Strona:Aleksander Błażejowski - Sąd nad Antychrystem.pdf/101

Ta strona została uwierzytelniona.

szyi gest, jakby zaciskał pętlę, potem z niewzruszonym spokojem mówił dalej:
— Ano trzeba będzie pomaszerować na fort św. Florjana, pan wie, tam, skąd się nie wraca ani do Warszawy, ani na Pragę, a tylko idzie się na sąd Boski...
— Żartuje pan chyba — spytał Karnicki nie przypuszczając, że zamknięto go w celi z tak wielkim przestępcą.
— Iii! Tam żartuję... właśnie prawdę gadam... Mówił mi dziś ten dziobaty dozorca, że stanę przed doraźnym, pan wie już o tym kantorze Rebszejda przy Placu Bankowym. Było nas trzech. Cwaniaki uciekły, a ja wsiąkłem. Byliby mnie nie złapali, ale pistolet hiszpański zaciął się. Na Senatorskiej ostrzeliwali mnie dranie, aż proch z muru leciał, ja oczywiście odpowiadałem i jednego zwaliłem w błoto, ale patrz pan, rękę mi postrzelili i pistolet się zaciął... Wpadłem jak mucha w pajęczynę, a na policji chcieli, abym powiedział, jak się tamci dwaj nazywali. Ani słowa nie powiedziałem, choć grozili strasznemi rzeczami...
— Ach to pan brał udział w napadzie bandyckim na ten kantor wymiany, w którym zastrzelono buchaltera?
— Ja. I myśli pan, że szedłem togo Żyda mordować. Szedłem po pieniądze i to nie dla siebie... Mnie tam wystarczyła tygodniówka, bo pracowałem jako monter w „Pocisku“ i jeszcze matce dawałem, co jest wdową po listonoszu, a emerytury to ma 15 złotych na miesiąc... Mnie tam pieniędzy nie było potrzeba...
— A komu? — spytał Karnicki zaciekawiony opowiadaniem.
— Komu? — pyta pan. Mojej dziewczynie. Panie, to nie była pierwsza lepsza frajerka, to była klawa dziewczyna. A taka inteligentna, że mógł ją pan wziąć pod pachę i zaprowadzić nawet do Bristolu, a tam byliby się dziwili, skąd taka ładna dziewczyna przy panu...