Strona:Aleksander Błażejowski - Sąd nad Antychrystem.pdf/10

Ta strona została uwierzytelniona.

rozmowę, tylko tak przyciszonym głosem, że jeden zaledwie dosłyszał drugiego.
Gdy przechodzili koło państwowej rozlewni spirytusu, z cienia latarni wysunął się żyd w chałacie i pluszowym kapeluszu. Żyd pocierał jedną zapałkę po drugiej, jakby starał się zapalić zgasłego papierosa.
Młodzi ludzie zauważyli natychmiast, że zapałką, którą żyd manewruje ma mniej na celu zapalenie ogarka, jak raczej oświetlenie ich twarzy. Natychmast porozumiewawczo trącili się łokciami i zwalniając krok, skręcili na jezdnię, idąc wzdłuż szyn tramwajowych.
Żyd uczynił początkowo krok naprzód, później jednak zawahał się, widocznie obawiał się spotkania z nimi w ciemnej bezludnej ulicy; wreszcie zawrócił ku Ząbkowskiej. Młodzi ludzie doszli do zakrętu, skryli się w cieniu parterowego domu, obserwując dokładnie ruch nieznajomego. Sylwetka żyda nikła jednak coraz szybciej w cieniach ulicy, aż rozpłynęła się zupełnie w czarnym tle. Młodzi ludzie słyszeli już tylko stąpanie ciężkich butów po płytach chodnika.
Teraz jeden warknął z tłumioną pasją:
— Ach te psy zatracone!
Potem spokojnie obeszli kołem Białostocką i tor kolejowy, weszli w ulicę Tarchomińską i zatrzymali się przed jakimś niewykończonym jeszcze domem. Najniższy wzrostem włożył rękę w szczelinę desek, które zastępowały bramę i od wnętrza przekręcił skobel. Brama otworzyła się natychmiast. Weszli do ciemnego wnętrza, kierując się w błyskach zapałki ku schodom.
Uderzył ich niemiły zapach potu ludzkiego i brudu, który przyprawiał o mdłości. Typowy odór przedmiejskiej kamienicy, zamieszkałej przez rzesze nędzarzy.
Gdy wchodzili na schody z ciemnego kąta błysło światło elektrycznej latarki, oślepiając ich zupełnie. Ostry, wąski snop światła, jak długi język, lizał ich