Strona:Agnieszka Pilchowa - Pamiętniki jasnowidzącej tom I.pdf/47

Ta strona została przepisana.

„Nie wejdziecie do królestwa niebieskiego, póki nie staniecie się jako dzieci małe, póki z dziecięcą pokorą i miłością nie spojrzycie na swego Ojca...“
Trudno porównać to dzieciątko pełne niewinności, przejawiające się w głębi oczyszczanego z win ducha, z temi różnemi dzieciątkami, niemowlętami lub nieco starszemi dziećmi, mającemi za sobą długą przeszłość swego własnego życia i idącemi w nowe życie ziemskie z nowemi nadziejami trwania w niem jak najdłużej, a których duch nie powziął jeszcze tego mocnego postanowienia, by iść prostą, równą drogą do Boga i oczyszczać się z win. Lecz i te dzieci często tak niewinnie patrzą przed siebie i wiele, wiele może w ich życiu zaważyć czyjś dobry wpływ.
Kiedy Chrystus żył na ziemi, przyszły doń małe dzieci, które także Go chciały ujrzeć, a rodzice wzbraniali im tego, myśląc sobie: „Pocóż takie głupiutkie istotki będą zatrzymywać Chrystusa w Jego pracy, w Jego nauczaniu?“ — I spoczęły Jego oczy na główkach i twarzyczkach dziecięcych, a dziatki przejęte odruchowo rozbiegły się bez słowa, by wyszukać jak najpiękniejsze kwiatuszki i zerwać je dla Niego z łona ziemi, składając Mu tem dowód miłości, a zarazem święte przyrzeczenie i ślub w duszy dziecięcej, że nie zapomną o Nim.
Dziecię, budzące się w duchu dorosłego człowieka, uginającego się i drżącego pod krzyżem swoich boleści, czy to ze stygmatami na ciele, czy innemi ranami na ciele i duszy, jest jeszcze bardziej bliskie prawdziwego raju, niż te ziemskie dzieci, jeszcze niby niewinnie na świat patrzące, z ciemną przeszłością za sobą, która znów pragnie ożyć i żyć. Wybawienie ze złego, upamiętanie się i ocknięcie z błędnego życia tkwi w samym człowieku, na dnie jego ducha i duszy i od człowieka samego to zależy, jak się pośpieszy z oczyszczaniem się z grzechów, od niego samego zależy, jak prędko wróci do swej własnej, radosnej ojczyzny ducha.
Człowiek, u którego pokażą się stygmaty na ciele, o ile z pokorą uchyla głowę i chętnie przyjmuje te cierpienia, kierując wzrok swój w ekstatycznej, wzruszającej miłości ku Bogu, ma już przed sobą bardziej otwartą drogę do następnego życia, w którem z pewnością zapragnie dać świadectwo prawdzie. Ta lepsza ścieżka utorowana jest w sferze jego lepszego myślenia. Lecz często rzucają mu niskie moce pod nogi wszystko zło, jakie tylko jeszcze zdołają gdzie wymieść z jego przeszłości, by nie mógł przejść przez nie, przez te gromady różnego brudu, a przynajmniej by go osłabić i zniechęcić do szlachetnej pracy ducha, tłukąc w jego sumienie brudnemi pałkami i krzycząc ogłuszająco: „Co, ty, ty zamierzasz głosić prawdy Boże, mając tyle brudów za sobą?“ I choć ich brudne gromadki stają się coraz to mniejsze i nie mają już co zmiatać mu pod nogi, rozbiegają się pomiędzy ludzi, o których się obawiają, by nie ulegli lepszemu wpływowi, a czerpiąc siły także z własnego zła tychże, sugerują im najpotworniejsze myśli, jakich zawsze mają podostatkiem, by wzbudzić w nich niewiarę do owego wędrowca tego świata, by tylko nie