Strona:Album zasłużonych Polaków wieku XIX t.1.djvu/066

Ta strona została przepisana.

Trzeba mu tę sprawiedliwość oddać, że nie rozprasza się w miłostkach i nie frwa, jak motyl, ale raczej jak gąsiennica trzyma się jednego kwiatu, wierny, przytulny, stały i cierpliwy, dopóki go los nie strąci swoim podmuchem, albo wyczerpany i senny sam nie odpadnie. W ten sposób trawi lat kilka najpiękniejszej wiosny młodzieńczego wieku przy ubogiej sierocie, Maryi Broeselównie, córce b. kapitana saskiego na Pokuciu, urodzonej z Turkułówny, której poświęca najpierwszą ze swych sielanek: «Tęskność na wiosnę do Justyny;» po całych dniach i nocach przebywa z nią, rozmawia, grucha i wzdycha miłośnie, ale choć panna piękna, jak anioł, a czysta, jak sama niewinność, choć gotowa dla niego «prząść i grzędy kopać,» nie może się zdecydować na to, by ją zaślubić, bo chybaby mu przyszło pójść z nią na służbę i biedowanie, a tego obawia się przez całe życie i do dostatków wzdycha równie gorąco, jak do swoich Justyn. Wyrzeka się tedy w końcu swojej miłości na głodno i radzi pannie, by wyszła... za jego rywala, który jej lepszy los zgotować może, a sam postanawia zyskowniejszej poszukać sobie partyi.
Potem lat dziesięć kocha się w mężatce, skromnej i cnotliwej starościnie ostrowskiej, pani Ponińskiej, która jako światowa dama, rozumna i wykształcona, sawantka, lubiąca dysputy, zajmuje się jakby z macierzyńską trochę czułością protegowanym swoim poetą, dba o jego ogładę towarzyską, o jego edukacyę umysłową, ale niestety ma twarz «niewiele przyjemną» i jest o czternaście lat od niego starszą. Mimo to «więcej lat dziesięć trzyma go w szczęśliwych więzach,» nie dozwalając na żadną poufałość, trzymając zawsze przy sobie, ale na długim sznurku, nie dozwalając mu się zbliżyć zanadto, nawet po swem owdowieniu; nie dowierzała snać sobie i jemu dla tej różnicy wieku, a gdy dostrzegła, że ostyga z czasem w uczuciach, darowała mu fundusik na zabezpieczenie przyszłości i puściła z kwitkiem.
Serce poety jednak nie znosi próżni; w lat kilka obowiązkowo jest znowu zakochany w starościance olchowieckiej, Franciszce Koziebrodzkiej, która lubo ma narzeczonego, gotowa zerwać planowane przez ojca małżeństwo i «dać się wykraść;» ale poeta dzierżawi wieś u pana starosty na dobrych warunkach, szczyci się jego przyjaźnią i zaufaniem, nie wypada mu zatem korzystać z miłości córki, woli więc znowu wyrzec się kochanki i widzieć ją żoną innego, z którym «nie ma być szczęśliwą.»
Serce jego prześladuje jakby fatalność, że musi się odkochiwać za każdym razem i to w połowie drogi, wiodącej do celu. Po rozmaitych innych epizodach niefortunnych, które są zawsze tylko fragmentem urwanym w najbardziej stanowczej chwili, przychodzi mu nareszcie chętka ożenić się na seryo, ale ma wtedy sam już lat pięćdziesiąt, a narzeczona jego jest wdową; spóźnione amory wydają się śmieszne najlepszym nawet jego przyjaciołom, a zwłaszcza siostrze królewskiej, pani Branickiej, u której przebywa, jako rezydent w owym czasie. Można i wpływowa protektorka gwałtem przeszkadza mu popełnić szaleństwo i gdy ma już wyjeżdżać na ślub z narzeczoną, zamyka mu powóz i konie i w ten sposób zatrzymuje u siebie.
Zostaje tedy wieczny kochanek Justyny starym kawalerem do końca życia.
Starość umilają mu wspomnienia, towarzystwo dzieci, z któremi bawić się lubi i pozostała rodzina siostry nieboszczki, którą się otoczył w braku własnej, cofnąwszy się od świata i ostatnich lat trzydzieści spędziwszy na własnym zagonie w dobrobycie obywatela ziemskiego, zanim spokojnie, cicho, łagodnie zasnął na wieki w r. 1825-ym.
Jak miłość jego bez wybuchów namiętności, bez walk i przejść dramatycznych, utrzymywana zawsze w średniej skali uczuć i pożądań, umiarkowana rozumem, przesłodzona czułością, a nasiąkła łzami sentymentalnego rozrzewnienia, tak i twórczość jego nosi te same cechy, trzyma się dość nizkiego poziomu i najwłaściwiej może przysługuje jej tytuł: «Zabawek wierszem i prozą.»
A jednak swego czasu Karpiński należy do najulubicńszych poetów epoki i ma szeroką popularność wśród tych warstw średnich, niewybrednych, którejby mu nie jeden większy talent mógł pozazdrościć; umie on bowiem z prostotą i naturalnością, rzadką na swój wiek, wyrażać te przeciętne uczucia serc wrażliwych, ale niegłębokich i przez to staje się zrozumialszym, bliższym, ulubieńszym od wielu innych w tem «pokrewieństwie dusz,» zamkniętych w dość ciasnej sferze ideałów i pragnień.
«Śpiewa, jak ptaszek» pomiędzy papugami klasycyzmu, tym powszechnie zrozumiałym językiem, bez retorycznych ozdób, bez mytologicznych