Czyś widział stepy? gdy w dzień zimowy
Z północy chmura zaciągnie śnieżna;
I nigdzie schrony dla twojej głowy,
Bo w krąg pustynia biała, bezbrzeżna,
A przy rosnącym co chwila wietrze,
Straszliwa zamieć zaćmi powietrze?...
Biedny wędrowcze!... w złą się godzinę
Wybrałeś w podróż; patrz!... jak szalony
Wicher, jak wielka, całą równinę
Naraz silnemi ująwszy szpony,
Łono jéj białe rozrywa, porze,
Rwie aż pod niebo i w kłębach pędzi.
O! nie kwiat wiśni, nie puch łabędzi,
By ci rozkoszne podesłać łoże;
To rój gwiazd śnieżnych, wirowym ruchem
W takie cię gęste siatki okręca,
Tak nieprzebytym ściska łańcuchem,
Że zmęczonego, wziąwszy jak jeńca,
Przy tobie żywym, jak przy swéj osi,
Biały, grobowy kurhan podnosi.
Niebo i ziemia nikną ci, kołem CmaĆma tylko luźnych atomów krąży,
Owija chwilę, i daléj dąży.
Chwyta cię obłęd — sądzisz, że społem
Lecisz z tym wirem, co cię oplata;
Sądzisz — żeś jądrem nowego świata,
Który bujając po nad otchłanią
Nie zawisł w sferach, bo mu duch Boży
Jeszcze nie wskazał celu podróży.
Nagle cię senność porywa, za nią
Jakieś błęknitebłękitne ciągną marzenia,
Które zasuwa gęsta pomroka...
Obyś przynajmniéj w dniu przebudzenia
Ocknął, w dziedzinie rajskiéj proroka.
II.
Czyś widział stepy? gdy w dzień wiosnowy
Z południa wietrzyk pociągnie miły,
A trawki, co się w ziemi taiły,
Trysną — pochwycą oddech majowy,
I rodzicielki przywiędłe łono
Skryją w młodości szatę zieloną? —
Gdy w górze, po pod niebem wiszące,
Z łez zimy oschłe, jaskrawe słońce,
Jednem spojrzeniem, całej przestrzeni
Śle bujne życie, więź swych promieni,
Co, jakby w chmurę padając mglistą,
Po stepie ścielą tęczę kwiecistą.
Jeśliś to widział?... skłoń dumne czoło
Przed Tym, co w cudów zamknął cię koło.
Tu, wietrzny, zmienny rój anemonów,
Gnie się zręcznością dworskich ukłonów;
Irys, ozdobny modnym turbanem
Pogląda z góry, jakby był hanem
Drobnych koniczyn, co w mnogim tłumie
Pełznąc, podniosłéj hołdują dumie.
Zalotna róża, w więzielu pęta
Jakby w zazdrosny harem zamknięta,
Z pod czujnej straży wabi z uboczy
Astrów, bławatów gwieździste oczy;
A kampanule szmerem swych dzwonków
Brzmią nad kolebką dziatwy skowronków.
Tam!... co się z łona stepów wynurza?...
Nie, wzrok nie myli!... błęknitebłękitne wzgórza,
Odłam to niebios?... czy wróżka która
Wzrokiem urzekła fale jeziora,
Że choć wiatr marszczy powierzchnie sine,
Z wyżyn się nie śmią stoczyć w równinę!...
To niezabudki! kwiatek pamięci
Próżno dłoń twoją ku sobie nęci;
Myśl z nich tysiące wieńców uplata,
A zakres serca tak w koło wązki,
Że mogąc niemi darzyć pół świata,
Nie masz dać komu jednéj gałązki.
Patrz! patrz! coś błyska... czy step się pali?...
Czy na zielonej, szumiącej fali,
Wytrysnął nagle ostrów korali?...
Czy krew pobitych wykwitła z ziemi
Po nad kościami nie zemszczonemi?
Nie! to lychnisów płomienny wieniec —
Dziewiczych stepów świeży rumieniec.
III.
Step choć bezludny, w nim nie jest głucho.
W łono natury wtajemnicz ucho:
Ten szmer, którego pajęczy wątek
Rwie się co chwila w harmonii tonów,
To są rozmowy całych milionów
W niedopatrzonym świecie żyjątek;
Ta woń, co pyłków najlżejszych tkanką
W swe balzamiczne bierze cię spłotysploty,
Co ją być sądzisz niebios posłanką,
To miłość kwiatów, to ich zaloty;
Bo w koło miłość. W kwiatów masz tchnieniu
W brzęku żyjątek, w ptasząt nuceniu,
Z pod niebios nawet brzmią zalecanki...
Gdy serce czułe, a kochać trzeba,
To myśl jak ptaszek leci do nieba,
I tam swéj szuka gwiazdki — kochanki.
Ha, daléj w stepy! nie ma przeszkody!
Koń — choć nie rosły, lecz mocny, żwawy;
Step bujny — znajdziem dostatkiem trawy;
Maj miesiąc — to nam nie zbraknie wody.
Lecimy szybko, bo któż zatrzyma
Pośród pustyni, co krańców nie ma?
Może kruk głodny, co mi nad głową
Wciąż jakąś piosnkę kracze grobową?...
Może te lekkie po niebie chmurki?
Może te liczne po stepie wzgórki?...
Ha! to kurhany, pomnik jedyny,
Że człowiek gościł śród tej krainy.
Koniu! na chwilkę biegu zastanów,
Ja cześć głęboką mam dla kurhanów...
