Strona:Ada sceny i charaktery z życia powszedniego. T. 1.pdf/186

Ta strona została uwierzytelniona.

w kościele, na jarmarkach; rzadko kto go odwiedzał, rzadziéj on u kogo bywał.
Teraz to niewygodne było dla majora. Chciał dla syna wybór uczynić, a nie wiedział jak do niego przystąpić. Nagle tak zmienić tryb i obyczaj życia, było i niewłaściwie i różnie być mogło tłómaczone. Co tu począć?
W najpoufalszych stosunkach był dotąd Jazyga z panem Olbrachtem Erdziwiłłem, czystéj krwi Litwinem, — starym kawalerem, jowialistą, który nietylko Żabliszki, ale całe sąsiedztwo swym humorem ożywiał. Jeden z professorów grodzieńskiego gimnazyum, który czasem w tę okolicę w czasie wakacyj zaglądał, zwał Erdziwilła synem Epikura. Trzeba to było brać w najlepszém znaczeniu.
Nikt nigdy pana sędziego granicznego, był bowiem raz Erdziwiłł sędzią granicznym i tytuł mu ten został na zawsze — nikt go smutnym nie widział. Wszystko cokolwiek go spotkało, przyjmował jeśli nie uśmiechem, to czołem tak pogodném, że się o niego najgroźniejsze rozbijały fale. Erdziwiłł miał dziesięć chat, wiosczynę biedną, dworek pożal się Boże, dochód szczupły, starczyło mu to; gdy zabrakło czego, obchodził się nie skarżąc, często śmiejąc się z niedostatku. W gościnie bawić lubił, bo ludzi potrzebował — ale od nikogo nic nigdy na zawinięcie palca nie przyjął.