Strona:Aleksander Arct - Spiskowcy (1907).djvu/8

Ta strona została uwierzytelniona.
—   6   —

stali śpiewać. Przyglądając się im ciekawie, zaszęli szeptać do siebie i uśmiechać się drwiąco.
Kiedy Arnold zażądał kawy, kilku żołdaków parsknęło śmiechem.
— Cha, cha, cha! Kawy im się zachciewa. To ci panowie — w sukmanach! — mówili jedni.
— Dzikie niedźwiedzie! — dodawali drudzy.
— Parobki i gbury!
— Przechodząc obok nas nawet nam głowami nie skinęli!
Słysząc to, Arnold, podniósł się z ławy i zawołał:
— Milczcie, książęce sługi i parobki! Nie zaczepiamy was, więc wara wam do nas!
Na te słowa żołdacy porwali się z miejsc i chwyciwszy za broń, krzyknęli:
— Kamraci! Słyszeliście? On nam, książęcym żołnierzom, wymyśla od parobków!
— Nauczmy rozumu tego chłopa! Dajmy mu i jego szarakom dobrą nauczkę!
Wyciągnęli miecze i utworzywszy ciasny szereg, rzucili się na Arnolda i jego towarzyszów.
Ci, porwawszy za oszczepy, w jednej chwili stanęli w gotowości i runęli murem na wroga.
Już miecze uderzyły w oszczepy, gdy wtym Leuthold, najstarszy z żołdaków, wpadł między dwa szeregi i narażając się na razy, krzyknął:
— Zaniechać utarczki! Kamraci, cofnąć się! Miecze do pochew!
Żołdacy spełnili rozkaz. Wówczas Leuthold szepnął coś najbliżej stojącemu druhowi. Ten się uśmiechnął, kiwnął głową i wnet powtórzył słowa dowódcy innym żołnierzom.
Kiedy Arnold, uspokoiwszy towarzyszów, zajął miejsce na ławie, Leuthold zbliżył się do niego i salutując po wojskowemu, rzekł:
— Jestem Leuthold, naczelny strażnik jego