Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Nowele, Obrazki i Fantazye.djvu/058: Różnice pomiędzy wersjami

[wersja przejrzana][wersja przejrzana]
 
lit.
Treść strony (podlegająca transkluzji):Treść strony (podlegająca transkluzji):
Linia 1: Linia 1:
{{tab}}Tak mówiąc weszli do bernardyńskiego kościoła i odgłos ich kroków obił się w oddaleniu o sklepienia, a każde słowo icb ust napełniało ich strachem, rozchodząc się po obszernym gmachu. Długo u drzwi czekali, aż jeden wszedł z latareńką i wszyscy z nim posunęli się na palcach ku wielkiemu ołtarzowi. Wtém jeden uderzył się o coś i stanął.<br />
{{tab}}Tak mówiąc weszli do bernardyńskiego kościoła i odgłos ich kroków obił się w oddaleniu o sklepienia, a każde słowo ich ust napełniało ich strachem, rozchodząc się po obszernym gmachu. Długo u drzwi czekali, aż jeden wszedł z latareńką i wszyscy z nim posunęli się na palcach ku wielkiemu ołtarzowi. Wtém jeden uderzył się o coś i stanął.<br />
{{tab}}— A to co po środku?<br />
{{tab}}— A to co po środku?<br />
{{tab}}— To trumna! — odpowiedział drugi podnosząc latarnię. — Wartoby obedrzéć trupa, jeśli jest co koło niego. Hej! panie bracie, wieko odejmij... latarnię postaw na ziemi!! Ho! co ja widzę? jakaś panienka! Ale co to za hałas koło zboru! Panie Boże! żeby nas tu te opętańce nie zeszli. Leży blada, jakby spała, a zimna jak kawał lodu! co to za paluszki w tych rączkach, białe, pulchne, musiała być bogata. Rączki te nie pracowały, bo bardzo ładne, jeszczem takich nie widział! o! otóż i zdobycz! pierścionek na palcu! przecież i to coś warto! ściągnę! a jucha! palce pobrzękły! ani weż! tfu! do dyabła!<br />
{{tab}}— To trumna! — odpowiedział drugi podnosząc latarnię. — Wartoby obedrzéć trupa, jeśli jest co koło niego. Hej! panie bracie, wieko odejmij... latarnię postaw na ziemi!! Ho! co ja widzę? jakaś panienka! Ale co to za hałas koło zboru! Panie Boże! żeby nas tu te opętańce nie zeszli. Leży blada, jakby spała, a zimna jak kawał lodu! co to za paluszki w tych rączkach, białe, pulchne, musiała być bogata. Rączki te nie pracowały, bo bardzo ładne, jeszczem takich nie widział! o! otóż i zdobycz! pierścionek na palcu! przecież i to coś warto! ściągnę! a jucha! palce pobrzękły! ani weź! tfu! do dyabła!<br />
{{tab}}To mówiąc, tak silnie pociągnął trupa za palec, że trumnę wywrócił i martwe ciało padło jak kawał drzewa opodal na posadzkę. Nio rozczulił się tém jednak bynajmniéj rabuś, posunął tylko bliżéj latarnię, uchwycił znowu za palec trupa, i targał nim silnie, póki nareszcie pierścienia nie zerwał.<br />
{{tab}}To mówiąc, tak silnie pociągnął trupa za palec, że trumnę wywrócił i martwe ciało padło jak kawał drzewa opodal na posadzkę. Nie rozczulił się tém jednak bynajmniéj rabuś, posunął tylko bliżéj latarnię, uchwycił znowu za palec trupa, i targał nim silnie, póki nareszcie pierścienia nie zerwał.<br />
{{tab}}— Ha! przecież! — zawołał z dzikim uśmiechem — pewno się nikt za życia tak nad tą panną nie wymęczył, jak ja po śmierci i to dla marnego pierścionka! a pierścionek... — rzekł zbliżając się do latarki — może i nie złoty, ale pewno go miała od kochanka, nieboraczka! na nim dwa serca i dwie rączyny! biedna! a teraz wala się po ziemi... Chodźmy, bracie Grzegorzu, nie traćmy czasu — dodał popchnąwszy nogą trupa, chodźmy do ołtarza i zakrystyi, tani więcéj złota znajdziemy.<br />
{{tab}}— Ha! przecież! — zawołał z dzikim uśmiechem — pewno się nikt za życia tak nad tą panną nie wymęczył, jak ja po śmierci i to dla marnego pierścionka! a pierścionek... — rzekł zbliżając się do latarki — może i nie złoty, ale pewno go miała od kochanka, nieboraczka! na nim dwa serca i dwie rączyny! biedna! a teraz wala się po ziemi... Chodźmy, bracie Grzegorzu, nie traćmy czasu — dodał popchnąwszy nogą trupa, chodźmy do ołtarza i zakrystyi, tani więcéj złota znajdziemy.<br />
{{tab}}I posunęli się ku wielkim drzwiom na lewo od wchodu w głębi będącym. Poodbijali szuflady, schowania, powyjmowali kielichy, patyny, monstrancye, wota; wszystko, co tylko w ich oczach jakąkolwiek miało cenę, nie uszło ich łapczywości. Kiedy się nareszcie przebrało, a powszednia cisza wróżyła, że bernardyni nie wracają lękając sic napadu, bo od zboru lud jeszcze nie odchodził, jeden z nich zawołał:<br />
{{tab}}I posunęli się ku wielkim drzwiom na lewo od wchodu w głębi będącym. Poodbijali szuflady, schowania, powyjmowali kielichy, patyny, monstrancye, wota; wszystko, co tylko w ich oczach jakąkolwiek miało cenę, nie uszło ich łapczywości. Kiedy się nareszcie przebrało, a powszednia cisza wróżyła, że bernardyni nie wracają lękając sic napadu, bo od zboru lud jeszcze nie odchodził, jeden z nich zawołał:<br />