Strona:Agnieszka Pilchowa - Pamiętniki jasnowidzącej tom I.pdf/53

Ta strona została przepisana.

...Już było dużo wyleczonych i już uczniowie, przejęci wiarą w Boga, mając wiele dowodów Jego bezgranicznej miłości, w chwilach, kiedy Chrystus trwał w skupieniu i modlitwie, rozchodzili się, by mówić ludziom o Jego dobrych czynach i nawoływać ich do opamiętywania się i zaniechania grzesznego życia. Jedni słuchali Jezusa, inni lekceważyli Jego nauki, a służąc złotemu cielcowi, mieli oczy zwrócone na pieniądz i używali związanych z nim rozkoszy i dobrobytu na ziemi. Ludzie bawili się bezmyślnie, albo i z premedytacją, w wyszukanej grze ziemskiego życia.
I ona była w gronie takich ludzi, ze słodką tajemnicą w duchu, że nie zostanie pomiędzy nimi. Drgnienie w duchu, które raz po raz stawało się silniejszem, przypominało jej, że życie takie, jakiem rozkoszują się ludzie ale też i męczą się wzajemnie — nie jest prawdziwem życiem. Lecz czujna straż niewidzialnych mocy nasuwała jej coraz to nowe rozkosze, by tylko uśpić w niej odruch dobrej woli, pragnienie powrotu do Boga. Była dzieckiem bogatej rodziny żydowskiej, która bogactwa swoje gromadziła łakomie w skrzynkach i pieczołowicie je przechowywała, a w biednych chałatach wlokła się po ulicach z gorączkową chęcią zdobycia coraz to nowych ilości pieniędzy. W takiem otoczeniu żyła ona, młoda żydówka niezwykłej piękności. Wkrótce zaczęła się bardzo od nich wyodrębniać, pragnąc ubierać się ładnie i bogato. Patrzyli na nią z niechęcią, a bojąc się, że roztrwaniałaby im pieniądze, wskazali jej drzwi. Wkrótce dostała się do bogatego żydowskiego towarzystwa, które nie szczędziło jej drogich pereł ni szat, bo inaczej znów zapatrywało się na pieniądze, niż jej rodzina. Lecz ona nie przykładała już zbytniej wagi do tych pereł. Rodzina, widząc drogie perły na jej szyi, starała się zdobyć znów jej względy, by w celach zysku zbliżyć się do jej znajomych. Po krótkim ponownym pobycie w progach domu rodzinnego, ujęta przez matkę miłemi słówkami i głaskaniem po głowie, włożyła najdroższe perły do jej skrytki, którą ta skwapliwie zaniosła w miejsce takie, by się ich tam nikt nawet z najbliższych członków rodziny nie domyślił.
I znów Surya — bo takiem zdrobniałem imieniem ją podówczas wołano — poszła z domu, machnąwszy ręką z rezygnacją na swoje otoczenie. Wróciła do swego towarzystwa, a tam w rytmicznych ruchach tańca, lekko, niemal unosząc się od ziemi, wprawiała otoczenie w podziw. Taniec wprowadzał ją w oszołomienie. W szybkiem jego tempie nie widziała nawet wszystkich chciwych oczu, ślizgających się po jej ciele.
Lecz nieraz, wymykając się z rozbawionego grona, stawała samotnie, zadumana, opierając głowę o rozłożystą palmę i rozmyślając nad życiem swojem i innych. To, że jest piękną, słyszała niejednokrotnie, lecz to jej nie dawało pełnego zadawolenia. Z pośród wszystkich, którzy ją kochali, kochała tylko jednego, młodego Rzymianina, który żył już z nią na ziemi we wielu zrodzeniach przed Chrystusem. Zdawało się jej, że kocha go całą siłą swego ducha — a jednak wśród gorących jego pocałunków nieraz niemal aż zapłakała, takie dziwne