Popatrzyłam za nim i zobaczyłam go w pierwszej linji bojowej w toku walki. W stanie podgorączkowym właśnie co schronił się do głębszej szczeliny skalnej. Wyczuwałam i wiedziałam jasno, że w to miejsce, w którem on się w danej chwili znajdował, spadnie niebawem granat. Odłączyłam się więc pośpiesznie od ciała i duchem śpieszyłam mu z pomocą. Szrapnele, granaty i inne pociski przelatywały przez moje ciało astralne, wywołując za każdym razem dziwne szarpnięcie w niem i niezliczone mnóstwo silniejszych i słabszych trzaśnięć. Miałam wrażenie, że w mojem ciele astralnem są jakieś podłoża, łączące się z trzaskiem pocisków armatnich.
Były to przykre chwile, lecz znów nie takie, bym w nich zapomniała, że syn pani W. jest w niebezpieczeństwie. Już byłam blisko niego. Wyciągnęłam swoje dłonie w jego stronę wołając: „wyjdź, wyjdź stąd, uciekaj“! Myśl moja zatrzęsła nim. Odczuł moje wołanie. — Wyjdź, wyjdź stamtąd — zawołałam raz i drugi. — W oczach jego zaczął się malować gorączkowy lęk. Wyszedł na czworakach i w tej pozycji wlókł się po ziemi kilkanaście metrów. Zaledwie oddalił się parę kroków, padł granat w szczelinę, w której poprzednio siedział. Obejrzał się. Ciałem jego wstrząsnął skurcz. Po twarzy spłynęły mu łzy wzruszenia; dziękował Bogu za ocalenie. Jego wzruszenie i mnie się udzieliło tak, że gdy się do ciała przyłączyłam, miałam również łzy w oczach.
Tymczasem matka jego, drżąc cała tuliła mnie do siebie, zapytując, czy syn jej żyje.
— Tak, żyje — odpowiedziałam — właśnie teraz odciągnęłam go z miejsca, w które padł pocisk armatni. Opowie pani o tem, gdy powróci do domu, a powróci niedługo.
W kilka dni później znów przyszła do mnie, zapytując ponownie, gdzie się w danej chwili jej syn znajduje.
Popatrzyłam. Jechał właśnie pociągiem. Drzemał przy oknie. Opowiedziałam matce, że jedzie do domu na urlop. Rozmawiałyśmy chwilkę, ale nagle odczułam niepokój tak, jakbym gdzieś miała pobiec i ostrzedz kogoś przed niebezpieczeństwem. Nie potrafiłam już dalej rozmawiać. Chciałam ztrząść z siebie ten niepokój, ale jednak położyłam rękę na oczy i dojrzałam powód owego niepokoju: Oto pierwszy wagon za lokomotywą płonął, a płomienie rozszerzały się. Pociąg dalej jechał.
I znów znalazłam się w wagonie przy śpiącym synu i budziłam go ze snu, by prędko wyszedł do ostatniego wagonu. I wyszedł. Za chwilę pociąg stanął, ale już też i ten wagon płonął, w którym on poprzednio spał.
Gdy następnego dnia wrócił do domu, już późnym wieczorem, przyszedł razem z matką do mnie i jeszcze raz opowiadał słowo w słowo o swoich przeżyciach, o których już poprzednio jego matce opowiadałam.