— Nie mogę akompanjować — rzekła — tak jest parno.
Napróżno ją wszyscy prosili, nie chciała się zgodzić, gdyż lękała się tych namiętnych oczu, władczego głosu i ze wstydem przyznała się w duszy, że teraz nie tak mocno buntuje się przeciw tej trwodze. Wreszcie pani Marja zgodziła się akompanjować śpiewakowi, ale zaraz w pierwszym takcie „Azry“ Rubinsteina, omyliła się i zmyliła śpiewaka. Następny romans jeszcze gorzej się udał i wkońcu pani Marja wstała od fortepianu i oznajmiła, że dziś jest nieusposobiona.
Rżewski sam zasiadł do fortepianu. Przez chwilę w roztargnieniu przebierał palcami po klawiszach, jakby sobie coś przypominając. Pani Barbara stojąc we drzwiach werandy, widziała na jego ustach jakiś nieokreślony uśmiech. Nagle spoważniał i bladość pokryła twarz jego. Podniósł zwolna cudne oczy na panią Barbarę i patrząc uporczywie, wyraźnie zwracając się do niej, zaczął znany romans Tarnowskiego, uzupełniając śpiew i frazowanie specjalnym cygańskim kolorytem:
„Czaruj mnie! czaruj mnie!
Daj życiu radość, szczęścia otwórz raj!
Choć na chwilę pokochaj mnie,
Wniknąć w rozkosz twej miłości daj!...“.
Jakaś dzika, ognista, nieznająca granic namiętność zadrgała w jego głosie wraz z cichem bła-