Strona:Zofia Urbanowska - Róża bez kolców.pdf/187: Różnice pomiędzy wersjami

 
(Brak różnic)

Aktualna wersja na dzień 06:02, 20 lip 2021

Ta strona została przepisana.

Henryk zabrał swoją puszkę blaszaną z roślinami i pospieszył za innymi, i on chciał zobaczyć miejsce w którem ukrywali się zbójnicy. Miał też nadzieję, że co nowego, czego jeszcze nie posiadał, znajdzie po drodze. Postępowali wązką drożyną pod skalą, a potem zaczęli kręto lasem iść w górę.
— Czy daleko do tych okien zbójeckich? — zapytał Henryk.
— Nie prec — odrzekł Sabała — i w tejże chwili drzewa lasu rozstąpiły się, a podróżni ujrzeli turnię tworzącą bramę, której otwór mial kształt dużego okna.
— Ktoby to przypuścił, że stanowisko zbójców znajduje się tak blizko głównej drogi — rzekł Witold. — Jest tak wybornie w lesie ukryte, że trudno go się nawet domyśleć.
— Ale dobrze obmyślane — odrzekł doktór — przez dolinę Kościeliską jest przejście do Węgier. Może kupcy tędy chadzali z towarami i stawali się łatwą zdobyczą zbójników.
Wewnętrzna lewa ściana bramy jest pośrodku otwarta i tędy wprowadził Sabała podróżnych do skalistego kotła, niby do fortecznego obszernego podwórca, w którego ścianach były dwa otwory: wejście do groty i szczelina po nad przepaścią. Stanęli orzeźwieni panującym tu chłodem; profesor ocierał pot z czoła, a Warburton wodził okiem po ścianach, podziwiając piękną strukturę kotła.
— Widziałem różne jaskinie — powiedział — ale ta jest jedyną w swoim rodzaju; miejsce jakby umyślnie stworzone dla uczt i obrad, lub zebrań tajemniczych. Legendowy Janosik mógł tu wygodnie swoją gwardyę mustrować. Dzikość tych ścian z ziejącą w głębi pieczarą i czarnym lasem chwiejącym się u góry, prześliczny tworzy kontrast z jasną, słoneczną doliną, śmiejącą się gdzieś w dole przez rozłupę skalną.
Wszyscy z kolei przez okno spoglądali: jeden tylko profesor zachowywał się obojętnie wobec efektów tego obrazu. Kręcił się on niespokojnie na miejscu, a nozdrza jego poruszały się, jakby zaleciała go jakaś woń, której nie spodziewał się tu spotkać. Nakoniec odezwał się:
— Czy nie czujecie panowie zapachu piżma?
— Nie — odrzekł Witold — zkądżeby znowu piżmo się tutaj wzięło?
— Mnie się zdaje, że czuję — wtrącił Henryk.
— Zdaje ci się? — powtórzył z uśmiechem — to już wpływ suggestyi.
Teraz, gdy profesor powiedział że czuje piżmo, wszystkim nam to samo zdawać się będzie.
— Mnie się jednak nie zdaje — odezwał się profesor z urazą.
— Nie przeczę; ale jaka mogłaby tego być przyczyna, bo pan profesor chyba nie zaprzeczy, że wszystko mieć musi swoją przyczynę.