Strona:Agnieszka Pilchowa - Pamiętniki jasnowidzącej tom I.pdf/205

Ta strona została skorygowana.

czeniem, bym nie widziała tego przykrego obrazu. I nie ujrzałam, tylko odniosłam wrażenie, jakby pies, skowycząc, trzymał moje cztery palce prawej dłoni w swoim pyszczku; odczuwałam nawet pewną boleść, jakby za bardzo ściskał zębami, skomląc przytem. Czułam wilgoć śliny na palcach i zapach krwi, upływającej z ciała psa.
Wybiegłam w pola. Nade mną świeciły cicho gwiazdy, ale ja czułam, że modlić się nie mogę; byłam smutna, niezadowolona z samej siebie.
Nagle ujrzałam, jak coś ku mnie sunie: to mój biedny pies. W pierwszej chwili myślałam, że zmaterjalizowany. Lecz nie; źle strzelili, kula wybiła mu oko. On zerwał się, popędził do domu — o może wyczuł mnie przy domu i pędził wprost ku mnie. Chciałam pogłaskać go po głowie, lecz on złapał w zęby moje cztery palce i począł mi je niemal kąsać z bólu. Chwyciłam go na ręce. Biedny, biały pies krwią zbryzgany, z wybitem okiem przedstawiał smutny obraz. Nie mogłam powstrzymać się od łez, padały mu na głowę, gdy mu ją bandażowałam i magnetyzowałam.
Rana zagoiła się wkrótce — za jakieś trzy tygodnie. Lecz tego dnia długo, długo do nocy pies skomlał żałośnie i trząsł się jak w febrze. Obrzydliwe elementale, jak szakale, zbliżały się za odorem krwi, która jeszcze w drobnych kroplach osiadła w oczodole. A duchy niskie trzymały się za ręce i robiąc krąg, śpiewały i wywracały koziołki. Tańczyły niedaleko mnie i psa.
Wreszcie ujrzałam opiekuna i jeszcze dwa duchy w jego towarzystwie, a tuż ponad sferą snu ducha lekarza, z którym trudno było mi się porozumieć, co czynić z psem. Kiedy przechodzili obok mnie, wzięli go niejako z sobą. Wszyscy milcząco przystanęli blisko w mojej aurze. Lekarz lekko skłonił się przede mną, trzymając rękę na piersi, jak to czynią Hindusi na znak pożegnania. Wyczułam, że on żegna się ze mną, bo ci przybyli może dali mu do zrozumienia, że jest za mało silnym do współpracy ze mną, do zadania, jakie mam spełniać na ziemi.
Wkrótce potem zjawił się dawny lekarz, ten, który uczył mnie poprzednio; patrząc ze współczuciem na mnie i na psa, uspokajał mię, że on już będzie odtąd ze mną przez cały czas mego głównego zadania.