Strona:Aleksander Błażejowski - Czerwony błazen.pdf/161

Ta strona została przepisana.

„Tak, zabiłem ją, ale nie zabiłem w swej duszy i w swem sercu wspomnienia o niej. Wspomnienie chciałem uśmiercić wódką, nie szło... jeszcze gorzej... Aż przyszedł pamiętny dla mnie dzień.
„Po przedstawieniu w teatrze poszedłem z kolegami do jednej knajpy portowej. Piłem tam do świtu. Rano zawlokłem się do swego numeru hotelowego i położyłem się spać. Nie wiem, jak długo spałem, dość, że obudził mnie dziwny sen, śniło mi się, że do tego pokoju przyszła Marynia. Była bardzo blada, a oczy jej nie były już niebieskie jak chabry, ale jakieś czarne o groźnym, jakby czerwonym refleksie. Ubrana była w czarną balową toaletę, białemi palcami dotykała prawej skroni, z której sączyła się cienka błyszcząca nitka krwi. Długo stała milcząco nad mojem łóżkiem, wpatrując mi się groźnie w oczy. Potem odjęła rękę od skroni i palcem wskazała na ciemny kąt pokoju. Tam stał błyszczący niklowy, trapez, na którym codziennie się produkuję. Nie zrozumiałem, co to znaczy, spytałem ja, dlaczego pokazuje mi trapez. Nie odpowiedziała mi nic, tylko zaczęła zanosić się od spazmatycznego śmiechu. Ten śmiech nie był jej zwykłym śmiechem, było w nim coś groźnego, coś sztucznego, nie było wesołości. Zbudziłem się z silnym bólem głowy, zlany zimnym potem. Był już wieczór, musiałem ubierać się szybko, by zdążyć do teatru. Przez całą drogę myślałem, co ten sen oznacza. Nawet w garderobie nie mogłem ochłonąć z wrażenia. Wreszcie usłyszałem głos dzwonka, inspicjent wzywał mnie na scenę. Na scenie ujrzałem ustawiony mój błyszczący niklowy trapez, a przy jednej sztabie stała ona, tak ona, tak samo była ubrana, jak widziałem we śnie, z tą samą cienką strugą krwi na twarzy i na szyi. Długą chwilę walczyłem sam z sobą, zanim udało