Strona:PL Zola - Ziemia.pdf/24: Różnice pomiędzy wersjami
[wersja przejrzana] | [wersja przejrzana] |
→Przepisana: — |
|||
Status strony | Status strony | ||
- | + | Skorygowana | |
Treść strony (podlegająca transkluzji): | Treść strony (podlegająca transkluzji): | ||
Linia 1: | Linia 1: | ||
{{tab}}Franusia była już daleko odwróciła się jednak i głosem rozlegającym się donośnie i spokojnie pośród głębokiej ciszy wiejskiej, odparła:<br> |
{{tab}}Franusia była już daleko, odwróciła się jednak i głosem rozlegającym się donośnie i spokojnie pośród głębokiej ciszy wiejskiej, odparła:<br> |
||
{{tab}}— Nie, nie!... nie potrzeba! Nie obawiajcie się, już ona ma, czego chciała!...<br> |
{{tab}}— Nie, nie!... nie potrzeba! Nie obawiajcie się, już ona ma, czego chciała!...<br> |
||
{{tab}}Jan, przewiesiwszy sakwę przez plecy tak, aby otwór jej wypadł mu na brzuchu, poszedł wzdłuż zoranego zagonu, rozrzucając wciąż ziarno, ruchem równym i miarowym podobnym do lotu ptaka. Co chwila podnosił oczy i patrzył na Franusię, malejącą i niknącą w oddali, wyglądającą wreszcie jak mała plamka koło krowy, która szła leniwie, kołysząc się z boku na bok. Zawróciwszy w dół, stracił ją z oczu, ale wracając, dojrzał ją znowu już tak maleńką, jak kwiatek polny. Trzy razy tak zawracał i odnajdywał ją wzrokiem coraz, coraz mniejszą, aż wreszcie nie mógł jej już dojrzeć, widocznie skręciła na dróżkę obok |
{{tab}}Jan, przewiesiwszy sakwę przez plecy tak, aby otwór jej wypadł mu na brzuchu, poszedł wzdłuż zoranego zagonu, rozrzucając wciąż ziarno, ruchem równym i miarowym podobnym do lotu ptaka. Co chwila podnosił oczy i patrzył na Franusię, malejącą i niknącą w oddali, wyglądającą wreszcie jak mała plamka koło krowy, która szła leniwie, kołysząc się z boku na bok. Zawróciwszy w dół, stracił ją z oczu, ale wracając, dojrzał ją znowu już tak maleńką, jak kwiatek polny. Trzy razy tak zawracał i odnajdywał ją wzrokiem coraz, coraz mniejszą, aż wreszcie nie mógł jej już dojrzeć, widocznie skręciła na dróżkę obok kościołka.<br> |
||
{{tab}}Druga wybiła, niebo było wciąż szare, głuche i zimne, jak gdyby drobniutkie źdźbła popiołu osłoniły sobą słońce na długie miesiące, aż do wiosny. W smutnym tym krajobrazie, jedna jaśniejsza plamka rozświecała ciemne chmury w stronie Orleanu, jak gdyby tam, gdzieś daleko słońce świeciło w całym blasku swych promieni. W tej to jaśniejszej |
{{tab}}Druga wybiła, niebo było wciąż szare, głuche i zimne, jak gdyby drobniutkie źdźbła popiołu osłoniły sobą słońce na długie miesiące, aż do wiosny. W smutnym tym krajobrazie, jedna jaśniejsza plamka rozświecała ciemne chmury w stronie Orleanu, jak gdyby tam, gdzieś daleko słońce świeciło w całym blasku swych promieni. W tej to jaśniejszej bróździe rysowała się dzwonnica kościołka w Rognes, wioska zaś sama kryła się w niewidzialnym załamku doliny Aigry. Ale |