Przypadki Robinsona Kruzoe/XXXI: Różnice pomiędzy wersjami

[wersja nieprzejrzana][wersja nieprzejrzana]
Usunięta treść Dodana treść
Bartek21 (dyskusja | edycje)
Nie podano opisu zmian
Bartek21 (dyskusja | edycje)
Nie podano opisu zmian
Linia 54:
Po południu odbyłem nową podróż. Okręt przez burzę znacznie widać ucierpiał, gdyż dużo towarów było zepsutych. W składzie na dole było kilka dużych beczek z winem, lecz tak ciężkich, że ich nie mogłem z miejsca poruszyć. Zresztą, nie uganiałem się wcale za gorącymi napojami i wziąłem tylko jedną baryłkę wina, ażeby w razie choroby mieć jakiś ratunek.
 
Pomiędzy mnóstwem rzeczy zabrałem łopatkę do węgli, szczypce, pogrzebacz, parę drągów żelaznych. Lecz co mię najbardziej zachwyciło, to kilkanaście łopat, żelazem okutych, które mi do uprawy roli bardzo się przydać mogły oraz kilkanaście niewielkich radełek, snadź przeznaczonych do oborywania trzciny cukrowej. Zabrałem także duży miedziany kocioł, maszynkę do czekolady i żarna nowiuteńkie, dosyć duże, na koniec ruszt wielki i znaczny zapas wędek rozmaitego gatunku. Już miałem odpływać, kiedy żałosne miauczenie dało się słyszeć spod pokładu. Zbiegłem na dół po schodach i znalazłem dwa koty wygłodniałe i chude. Rzuciłem im kawał słoniny, którą chciwie pożarły. Wprawdzie zwierzęta te nie były mi na nic pożyteczne, lecz litość przemogła i zabrałem je na tratwę, czego potem bardzo żałowałem, bo rozmnożywszy się, robiły mi różne psoty tak, że je musiałem wystrzelać.
 
Noc przepędziłem znów pod namiotem, uzbrojony pistoletami i strzelbą. Pies leżał przy moich nogach, nie było więc obawy, aby mię wróg jaki zaszedł niespodziewanie.
 
Następnego poranka, dopłynąwszy wpław do okrętu, zbudowałem trzecią tratwę. Oprócz innych użytecznych rzeczy, zabrałem kilka garnków z konfiturami, kilkanaście chustek do nosa, chustki na szyję, na koniec duży zegar okrętowy. Rewidując wszystko dokładnie, napotkałem pod łóżkiem kapitana tajną kryjówkę, w której była znaczna suma pieniędzy.
 
- Cóż mi po was, zawołałem z niechęcią, wszak od siedmiu lat posiadam garść złota, a dotąd najmniejszego zeń użytku nie miałem. I w samej rzeczy już chciałem pozostawić skarb nietknięty, ale myśl, że może kiedyś znajdzie się jego właściciel, nakłoniła mnie do zabrania go.
 
Policzyłem pieniądze: było 1934 poczwórnych portugalów złotych, 730 gwinei i 4360 plastrów srebrnych hiszpańskich. W ogóle cała suma wynosiła przeszło półszósta tysiąca funtów szterlingów i ważyła przeszło cetnar. Z trudnością wywindowałem szkatułę spod łóżka, ale pieniądze musiałem rozdzielić, bojąc się na raz spuszczać je na tratwę.
 
Jednej tylko rzeczy nie dostawało, to jest obuwia. Zaledwie po starannym szukaniu udało mi się zgromadzić kilka par trzewików, pozostałych po majtkach, i w nie najlepszym będących stanie. Pończoch za to znalazłem znaczny zapas i parę dobrych perspektyw.
 