Lecz kto je sypał?... czyj proch w nich leży?
Proch bochatérówbohaterów[1], czy też pasterzy?
Może ślad, kędy dawni hanowie
Swe hordy wiedli?... Któż mi odpowie?...
Pytałem synów tej ziemi, — milczą;
Dziejów pytałem — w dziejach noc głucha;
Wezwałem duchów — i z krain ducha,
Ile z gwiazd ku mnie siało promieni,
Tyle się naraz zsunęło cieni.
Step pełny! jeźdźce, rumaki w bieli,
Z dzikim okrzykiem kołem stanęli;
Łuk, strzały w ręku, bo każdy zbrojny
Jak legł, tak z myślą ocknął się wojny;
Cisną się... sądzą, że ich plemienia
Wódz, swe drużyny budzi z uśpienia;
Czekają znaku... mniejsza gdzie skinie,
Byle świat cały zmienić w pustynie.
Precz!... precz odemieodemnie burzące plemię!
Pył wasz rozwiany wichrem w równinach,
Nie zapadł płodnie w tę bujną ziemię,
Nie rozkwitł pieśnią w myśli dziedzinach.
Koniu!... lecimy, tu nikt nie wstrzyma,
W tych grobach, nasion przyszłości niema.
V.
Za mną, przedemną, step trawą lśniący,
Równy, rozległy, oku ginący,
Bo skłon niebieski, stepy co kwitną,
Wkoło się we mgłę zlały błękitną.
Z piosnką, podleciał wiosny śpiewaczek,
Mój wzrok go długo tropił do góry,
Aż skrył się w niebie jasném, bez chmury;
Owdzie sznur dzikich, wędrownych kaczek
Czerniał na niebie; daléj i daléj...
Zmalał w nić szarą, i w wietrznéj fali
Niby się rozwiał, niby rozpłynął...
Tylko krzyk głucho dolatał, ginął...
I scichło niebo... Próżno do góry,
Próżno po ziemi tęskne ślę oko,
Bo jak daleko, bo jak szeroko,
Nic — oprócz wiecznie pięknej natury.
O! jak tu serce rwie się do ludzi!
Kocham ich duszą świeżą, młodzieńczą,
Gdy żaden zimny powiew nie studzi
Marzeń płonących, co jasną tęczą
Obwodząc ludzkość z końca do końca,
Bierze swe farby z miłości słońca.
Dalej mój koniu! prędzej do ludzi!...
Choć nie w rodzinne wracamy gniazda,
Ani nam miła przyświeca gwiazda;
Prędzéj mój koniu... tak!... dobrze teraz...
Ty moje chęci odgadłeś nieraz.
Lubo traw żaden powiew nie kłoni,
Twa grzywa furczy, jakby na wietrze
Rozwiana wstęga, a od pogoni
W uszach mi świszczę rwane powietrze;
I choć w mym pędzie wyścigam ptaki,
Zda mi się, stoję w miejscu przybity,
Bo step wciąż piękny, bujny... jednaki...
Temże półsferzem niebios nakryty.
VI.
Zmienił się widok: — inna kraina
Od stóp się moich oku poczyna;
Step szerszy, większy — jak krąg śród wody
W coraz się dalsze rozlał obwody;
Trawy, co z wiatrem gnąc się, bujały,
Traciły świeżość... rzedły... karlały;
Nawet powietrze przejrzysto-szklane,
Gdzie pył kwiatowy z żyjątek rojem
Wciąż, idealnym krążył zawojem
Nad moją głową, teraz tumanne,
Jakby w przezroczu rozpiętej gazy,
Omgliło z lekka wszystkie obrazy.
Słońce, bez wieńca promieni, krwawo
Patrzało z nieba na te przestworza,
Do umarłego podobne morza,
Siwe i nagie, gdzie niegdzie trawą
Zwiędłą porosłe, co jak ostrowy
Wzbiły się po nad wylew żwirowy.
Tu, wydmuch piasku, jak srebrna mora,
Jak kiedy wietrzyk przelotnym wiewem
Pomarszczy gładką szybę jeziora;
Tam, huraganów zmącone gniewem,
Kładąc się w warstwy żwirowe wały,
W spiętrzonych, długich sypach, zostały.
Owdzie, jak gdyby żółwie olbrzymie
Zapełzły na te lądy bezwodne,
Wzgórza, z ciemnemi, nagiemynagiemi grzbiety;
O! bo w pustyni wszystko niepłodne,
Prócz może jednych — marzeń poety.
VII.
Pędzę!... z pod kopyt końskich wzniesiony
Pył, niby błędnej ogon komety,
Ciągnął się za mną. Wzrok utęskniony
Bystrym w przestrzenie naprzód szedł gońcem,
Czy się nie spotka z błoniem kwitnącem,
A może z jaką jurtą gościnną.
Ach! z tem pragnieniem, chyba rodzinną
Witałbym ziemię! darmo... pustynie
Tak dzikie w koło, że wzrok w nich ginie
Jak rozum, gdy się w wieczność zacieka.
Pędź, miły koniu! droga daleka...
Lecz patrz!... te linje co błękitnieją,
Szczerbią się... piętrzą... o! to nie chmury!
Czuję, że duch mój... myśli olbrzymieją
Przeczuciem cudów olbrzymiéj natury.
↑W erratach na końcu tomu tylko to jedno wystąpienie ch w słowie bohater zostało skorygowane, mimo innych wystąpień takiej ortografii.