Strona:Agnieszka Pilchowa - Pamiętniki jasnowidzącej tom I.pdf/60

Ta strona została przepisana.

istoty same siebie nieraz przeklinają, przyczyniając się swojemi ponuremi myślami do wytrącenia z normalnego toru, a nawet do rozbicia globów, na których żyją; lecz przed całkowitem zniszczeniem chroni te planety dobra wola Ojca, by one ciężarem swoim nie spadły na inne planety jako ogromne, ciężkie meteoryty i nie wyrzuciły ich z ich torów w wiecznej przestrzeni, sprawiając tem ich mieszkańcom wiele boleści i trwogi.
I wasza ziemia nie płynie spokojnie po wyznaczonym jej torze — waha się i drga...
Bo duchy, żyjące na niej, czy to obleczone w ciała, czy pozbawione ciał, buntując się przeciw woli Bożej, wytrącają ją z normalnej jej drogi, same nieraz dobrowolnie skazując swój glob na zagładę.
Ileż to razy słyszymy z waszej ziemi groźne przekleństwa: „Żeby się ziemia zapadła, żeby wszystko djabli wzięli!“ Czyż pod temi słowy: „żeby wszystko djabli wzięli!“ nie ukrywa się myśl zła, żeby się na zawsze oderwać od Boga? Nie wszyscy zdają sobie w równej mierze sprawę z całego znaczenia i z całej złej siły słów, które wysyłają w przestworza na własną zgubę; jeden wymawia te słowa z większą, inny z mniejszą mocą goryczy, albo wogóle wcale się nie zastanawiając nad tem, jakie myśli z nich płyną.
Lecz Miłość w cudownej swej grze przenika wszystkie duchy i wszystkich ludzi, a nawet wszystkie istoty, nie przez Boga stworzone. Bo duch jest przez Boga stworzony, dusza zaś, centrum sił człowieka, to już własny twór ducha, powstały dzięki wolnej jego woli. Schodząc ze stopnia na stopień z wyżyn świadomości duchowej w niziny nieświadomości, stwarzał duch ludzki w swej chęci życia i pracy różne twory, już nie na obraz Boży, lecz na podobieństwo swoje własne, zbliżone do niego — owoce życia planetarnego twórczości własnej.
Przejęte ofiarną miłością, widząc powolny upadek swych braci, schodzących w świat materji, śpieszyły inne duchy ochoczo ze śpiewem z wolnej swej ojczyzny, by pomóc bliźnim, którym w źrenicach ich cielesnych oczu gasło wieczne światło głębszej świadomości duchowej.

Pastuszek na skrzypkach gra, a po całem paśmie zielonych gór się rozgląda. Piękna jest jego ojczyzna, której od krańca do krańca jeszcze nie zna. Widzi te piękne góry, lasy, widzi czystą zorzę wschodzącego słońca i jasny, niezadymiony błękit nieba.
„Piękna jest moja ojczyzna, której ludy obce nie znają, a może nią pogardzają!“
Bólem ściska się serce pastuszka; zabiera pod pachę kawałek chleba i skrzypki swoje i idzie, idzie poza granice, śpiewając pieśń o swojej ojczyźnie miłej. Kawałkiem chleba suchego chce żyć, by tylko wygrać wszystką radość przez dźwięczne tony skrzypiec o kraju, o którym wciąż jeszcze marzy i który umiłował niewinnem, młodzieńczem swojem sercem. Nie idzie z dumą w świat, z dumą niezdrową, by sam był chwalonym za wydobywanie tych miłych