Otworzywszy szafkę kapitana, znalazłem kilkaset arkuszy papieru, pióra i atrament. Tak mnie to ucieszyło, że natychmiast pochwyciłem za pióro, próbując, czy też nie zapomniałem pisać, ale łzy, spadające na papier, zalały pierwsze litery. I znowu upadłem na kolana, dziękując Bogu za to odkrycie. Przeglądając dalej, napotkałem kilka książek w pergaminowej oprawie. Jedna z nich, grubsza, zwróciła moją uwagę. Otwieram i nie wierzę mym oczom. O, Boże! Wszak to biblia. Pismo Święte, za którym od dawna tak wzdycham, zdrój pociechy i źródło ulgi dla biednego, opuszczonego samotnika. Otworzyłem ją, a pierwsze wyrazy, na które padły me oczy, brzmiały:
 
"Tedy wywiedzie cię Pan Bóg twój z więzienia twego i zmiłuje się nad tobą".
 
Głośny płacz ze łkaniem przerwał czytanie dalsze. Przez kilka minut przyjść do siebie nie mogłem, bo też pierwszy wiersz księgi świętej zwiastował mi pociechę niewymowną i przypadł zupełnie do położenia mojego.
 
Ochłonąwszy z tego wrażenia, zabrałem biblię, jako skarb największy i umieściłem na samym środku tratwy, bojąc się, aby przypadkiem Święte Pismo nie przepadło. Toż samo uczyniłem z papierem i atramentem. Oprócz tego znalazłem kilka paczek piór dobrych, trzy scyzoryki, korkociąg, wielki nóż hiszpański, zwany machete, który służy zarówno na polowaniu, jak i w przebywaniu lasów gęstych, do wycinania przejść, dwie piłki ręczne ogrodnicze, nóż zakrzywiony do obcinania wilków, oraz nożyce na kiju przymocowane do obcinania owoców na drzewach, młynek i piecyk do kawy, denarek pod kocioł, wielką żelazną łyżkę do lania kul, kilka sit rozmaitej grubości, kowadło, kilka młotów, cęgi, miech i pilniki z okrętowej kuźni. Wyrwałem także drzwiczki z kuchni i pozdejmowałem blachy, zamyślając wystawić piec do gotowania.
 
Nareszcie zabrałem zapas noży, widelców i mis, bo chociaż miałem te ostatnie ale zgrabny wyrób europejski miał daleko więcej dla mnie powabu, aniżeli moje liche kleconki. W kufrze kapitańskim znalazłem kilka funtów śrutu różnego kalibru i blaszankę zawierającą parę kwart przepysznego prochu, z czego wniosłem, że musiał być amatorem polowania.
 
W następnych wycieczkach przewiozłem jeszcze dwie skrzynie pięknego cukru, parę worów kawy, dwa pudełka rodzynków, beczkę przedniej mąki, drugą ryżu, wreszcie wszystkie suchary i wędliny zapasowe, żagle, sznury i liny, niewielką kotwicę od szalupy, szczotki, sztaby żelaza, moździerz, kilkanaście arkuszy blachy. Powyjmowałem okna z kajuty, wziąłem łańcuch, kompas mały, lusterko, nożyczki i igły, oraz całe płótno, jakie gdziekolwiek dało się wynaleźć. Powydobywałem ze ścian gwoździe i haki, zabrałem wszystek ołów i proch, nie pogardzając nawet baryłką zamoczonego. Na koniec paręset flaszek próżnych, nie wiedząc nawet, na co by mi się przydać mogły.
 
Zdawało mi się, że już wszystko pozabierałem, cokolwiek mogło mieć jakąkolwiek wartość, a przeglądając raz jeszcze skrzynie i skrzynki podróżnych i obsady, znalazłem nieco bielizny i zbiór różnych monet, wartości razem przeszło sto funtów szterlingów. Na koniec, patrząc na działa okrętowe, umyśliłem zabrać chociażby jedno, dla dawania sygnałów w przypadku, gdyby mi się udało ujrzeć jakikolwiek okręt.
 
Bardzo wiele trudów kosztowało mnie spuszczenie działa na tratwę, umyślnie z grubych powiązaną belek. Na szczęście winda do wciągania towarów dała się do tego użyć. Nierównie łatwiej poszło z trzema małymi falkonetami, które miały jednofuntowy kaliber. Wziąłem także lawety do wszystkich czterech sztuk, a nadto kilkadziesiąt kul sześciofuntowych i paręset kulek falkonetowych.