Strona:Agnieszka Pilchowa - Pamiętniki jasnowidzącej tom I.pdf/69

Ta strona została przepisana.

Patrzono na nią, jak na warjatkę. Nie szukała już swego przyjaciela. Często zadźwięczały jej w duchu słowa: „Czyń dobrze, pełnij wolę Bożą!“ Szła więc pomiędzy lud żydowski i przypominała im nauki Chrystusa, Jego dobre czyny, wołając, że został niewinnie ukrzyżowany. Widząc jej rozwiany włos, poranione ciało i odzież, opadającą z niej w strzępach, zamykano przed nią drzwi, a na jarmarkach obrzucała ją dziatwa kamieniami. Pewnego dnia, zraniona mocno na ciele i duchu, krzyknęła do gawiedzi żydowskiej w chwili upadku duchowego:
— Nie mam już serca dla nikogo! Zgiń, plemię jaszczurcze! Boże, nie patrz na nich, odwróć od nich swoje oblicze!
Odeszła stamtąd i zaczęła się wspinać na ową górę, na której Jezus został ukrzyżowany. Miała tam ukryty pod kamieniem papyrus, na którym już od kilku dni spisywała swoje myśli. Był to rodzaj spowiedzi, czy testamentu. Opisywała tam stan swój duchowy i zwracała się do uczni, którzy również mieli ją za opętaną, przypominała im miłosierdzie Boże i wielką wyrozumiałość Chrystusa dla cierpiących. Zaznaczyła, że nie może żyć bez Chrystusa na ziemi, więc odejdzie za Nim w zaświaty.
Dokończyła ostatnie rządki swego testamentu słowami: „Na tej górze odbiorę sobie życie.“ Zwinęła papyrus, przywiązała doń sznureczek, zakończony szmatką, włożyła wszystko do małej jamki pod skałą, a otwór przywaliła kamieniem, zostawiając jednak na powierzchni szmateczkę, którą wiatr wolno powiewał. Stanęła na skale, a tymczasem pod górą zgromadziło się wiele dziatwy, która wspinała się za nią i wykrzykiwała jak na warjatkę. Surya zamierzała już skoczyć ze skały, lecz zawahała się jeszcze, bo usłyszała, jak dobre duchy wołają do niej:
— Nie odchodź z tego świata z przekleństwem na ustach!
Wtem tętent konia przerwał jej tok myśli, płynących od dobrych duchów i usłyszała głos swego odwiecznego przyjaciela:
— Nie masz już serca dla nikogo?
Z ironicznym uśmiechem wskazywał przytem na siebie i kończył:
— Więc skocz z góry, dlaczego się jeszcze wahasz?
Słowa te podziałały na nią tak, że zapomniała o przestrogach dobrych duchów i jakby pędzona przez hjeny pobiegła ze strasznym bólem w duszy na drugą górę. Rzuciła okiem na zachodzące słońce i nachyliła się nad przepaścią, by skoczyć. Jeszcze raz zatrzymała ją myśl: „Stój, nie skacz z góry!“ Nie mogła się już jednak zorjentować, co to ją wstrzymuje.
— Czyżby mi było żal tego życia? pomyślała. O, nie, nie mam tu już nic na świecie.
Skoczyła z góry. Spadając, złamała sobie rękę i rozbiła skroń o skałę, a w kilka minut duch jej odłączył się od ciała.
I ujrzała nagle naokoło siebie cały krąg duchów, milczących i smutnych. Ciężar ich smutku powiększył jeszcze brzemię jej własnego smutku, toteż chciała wydostać się z pomiędzy nich, mówiąc:
— Idę do Jezusa.
Lecz dobre duchy odpowiedziały jej chórem: