porze roku. Wielkie, czarne płachty przeoranej ziemi szły naprzemian z jasnemi polami zieleniejącej lucerny i koniczyny. Ani jeden pagórek, ani jedno drzewko nie zasłaniało widoku. Czarne i zielone pasy ciągnęły się w dal, spływały ze sobą, zniżały się i niknęły po za linią horyzontu, równą i okrągłą, jakby na morzu. Tylko od strony zachodniej, mały lasek zasłaniał widnokrąg, kępką drzew żółciejących ku zimie. Przez środek biała, jak kreda, droga, prowadząca z Châteaudun do Orleanu, ciągnęła się prosto, per-